Świat, który znaliśmy trzeszczy
– Być może jesteśmy w momencie, w którym wszystko się ze sobą miesza, stary porządek z nowym? – mówi Mariusz Wilczyński, autor filmu „Zabij to i wyjedź z tego miasta”, nagrodzonego Złotymi Lwami na 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
ROZMOWA Z reżyserem animacji
MICHAŁ NOGAŚ: Przechodzisz do historii polskiego kina jako pierwszy twórca filmu animowanego, który zdobywa Złote Lwy na festiwalu w Gdyni. Oswoiłeś się już z tą myślą? MARIUSZ WILCZYŃSKI: Złote Lwy stoją na stole w kuchni w moim domu w lesie, chodzę dookoła nich i z niedowierzaniem się im przyglądam.
Ale jednocześnie zaczynam powoli odczuwać wagę tego, co się zdarzyło. Piszą do mnie koleżanki i koledzy z branży filmowej, z gratulacjami odezwały się m.in. Agnieszka Holland i Joanna Kos-Krauze.
Gdy przez 14 lat pracowałem nad tym filmem, nie miałem żadnych oczekiwań. Nie liczyłem na jakikolwiek sukces, po prostu wewnętrznie czułem, że muszę go zrobić. I nagle taka nagroda – chyba jedna z najważniejszych w moim niekrótkim już życiu.
Gdy wróciłem do domu ze statuetką, wszedłem na Wikipedię, bo chciałem przeczytać, kto otrzymał w przeszłości Złote Lwy. I nagle zdaję sobie sprawę, że dołączyłem do takich mistrzów jak Jerzy Hoffman czy Andrzej Wajda. „Potop”, „Ziemia obiecana” i nagle „Zabij to i wyjedź z tego miasta”. Niebywałe.
Miałeś czas, by zastanowić się, dlaczego jury nagrodziło właśnie animację?
– Można to twoje pytanie jeszcze podbić – dlaczego taka niezwykła rzecz zdarzyła się w bardzo dobrym przecież okresie dla polskiego kina, gdy triumfy święcą choćby Małgośka Szumowska, Paweł Pawlikowski czy Janek Komasa?
Ale być może jesteśmy w momencie, w którym wszystko się ze sobą miesza, stary porządek z nowym, dochodzą do głosu młodzi – choć ja przecież takim nie jestem, nowi twórcy? Może postanowiono zauważyć kogoś osobnego? A być może ta nagroda wynika z faktu, że w jury znalazły się takie osoby jak Lech Majewski czy Dorota Masłowska? Ale co dla mnie ważne – słyszałem od kilku jurorów, że mój film wygrał jednogłośnie!
Mam nadzieję, że nie wygrałem tylko dlatego, że zrobiłem animację, ale dlatego, że „Zabij to i wyjedź z tego miasta” to dzieło, które przekonało do siebie jurorów opowieścią, słowami, które tam padają, nastrojem, kolejnymi klatkami.
Zresztą to nie pierwsza nagroda, którą dostałem za ten film. Doceniono go na najważniejszych festiwalach filmów animowanych – w Annecy we Francji, w Ottawie w Kanadzie, także w Japonii czy w Peru. W „Guardianie”, gdzie znakomity krytyk filmowy i pisarz Peter Bradshaw napisał, że cały świat animacji dzielił się dotąd w zasadzie na tę spod wpływu Pixara lub tę spod wpływów japońskiej mangghi, a tu nagle objawił się film, który nie przypomina niczego, co dotąd znaliśmy. „Brudny, szary, podrapany, piękny, wciągający, magiczny” – to jego słowa! Bradshaw napisał wprost – ten film przywraca na nowo znaczenie polskiej szkoły animacji w świecie. Przecież to idzie oszaleć ze szczęścia!
Doskonale odczytał, że zrobiłeś film szczery, od serca...
– Po swojemu, o tym, co dla mnie w życiu najistotniejsze. I może właśnie tym on się broni nie tylko w Polsce, może ta szczerość czyni go uniwersalnym?
Nawet ja, mieszkaniec lasu, dostrzegam, że świat, który do tej pory znaliśmy, trzeszczy w posadach, wyzwoliły się – nie tylko w Polsce – napięcia, których nie pamiętam od czasu przełomu w 1989 roku. Z radością, choć przecież okoliczności są potwornie smutne, przyglądam się temu, jak kobiety idą po swoje, jak przestają dawać się zdominować patriarchalnemu światu. Dostrzegam zmianę, nie tylko pokoleniową. Także w szkole filmowej w Łodzi, gdzie wykładam. Kiedyś pracowałem tam z samymi studentami, dziś przyjmujemy na animację coraz więcej dziewczyn.
To, co dzieje się wokół, zmieniło też moje własne postrzeganie „Zabij to i wyjedź z tego miasta”. Do niedawna sądziłem, że to film dla widzów w wieku 35+. Ale gdy powiedziałem to w Limie w Peru, młodzi ludzie dosłownie na mnie napadli. Że jak ja mogę tak sądzić! Wyjaśniałem, że aby do końca zrozumieć mój film, trzeba przeżyć śmierć najbliższych, stratę przyjaciół, wiele porażek. Na co oni – i słusznie – uświadomili mi, że stykają się z tym na co dzień. Przesłanie mojego filmu było dla nich absolutnie zrozumiałe. Świat bardzo nam w 2020 roku przyspieszył.
Jeszcze jedna ciekawa sprawa. Przesłanie filmu, jak się okazało, jest czytelne dla widzów w zasadzie na całym świecie. Ale na przykład w Berlinie widzowie z naszej części Europy podchodzili do mnie i gratulowali mi, że tak pięknie uchwyciłem splin czasów słusznie minionych, że połączyłem to, co okropne z tym, co przywołuje – mimo wszystko – dobre wspomnienia, że opowiedziałem kawałek ich życia w komunistycznym baraku. A gdy podchodzili widzowie z Australii czy z USA, dziękowali, że tak brawurowo uchwyciłem w filmie piekło komunizmu.
Baliśmy się tego, jak na film zareaguje świat. Bały się moje wspaniałe producentki – Agnieszka Ścibior i Ewa Puszczyńska, bałem się ja. Ale recenzja Petera Bradshawa, tego Tadeusza Sobolewskiego na świat anglosaski, rozwiała nasze lęki. I dała mi takiego kopa, że doszedłem do wniosku, że następny film także będzie autorski.
14 lat pracowałem nad tym filmem. Nie liczyłem na jakikolwiek sukces, po prostu czułem, że muszę go zrobić
O czym będzie?
– O starzejącym się artyście, bezdzietnym, który postanawia znaleźć kogoś, komu mógłby wszystko to, czego dokonał, czego się nauczył, przekazać. Także po to, by przekonał się, że jego życie miało sens. I że jest w stanie kogoś uszczęśliwić. Moim marzeniem jest, by wystąpił w tym filmie Tom Waits, bo część akcji będzie się toczyć w Ameryce.
A kiedy „Zabij to i wyjedź z tego miasta” wejdzie do kin?
– W styczniu, gdy tylko sytuacja pandemiczna pozwoli na uchylenie drzwi. Wiem już, że po nagrodzie w Gdyni będzie miał większą dystrybucję, niż pierwotnie planowała firma Gutek Film. Trochę wyszliśmy z niszy dzięki Złotym Lwom.
+