Życie bez Ronaldo to nie życie
Piłkarze Realu Madryt konsekwentnie zmierzają ku powtórce z ubiegłego sezonu – zawaleniu wszystkiego jeszcze przed nastaniem wiosny.
W środowy wieczór długo się trzymali, w 1/8 finału Ligi Mistrzów prowadzili nawet 1:0 z Manchesterem City. Ale w ostatnim kwadransie stracili dwa gole, ponosząc bardzo prestiżową, bolesną porażkę – rywali prowadzi wszak Pep Guardiola, który nękał ich jeszcze jako trener Barcelony, a ostatnio stał się też, poprzez polityczne zaangażowanie, symbolem katalońskiego separatyzmu. Dlatego kibice przeraźliwie go wygwizdywali.
Guardiolę posądza się o skłonność do „przekombinowywania” przed wielkimi meczami, co ma dezorientować nawet jego piłkarzy. Teraz też podjął zdumiewające decyzje – zostawił w rezerwie Sergio Agüero, Raheema Sterlinga i Fernandinho (zazwyczaj pewniaków do podstawowego składu), napastnika Gabriela Jesusa rzucił na lewe skrzydło i kazał mu uwijać się w defensywie, na środek ataku wypchnął rozgrywającego Kevina De
Bruyne. Zadziałało. Belg został bohaterem meczu (gol i asysta), a Guardiola wygrał taktyczny pojedynek z Zinedine’em Zidane’em.
Przede wszystkim widzieliśmy jednak, że goście ewidentnie górują technicznie nad Realem, który objął prowadzenie trochę wbrew logice wydarzeń. Że w Manchesterze City grają znakomitsi piłkarze.
Madrytczycy niedomagają głównie w ofensywie. Nawet jeśli nacierają pomysłowo, to w rozstrzygających chwilach są dramatycznie nieskuteczni – ani w tym, ani w poprzednim sezonie nie umieją osiągnąć średniej dwóch bramek zdobywanych na mecz, co nie zdarzyło im się od sezonu 2006/07. I pozwala skojarzyć podstawowe fakty – ucichli, gdy półtora roku temu porzucił ich Cristiano Ronaldo.
Upadek widać zwłaszcza w meczach Ligi Mistrzów na Santiago Bernabeu. Stadion, który przez lata był warownią nie do ruszenia (między 2012 a 2018 rokiem gospodarze przegrali tam raz), przewraca byle podmuch – ostatnio Real rozbił u siebie tylko Galatasaray, a poza tym uległ Manchesterowi City (środowe 1:2), Ajaxowi Amsterdam
(1:4) i CSKA Moskwa (0:3) oraz zremisował z Paris Saint-Germain i Club Brugge (po 2:2). Najgorsza informacja brzmi: nie widać szans na szybką poprawę. Bo skąd miałby czerpać Zidane?
Przegląd ofensywnych kadr zniechęca. 32-letni Karim Benzema, który jesienią niespodziewanie eksplodował strzelecką formą, nie ma w sobie nic z morderczej regularności Lewandowskiego, który nie ściąga stopy ze spustu nigdy. O dekadę młodszy Luka Jović, pozyskany po obiecującym sezonie w Bundeslidze, wciąż nie odpalił i niczym nie sugeruje, by zbierał się do skoku (uciułał dwa gole w 24 meczach). Ponaddźwiękowy niegdyś Gareth
Bale – podejrzewany o to, że nad piłkarską murawę przedkłada pole golfowe – rusza się jak mucha w smole. Vinicius i Rodrygo to wciąż nastolatkowie, którym brakuje dojrzałości, zuchwałości i charyzmy dzieciaków z Dortmundu, gdzie Borussię napędzają młodziutcy Jadon Sancho i Erling Haaland. Znikąd nadziei.
Znikąd, bo kontuzja znów uziemiła Edena Hazarda. To on miał zastąpić Ronaldo.
Real, który swego czasu co chwilę musiał ustanowić bezwstydny hipersuperrekord wszech czasów, po 2014 roku przeprowadził tylko jedną operację w bombastycznym stylu. Przejął właśnie Hazarda, który jednak w tym sezonie już nie zagra. Padł tuż po wyleczeniu poprzedniego urazu.
Kto ma zatem zadawać rywalom nokautujące ciosy?
Do Madrytu nadciąga więc powtórka scenariusza z ubiegłego roku, gdy na przełomie lutego i marca stracili wszystko – odpadli z Champions League jeszcze przed ćwierćfinałem (z Ronaldo w składzie przeżyli to tylko raz - w 2010 r.), wylecieli z krajowego pucharu (po 0:3 z Barceloną u siebie), przegrali w El
Clásico w lidze hiszpańskiej. Teraz mają za sobą porażki z Realem Sociedad (w Copa del Rey), sobotnią z Levante, środową z Manchesterem City, a przed sobą – niedzielną wizytę Katalończyków. Oddali im już pozycję lidera, ewentualna porażka zwiększyłaby dystans do pięciu punktów.
Tyle że Barcelona też słabuje. Pomimo korzystnego wyniku (1:1) w Lidze Mistrzów zagrała w Neapolu w zwolnionym tempie i bezbarwnie, wcześniej również odpadła z krajowego w pucharu, a w lidze hiszpańskiej zdobywa więcej bramek, niż powinna – tak wynika ze wskaźnika goli oczekiwanych, czyli statystyki pozwalającej oszacować, jak drużyna wykorzystuje swoją kreatywność w ataku. I Katalończycy, w przeciwieństwie do Realu, nie tyle wyciskają z niej maksimum, ile osiągają wyniki wyraźnie lepsze niż demonstrowany poziom gry.
Z banalnego powodu – ich nie porzucił zjawiskowy snajper. A dopóki po boisku truchta Leo Messi, dopóty jest nadzieja, że nadejdzie ocalenie.
Nadciąga powtórka z lutego i marca 2019, gdy Real odpadł z LM, wyleciał z krajowego pucharu, przegrał El Clásico