Szukanie rasisty w stogu siana
„A jednak się kręci”
Bezprecedensowy, przełomowy gest piłkarze wykonali w teoretycznie idealnym momencie, gdy patrzył na nich cały świat. A co, jeśli oskarżyli niewinnego?
Na boisko spoglądali wszyscy, bo trwał wieczór w Lidze Mistrzów, show dawały sławy z Paris Saint-Germain – jak Mbappé czy Neymar, multimilionerzy należący do wąziutkiej futbolowej elity elit. Po kwadransie grę wstrzymano, a gwiazdorzy oblegli sędziego technicznego, który kilkakrotnie rzucił słowem „negru” w rozmowie z arbitrem głównym, a ten wlepił czerwoną kartkę Pierre’owi Webó, źle zachowującemu się kameruńskiemu asystentowi trenera drużyny Basaksehir Stambuł. Piłkarze zareagowali radykalnie, oznajmiając, że nie zamierzają kontynuować meczu w towarzystwie rasisty. Zniknęli w szatniach.
Co istotne, zaprotestowały obie drużyny. Akt solidarności długo oczekiwany, nawet w niniejszej rubryce od kilkunastu lat nawoływałem, by z boiska schodził nie tylko piłkarz obrażany, nie tylko jego koledzy z zespołu, ale również przeciwnicy – nawet gdyby narażali się własnym kibicom, zresztą grubszy skandal to szerszy zasięg oddziaływania, potencjalnie wychowawczego. I wreszcie się stało. Oto kolejny dowód, że u schyłku drugiej dekady XXI wieku sportowcy nie chcą dłużej kłaść uszu po sobie.
Sędziowie próbowali tłumaczyć, że „negru” w języku rumuńskim nie zawiera negatywnych emocji, nie łączy go nic z podobnie brzmiącym, obelżywym słowem angielskim, że określa się nim kolor. Bez skutku. Kamery wychwyciły, jak na głównego arbitra wściekle naciera Pape Demba Ba. – O białym nie mówisz „ten biały facet”, tylko „ten facet”. Więc dlaczego, gdy wskazujesz na czarnego, musisz powtarzać „ten czarny facet”?! Dlaczego? – krzyczał senegalski rezerwowy Basaksehiru.
Im głębiej wnikaliśmy jednak w szczegóły zajścia, tym bardziej robiło się niejednoznacznie, niepokojąco. Owszem, kulturalni ludzie nie powinni się zwracać do nikogo, wskazując na jego kolor skóry, więc nawet mniej bystrzy delikwenci zdążyli już pojąć, że w żadnym miejscu pracy (tutaj: stadion) nikomu nie wolno do nikogo krzyknąć: „Hej, czarny, przygotuj tamte dokumenty na wtorek”. W Paryżu sędziowie rozmawiali jednak między sobą (przez mikrofon i słuchawki) i w szczególnych okolicznościach, gdy potrzebowali efektywnej, konkretnej, błyskawicznej komunikacji, by zidentyfikować uczestnika meczu łamiącego reguły, zasługującego na reprymendę lub karę.
Zrekonstruujmy więc scenę domniemanej zbrodni, spójrzmy na nią oczami Sebastiana Coltescu: oto obok rezerwowych piłkarzy stoi sztab szkoleniowy złożony z mężczyzn w zbliżonym wieku (od 38 do 58 lat, większość po czterdziestce) ubranych w identyczne stroje klubu. Widzimy trenera Okana Buruka – białego; jego asystentów Irfana Saraloglu i Ekrema Daga – białych; szkoleniowców bramkarzy Cana Okuyucu i Behrama Zülaloglu – białych; specjalistę od przygotowania fizycznego Dursuna Genca – białego; głównego analityka Metina Cakiroglu – białego. Jak wyłowić z tego grona jedynego czarnego? Czy wskazanie koloru skóry, cechy fundamentalnie wyróżniającej wizualnie, nie brzmi naturalnie, nie odwołałoby się do niego 99 proc. z nas? Czy nawet ktoś wrażliwy na dżumę rasizmu poszukiwałby werbalnej ekwilibrystyki właśnie w przywołanej sytuacji, gdy pracuje w stresie, działa ekspresowo, kierują nim czyste intencje?
Przedstawiam powyższą interpretację z przykrością, ponieważ spowijającej wiele stadionów rasistowskiej ohydy nie bagatelizuję i w kwestii metod jej zwalczania serce mam raczej jastrzębie niż gołębie. Nawet słuszna wojna bryzga jednak odłamkami powodującymi tragiczne skutki uboczne. Towarzyszy jej często panika moralna, która ułatwia linczowanie pozbawionych uczciwego procesu, niekoniecznie winnych – wystarczy oskarżyć.
Żadnego spośród uczestników paryskiego incydentu nie podejrzewam o złą wolę, wszyscy padli raczej ofiarą pechowego zbiegu okoliczności. Rumuńscy arbitrzy mieli prawo odbyć inkryminowaną rozmowę, Webó miał prawo się oburzyć na dźwięk wulgarnie brzmiącego słowa – nasłuchał się obrzydlistw jeszcze jako piłkarz, znosił je potulnie, inny był społeczny klimat – a skandal by nie wybuchł, gdyby nie martwa cisza na pandemicznie pustym stadionie.
Eksplozja jednak nastąpiła i być może napięcie jeszcze stężeje. Jeśli UEFA, która wszczęła śledztwo (bada też, czy Turcy nie wymyślali Rumunom od „Cyganów”), uzna, że Coltescu dopuścił się czynu rasistowskiego, zostanie zmuszona do obłożenia go karą przynajmniej 10 meczów dyskwalifikacji, a najpewniej przyłoży mu dożywotnią banicją z europejskich rozgrywek. Komisja dyscyplinarna podeliberuje pod presją, bo moment dziejowy nie zachęca do okazywania łaski, szeregowy sędzia jest nikim przy piłkarzach PSG, którzy rozstrzeliwują po internecie hasło „Black Lives Matter” i inne wielkie słowa, a zasięgiem rażenia dysponują celebryckim.
Sprawa pozostaje niejednoznaczna, także część czarnych futbolistów wstawia się za oskarżonym – jak Micah Richards, obecnie ekspert telewizji CBS, czy Shaka Hislop, który przez 25 lat udzielał się w organizacji Pokaż Rasizmowi Czerwoną Kartkę. UEFA wie też już, że Coltescu ma w życiorysie próbę samobójczą. Pękł psychicznie, gdy przygniotła go krytyka po meczach, które prowadził w Rumunii. A wtedy jeszcze jego twarz nie ilustrowała tysięcy potępieńczych artykułów o zarazie rasizmu w futbolu.
Nawet słuszna wojna bryzga odłamkami powodującymi tragiczne skutki uboczne. Towarzyszy jej często panika moralna, która ułatwia linczowanie pozbawionych uczciwego procesu, niekoniecznie winnych – wystarczy oskarżyć
l