Przedsiębiorcy też mają prawo walczyć o swój byt
Pandemia i wrażliwość społeczna Lewica rytualnie podnosi rwetes (często słusznie), gdy ktoś krytykuje osoby z prowincji o niskich kwalifikacjach i dochodach. Gdy jednak nieszczęście pandemii dotyka przedsiębiorcę z Warszawy, mamy istną eksplozję lewicowej
Pandemia koronawirusa mocno przeorała nasz świat. Zmieniła się między innymi wielkość tej części społeczeństwa, która nie ze swojej winy znalazła się w trudnym położeniu materialnym. O sensowności wprowadzania lockdownów (i ich różnych form) toczą się odrębne dyskusje, ale bezdyskusyjny jest fakt, że lockdown – zasadny czy nie, przemyślany czy nie – to nałożony przymusowo przez rząd zakaz prowadzenia działalności gospodarczej różnych branż. Zakaz nawracający, nieraz bardzo długotrwały, więc w efekcie stanowiący oczywiste zagrożenie dla przetrwania wielu firm.
A firmy to ludzie, pracodawcy i pracownicy. Jedni i drudzy popadają w poważne tarapaty, i to w sposób niezawiniony. To nie jest taka sama sytuacja jak wówczas, gdy przedsiębiorca gra va banque, nadmiernie ryzykuje, aby zmaksymalizować lub przyspieszyć konkretne zyski, i przeszarżuje, przegra na rynku, straci nawet cały dorobek. Wtedy ponosi odpowiedzialność za swoje decyzje, zbiera plon własnej niekompetencji lub chciwości.
Gdy jednak jego strategia jest dobra, a nie przynosi rezultatów wyłącznie ze względu na odgórny, nagły zakaz funkcjonowania, wówczas przedsiębiorca znajduje się w pozycji społeczno-ekonomicznej typowej dla prekariatu – nie ze swojej winy jest w potrzebie, jego sytuacja jest niepewna, w kolejnym miesiącu może popaść w nędzę. Realia lockdownu każą nam więc inaczej niż zwykle patrzeć na przedsiębiorców i odstąpić od ich – już w Polsce utartego – surowego oceniania.
W ostatnich dniach starego roku wielkie rozedrganie lewicowej bańki społecznościowej wywołała dobrowolna, prywatna zbiórka internetowa, jaką zorganizował warszawski przedsiębiorca Maciej Chojecki, aby uratować resztki swojego przedsięwzięcia polegającego na podnajmowaniu krótkoterminowym wynajętych długoterminowo luksusowych apartamentów w centrum stolicy. Chojecki to przedstawiciel nowego prekariatu – człowiek, który stoi na krawędzi utraty swojego źródła utrzymania nie dlatego, że jego biznesowy pomysł był ekonomicznie głupi i nierentowny, ale dlatego, że rząd administracyjnie zakazał mu prowadzić firmę.
W niezwykle ostrej i nieprzebierającej w słowach krytyce pod adresem Chojeckiego znajdujemy dwa wątki: pierwszy dotyczy tego, że przedsiębiorcom nie przystoi (inaczej niż na przykład słynnym lewicowym działaczom społecznym i aktywistom miejskim z kontami na Patronite.pl) w ogóle apelować o wpłacanie im pomocowych środków podczas prywatnych zbiórek, bo przedsiębiorcy to co do zasady „bogacze”. Drugi wątek krytyki skupia się na ocenie branży Chojeckiego, czyli najmie krótkoterminowym, i jej złej prasie w niektórych kręgach opinii.
Skupmy się najpierw na drugim wątku. Owszem, najem krótkoterminowy nie jest działalnością nieproblematyczną. Procesy wzrostu cen najmu w centrach miast i rozrastania się ich obrzeży, a także ogólny deficyt ofert najmu długoterminowego to realne problemy wielu polskich metropolii. Prawo do mieszkania nie jest wydumaną kategorią z lewicowej wizji świata, to jedna z najważniejszych usług publicznych, która swoim znaczeniem ustępuje co najwyżej tym absolutnie najistotniejszym, jak ochrona zdrowia, edukacja, zapewnienie minimum socjalnego i transport publiczny. Jednak wina za niewystarczające zaspokojenie tych potrzeb w Polsce spada na państwo i na polityków, a nie na prywatnych właścicieli mieszkań.
Problemem bardziej doniosłym jest raczej zakłócanie spokoju sąsiadów najmowanego krótko lokalu, których prawa, jako właścicieli mieszkań, są ograniczane przez uciążliwość zachowań urlopowiczów. Nie jest to jednak uciążliwość większa aniżeli sytuacja długotrwałego najmu sąsiedniego lokalu przez osoby wykazujące się zachowaniami patologicznymi (co grozi zwłaszcza wówczas – powiedzmy to sobie otwarcie – gdy wynajmujący pobiera zbyt niski czynsz). W takiej sytuacji uciążliwość najmu długoterminowego jest wręcz większa, bo ci lokatorzy przez wiele, wiele lat nie wyjadą w żaden z kolejnych poniedziałkowych poranków. Po prostu sąsiedztwo zawsze było i będzie czynnikiem ryzyka w układaniu sobie życia przez każdego z nas.
Obok ciemnych stron najem krótkoterminowy ma też strony jasne. Stanowi alternatywę dla zwykle bardzo drogich hoteli i pozwala wielu osobom o nieco cieńszych portfelach na wyjazd na wakacje czy weekendowe zwiedzanie atrakcyjnego miasta. Lewica tyle wysiłków poświęciła wychwalaniu programu „Rodzina 500+” właśnie za to, że umożliwił mniej zamożnym rodzinom wizyty w popularnych kurortach. Najem krótkoterminowy spełnia taką samą funkcję – otwiera możliwości ludziom, których nie stać na wydanie kilkuset złotych za dobę w wielkomiejskim hotelu. Przemilczanie tego aspektu rodzi pytania, na ile najgłośniejsi przeciwnicy tego rodzaju działalności są inspirowani przez lobby hotelarskie.
Podobnie jak sąsiedztwo turystyka także bywa uciążliwa. Można zrozumieć, że miejsca takie jak Kraków czują już jej przesyt. Jednak nawet w tym mieście nikt nie żałuje, że do lokalnych firm wpływają każdego miesiąca z tego tytułu niebagatelne pieniądze. Na istnieniu najmu krótkoterminowego zarabiają gastronomia, taksówkarze, muzea, sklepikarze i wiele innych branż. W końcu na podatkach od ich wpływów zarabiają budżety – lokalne i centralny. A z nich finansować można rozbudowaną politykę społeczną.
Trudno przyjąć także argument, że Chojecki – jako przedsiębiorca, który był w stanie wynająć kilkanaście mieszkań – nie ma moralnego prawa, aby ogłaszać w internecie prywatną i dobrowolną zbiórkę, bo „jak ktoś ma pieniądze, to skądś je ma”. W Polsce tylko rodzice bardzo chorych dzieci nie muszą się obawiać hejtu, gdy ogłaszają zbiórki, które są konieczne, gdyż polska polityka ochrony zdrowia ma podobne wyniki jak mieszkaniowa. Ale już od Jurka Owsiaka począwszy, a na ludziach zbierających pieniądze na zwykłe fanaberie skończywszy, wszyscy muszą się liczyć z nienawiścią.
Jednak, już nawet abstrahując od tego, o czym była wyżej mowa, że lockdown uczynił z wielu przedsiębiorców zwyczajny prekariat, w przypadku zbiórek dobrowolnych i prywatnych, które w sposób otwarty, szczery i prawdziwy przedstawiają potencjalnym ofiarodawcom przyczyny, sens i cel apelu o pomoc, nie ma mowy o czymś takim jak „moralne prawo”.
Chojecki nie jest Tadeuszem Rydzykiem, który sprzedaje cegiełki „na gdańską stocznię” albo sugeruje, że wsparcie go pomoże duszyczce na sądzie ostatecznym. Nie udaje, że ma raka albo był bity za młodu. Pisze, kim jest, co go spotkało, co chciałby osiągnąć i po co mu pieniądze. Kto nie chce – nie daje, kto chce – daje. Wolny wybór.
Podkreślmy, w wolnym społeczeństwie każdy, kto działa legalnie, ma prawo szukać pomocy materialnej w dobrowolnej i prywatnej zrzutce, a także każdy ma prawo własnymi pieniędzmi wspierać te cele, które osobiście uzna za stosowne. Na tym polega wolność i dlatego jest to moralnie nienaganne. Nie jest do tego potrzebny stempel moralności lub łaskawe przyzwolenie od prawicowych, lewicowych, centrowych czy jakichkolwiek innych liderów polityczno-społecznych, tudzież internautów.
To zasadniczo jest niezwykle smutne, że staliśmy się społeczeństwem, w którym królują zazdrość, niechęć do zaradności drugiego i radość z cudzego nieszczęścia w stylu „modlitwy Polaka” z filmu „Dzień świra”. Smutna jest lektura takich wypowiedzi jak Jana Mencwela, który dzieli przedsiębiorców na tych, których jego osobisty światopogląd pozwala lubić, i na tych, których nie lubi, i wyraża nadzieję na wytrzebienie firm tych ostatnich przez pandemię i lockdowny. Przykra jest ta powszechna schadenfreude, że „bogacze” tracą biznesy i prywatne domy, że pandemia ściągnie ich w dół, na poziom tych, którym się mniej chciało i mniej mają. „I po co im było tak się szarpać?” – pytają z uśmiecham na ustach.
Jak widać, zwyczaj skreślania ludzi dlatego, że ich życie nie pasuje do wymogów i preferencji ideologicznych, nie jest tylko domeną prawicy. Dla jednych np. ateista lub homoseksualista musi być zły, dla drugich automatycznie zły jest właściciel wynajmujący mieszkanie.
Lewica rytualnie podnosi rwetes, gdy ktoś ośmiela się krytykować osoby słabo wykształcone, o niskich dochodach lub pochodzące z prowincji. Wielokrotnie ta jej reakcja jest zasadna (aczkolwiek nie wtedy, gdy zmierza do ogólnego ustanowienia zakazu oceny tych grup społecznych w ramach nowej poprawności politycznej). Pojawia się jednak pytanie, jak ta wrażliwość współgra z istną eksplozją radości, euforii i drwiny, gdy nieszczęście pandemii dotyka przedsiębiorcę z Warszawy. Dotyka w sposób niekłamany, nieudawany, ale realny i niezawiniony przez niego (chyba że jego wina polega już na samym tym, że jest i chce prowadzić biznes). Jeśli ktoś tyle mówi o równości i godności, to może powinien przywiązanie do niej okazywać, także dystrybuując empatię.
+
Chojecki nie jest Tadeuszem Rydzykiem, który sprzedaje cegiełki „na gdańską stocznię” albo sugeruje, że wsparcie go pomoże duszyczce na sądzie ostatecznym