Kapitan oskarża trenera
Najpierw włoscy piłkarze zrównali polską drużynę z murawą, a potem zabrał głos kapitan Robert Lewandowski. I zrobiło się jeszcze dramatyczniej.
Wynik 0:2 nie oddaje przygniatającej przewagi gospodarzy, której kulminacja nastąpiła przy drugim golu, poprzedzonym sekwencją 30 celnych podań z rzędu. To była najdłuższa akcja bramkowa rozegrana kiedykolwiek w meczu Ligi Narodów.
A jak wieczór przebiegał z perspektywy Lewandowskiego? Nasz supernapastnik nie tyle uczestniczył w grze, ile ją oglądał – zwłaszcza w pierwszej połowie – i był to zapewne najbardziej irytujący mecz, jaki widział od bardzo dawna. Gdyby sędziowie na stadionie w Reggio Emilia dysponowali wideoweryfikacją, jeszcze w pierwszej połowie mógł przypłacić frustrację czerwoną kartką za zdzielenie łokciem w policzek Alessandro Bastoniego.
W końcówce też zachował się irracjonalnie – przynajmniej teoretycznie. Oddał strzał z około 40 metrów, jakby uznał, że rozwijanie kolejnej akcji ofensywnej z kolegami z drużyny nie daje nadziei na nic. Do bramki oczywiście nie trafił, więc Gianluigi Donnarumma nie musiał obronić tego wieczoru żadnego uderzenia. „La Gazzetta dello Sport” nie wystawiła bramkarzowi nawet noty (!) za występ, tłumacząc, że rękami piłki nie dotykał wcale, przyjmował ją tylko stopami po kilku podaniach do tyłu od włoskich obrońców.
Redakcja zapędziła się tylko trochę. Bramkarz gospodarzy użył rękawic – dwukrotnie, wyłapując piłkę po rozczulająco wątłych dośrodkowaniach Polaków. Jak Lewandowski obejrzał mecz męczący, tak Donnarumma patrzył na spotkanie przeraźliwie nudne.
Akt oskarżenia kapitana
Po ostatnim gwizdku reporter TVP zapytał kapitana, jaki „był plan na mecz”, „jakie wskazówki”, „co mieliście robić”. W odpowiedzi usłyszał długie milczenie, po którym nastąpiło długie „mmmmmmm”, znacząca mimika i znaczący uśmiech. A kiedy Lewandowski wreszcie odzyskał mowę, wytłumaczył porażkę „słabą taktyką”, która nie funkcjonowała „ani w defensywie, ani w ofensywie”, po czym wspomniał „o odrobinie słabszym przygotowaniu do meczu” i „konieczności maksymalnego wykorzystania treningów” na zgrupowaniu.
Popis niewerbalnej komunikacji krąży od wczoraj w internecie jako kandydat na cytat roku w polskim futbolu, ale lider reprezentacji nie przemawiał wyłącznie między słowami. Miniwywiad podsumował wypowiedzią konkretną, zbierającą wszystko, co wcześniej sugerował. – Musimy wyciągnąć wnioski, żeby każdy trening był efektywny i nas przygotowywał do meczu. Szczególnie od strony taktycznej. Wtedy będziemy sobie mogli powiedzieć: spróbowaliśmy wszystkiego, byliśmy słabsi – oznajmił Lewandowski.
Rozbiór każdego wyartykułowanego przezeń zdania byłby grubą przesadą, gdyby nie dotyczyła akurat gwiazdora Bayernu, który zazwyczaj wie, co (publicznie) mówi, chce osiągnąć zamierzony efekt i lubi wywierać nacisk na trenerów oraz prezesów – nawet w monachijskim klubie, gdzie szefostwo raczej nie toleruje przekraczania swoich kompetencji przez zawodników.
W niedzielę Lewandowski bezpardonowo – choć nie wprost, nie użył niczyjego nazwiska – zrecenzował Jerzego Brzęczka. Jeśli taktyka jest słaba, zajęcia na zgrupowaniu nie są efektywne, a piłkarze nie zostali przygotowani do meczu, to znaczy, że trener całkiem zaniedbał obowiązki, ewentualnie całkiem się nie nadaje. A kapitan sformułował wszystkie te zarzuty.
Znikający Lewandowski
On już w 2012 roku, gdy rozbłyskiwał na gwiazdę Borussii Dortmund, zmasakrował selekcjonera reprezentacji – po klęsce na mistrzostwach kontynentu Franciszka Smudę obwołał takim ignorantem, że prawie odebrał mu prawo do wykonywania zawodu. Z Brzęczkiem też łączy go przyjaźń raczej szorstka, i to od początku. Gdy przed dwoma laty Polacy również ulegli Włochom, Lewandowski narzekał, że piłkarzy zmusza się do grania w systemie, który im nie odpowiada, i wyrażał nadzieję, że błędy zostaną skorygowane. Mówił bardziej dyplomatycznie niż w środę, ale treść nie pozostawiała wątpliwości.
Trener próbował wtedy chronić swój autorytet, a zarazem łagodzić sytuację. – Piłkarze powinni skupić się na wykonywaniu zadań na boisku. Zresztą po sobotnim treningu Robert Lewandowski mówił mi, że wszystko wygląda bardzo dobrze – przekonywał wówczas Brzęczek. Sprawa ucichła, następny rok kadra spędziła na wygrywaniu (w męczarniach) eliminacji Euro 2020, aż wreszcie niedawno ukazała się biografia selekcjonera, której bohater zwierzał się, że ułożył sobie relacje z kapitanem. Że owszem, początkowo najważniejszy piłkarz mu nie ufał, ale ostatecznie selekcjoner zdołał przekonać go do swoich umiejętności.
Teraz znów usłyszał jednak ewidentne wotum nieufności. Lewandowski, który w Bayernie potężnieje z każdym sezonem, w kadrze narodowej niknie – podczas kadencji Adama Nawałki strzelił 37 goli w 40 meczach, natomiast u Brzęczka uciułał osiem bramek w 17 spotkaniach. I mógł uznać, że podróżuje donikąd, bez widoków na postęp, skoro reprezentacja, pomimo generalnie przyzwoitej jesieni, konsekwentnie trzyma się reguły: ze średniakami umie wygrywać dość regularnie, z czołówką nawet nie próbuje.
W trzech jesiennych meczach z Włochami i Holandią nie zdobyła bramki, a bilans strzałów pozbawia resztek złudzeń: 2-14, 3-16, 2-19. Można rzec, że beznadzieja wręcz eskaluje.
Czy ktokolwiek jest zdziwiony, że Lewandowskiego to nie satysfakcjonuje?