BOHATEROWIE „BIEGUNÓW” W KOSMOSIE
Michał Zadara przenosi do teatru powieść Olgi Tokarczuk W „Biegunach” nie ma metafizycznego zbawiania. Bohaterki i bohaterowie istnieją w kosmosie, w którym brak Boga, brak bogów, brak wyzwolenia z chaosu
MICHAŁ NOGAŚ: Czy ktoś zarzucił ci już koniunkturalizm? Że „Bieguni”, że adaptacja prozy Olgi Tokarczuk właśnie teraz, rok po literackim Noblu? MICHAŁ ZADARA: Zacząłem pracować nad wystawieniem „Biegunów” trzy lata temu. Ustaliłem z dyrektorami warszawskiego Teatru Powszechnego, że to ich interesuje, i zadzwoniłem do Olgi Tokarczuk. Była zdziwiona, bo uważała – i oczywiście miała rację – że ten materiał do teatru zupełnie się nie nadaje. Po czym wyraziła zgodę.
Gdy rok temu Olga Tokarczuk dostała Nagrodę Nobla, cieszyłem się, że Akademia Szwedzka podziela moje zaufanie do tej pisarki.
Wspólnie z Barbarą Wysocką od ponad roku bardzo intensywnie pracujemy nad adaptacją powieści. Teraz składam wersję pandemiczną: z zamaskowanymi aktorami i pracownikami technicznymi Teatru Powszechnego.
Ta złożona z wielu historii książka jest także, o czym wspomina sama noblistka, opowieścią o świecie, który w zasadzie przestał istnieć...
– To książka z innej epoki: gdy autorka ją kończyła, Polska zaledwie od dwóch lat była w Unii Europejskiej, a jeszcze nie była w Schengen. Iphone dopiero został zaprezentowany na konferencji prasowej, ludzie komunikowali się bez użycia smartfonów.
W „Biegunach” Tokarczuk uruchamia także wiele płaszczyzn historycznych: Niderlandy w wieku XVII, Austria w wieku XVIII, Paryż w wieku XIX. Te światy już dawno przestały istnieć. Do tego dochodzi centralne opowiadanie pod tytułem „Bieguni”, które dzieje się wśród bezdomnych w Moskwie. Płaszczyzny czasów, wspomnienia, fakty i wymyślone historie mieszają się w głowie bohaterki-narratorki.
Wystawiasz powieść, choć autorka powiedziała ci, że nie da się jej pokazać na deskach...
– Ale ja bym jej też pewnie powiedział, że „Biegunów” nie da się napisać – a proszę, napisała! Teatr żyje, gdy jego treścią jest coś, co jeszcze przed chwilą teatrem nie było. Chodzi nie o to, by dostosować „Biegunów” do teatru, lecz o to, by teatr dostosował się do „Biegunów” – z obopólnym zyskiem. Teatr może opowiadać historie i fabuły, ale umie też opowiadać rzeczy afabularne i fragmentaryczne. Modelem mogą być „Dziady” Mickiewicza: to dramat bez głównego bohatera, bez jedności czasu i miejsca, bez fabuły.
A jednak gdy we Wrocławiu wystawiłem 14-godzinne „Dziady” bez skrótów, sala za każdym razem była pełna i ludzie odnajdywali się w tym afabularnym świecie. „Bieguni” to swoją drogą tekst bardzo do „Dziadów” zbliżony.
W jakim sensie?
– Chaosu, z którego wyłaniają się historie i do którego wszystko wraca. Tytuły obu dzieł – „Dziady” i „Bieguni” – zapisane są w liczbie mnogiej i są słowami wieloznacznymi, tajemniczymi. Gdy zajrzy się do słownika XIX-wiecznego, widać, że słowo „dziady” miało wiele znaczeń, ale nie było wśród nich tego, które nadał im Mickiewicz: ceremonii ku pamięci przodków. Podobnie rzecz ma się z „biegunami”, to w zasadzie nowe słowo w naszym języku. Olga Tokarczuk nigdy go w powieści nie używa. Sięga tylko po zbliżone słowo „biegunka” i też nadaje mu nowe znaczenie. Bardzo mi się ta szalona, nieco obsceniczna niejednoznaczność podoba.
Są inne dramaty w polskiej literaturze, w której nie opowiada się spójnej fabuły – „Samuel Zborowski” Słowackiego, „Wesele” Wyspiańskiego – w każdym akcie pojawiają się inne postacie, a jednak wszystko łączy się w dramacie, który spina różne światy, różne pokolenia, różne istoty.