Zmęczenie i niepewność menedżerów
Jakie zachowania firm w kryzysie pandemicznym są mądre? Co zrobić, żeby firma funkcjonowała prawidłowo? „Jednym ze sposobów jest adaptacja – tak jak z suknią panny młodej – coś nowego, coś starego, coś dziwnego, coś pożyczonego” – mówi prof. Krzysztof Obł
ALEKSANDRA SOBCZAK: Jak się teraz czują szefowie i jak to się przekłada na ich pracę?
PROF. KRZYSZTOF OBŁÓJ: Czują się trochę jak my wszyscy. Dosyć podobnie sytuacja wygląda na całym świecie. Początek pandemii to jest okres takiej adrenaliny, kiedy szefowie i liderzy mają poczucie, że spotykają się z zupełnie nowym wyzwaniem – są zmobilizowani, działają.
Drugi okres – mniej więcej kwiecień – maj – to czas, kiedy się to wszystko stabilizuje: rutyny są na miejscu, higieny, bezpieczeństwa itd. Firmy dokonują pewnej adaptacji do tego, co się dzieje.
W czerwcu zaczyna się okres pewnego zmęczenia. A w tej chwili jest on niesłychanie wyraźny, widać takie zmęczenie, frustrację, narasta też przekonanie, że model „business as usual” może być trudny do utrzymania w dłuższym okresie. Dzisiaj – na świecie – podstawowe poczucie menedżerów i liderów, to jest poczucie ogromnej niepewności.
Z tego, co pan mówi, wynika, że atmosfera w wielu firmach może być dosyć napięta. Jakie są mądre zachowania firm w kryzysie? Co teraz zrobić, żeby firma funkcjonowała prawidłowo?
– O dziwo, na podstawie badań mogę powiedzieć, że nastroje w firmach się trochę poprawiły – mówię o nastrojach społecznych. Dlatego że w większości firm – które uczestniczą w moim badaniu – ludzie po prostu wrócili do pracy. Część osób pracuje zdalnie (coraz mniej), część pracuje hybrydowo, część najnormalniej w świecie: a) mniej się trochę boi; b) ma poczucie, że są jakieś szczepienia i z czasem ich to obejmie; c) wróciła do pracy, przestrzegając pewnych reguł; d) przeszła koronawirusa.
Natomiast badania generalnie mówią, że firmy w sytuacji tak radykalnych zagrożeń reagują na trzy podstawowe sposoby.
Pierwszym jest regresja, to znaczy: tniemy koszty, ograniczamy działalność, eliminujemy programy inwestycyjne, zwalniamy część ludzi. Krótko mówiąc, przygotowujemy się na najgorsze i robimy to, co umiemy. Bo każdy dobry menedżer umie ograniczyć koszty, a pandemia na dodatek dała wszystkim niezwykłe możliwości redukcji kosztów poprzez to, że wiele wydatków zniknęło. W związku z tym ta regresja przez długi czas była bardzo ograniczona.
Drugim sposobem jest adaptacja, czyli takie cząstkowe dostosowanie. To jest trochę tak jak suknia panny młodej, coś starego, coś nowego, coś pożyczonego, coś dziwnego. To znaczy trochę tniemy koszty, trochę eksperymentujemy, trochę coś zmieniamy, trochę coś dostosowujemy, staramy się w biegu zbudować pewien trochę zmieniony model biznesowy działania.
I trzecią strategią czy trzecim sposobem działania jest koncepcja wykorzystania kryzysu jako pewnej szansy wprowadzenia innowacji, dokonania zmiany transformacyjnej. I trochę wyprzedzając pani pytanie, najmądrzejsza jest adaptacja.
Przed pandemią bardzo wiele firm, menedżerów, ekonomistów przez wszystkie przypadki odmieniało słowo innowacja. Teraz rzadziej się je słyszy. Czy innowacyjność to jest dobra postawa w takim kryzysie, jaki teraz mamy?
– Innowacja nigdy nie jest bardzo dobrą postawą, dlatego że bliźniakiem innowacji jest ryzyko. Wprowadzanie jakichkolwiek innowacji oznacza dodatkowe ryzyka. Teraz pytanie, czy firma ma na to apetyt, czy się decyduje. To, co widzimy – obojętnie, czy są to high-techy, czy Netflixy, czy coś innego – to jest ta nieliczna populacja firm, która przeżyła innowację. Bo większość innowatorów kończy tam, gdzie powinni skończyć, na cmentarzach biznesowych.
Natomiast to, co jest korzystne, to to, że na ich innowacjach korzystamy my wszyscy. Mówiąc brutalnie, koszty innowacji, czy bycia innowacyjnym ponosi innowator, a zyski z tego ma całe społeczeństwo. W tej chwili jest tego mniej, dlatego że firmy nie chcą – oprócz ryzyk, które stworzyła pandemia – podejmować ryzyk dodatkowych. Po prostu i zwyczajnie.
W Polsce tych ryzyk, o których pan mówi, jest znacznie więcej niż tylko te wynikające bezpośrednio z pandemii. Niedawno państwowy koncern paliwowy Orlen kupił Polska Press. Jarosław Kaczyński skomentował to w taki sposób: media niepolskie
powinny być w Polsce wyjątkiem. Co ta transakcja mówi nam o przyszłości polskiej gospodarki?
– Po pierwsze, myślę, że większość czytelników – podobnie jak pani i ja – wie, że jest to działanie niesłychanie niebezpieczne. I bardzo szkodliwe dla Orlenu, dla mediów i dla Polski. Tak bardzo jednoznacznie bym to ocenił, bo to jest błąd strategiczny firmy. Ona nie powinna się interesować tego rodzaju działalnością, która jest absolutnie poza jej kompetencjami. Po drugie, jest to pośrednio przyjęcie przez państwo mediów, które służą społeczeństwu wtedy, kiedy są niezależne. I po trzecie, to na pewno powoduje zmniejszenie zaufania wielu inwestorów i przedsiębiorców do Polski jako kraju. To się niestety wpisuje w pewien paradygmat, który będzie się kształtował w rosnącej interwencji państwa w gospodarkę. Przy czym zakup mediów nie jest interwencją państwa w gospodarkę, jest interwencją państwa w politykę.
A czy myśli pan, że nacjonalizacja może grozić przedsiębiorstwom także w innych branżach?
– To jest skomplikowane pytanie, bo gospodarka rynkowa – tak jak ją dzisiaj rozumiemy i tak jak w Polsce bardzo radykalnie rozumieliśmy przez ostatnie 30 lat – jest stosunkowo niedawnym pomysłem. Do czasu rządów prezydenta Reagana w USA oraz premier Thatcher w Wielkiej Brytanii silny interwencjonizm państwa w gospodarkę – obojętnie, czy to była Japonia, czy Europa (USA były wyjątkiem) – i własnościowy udział w kluczowych przedsiębiorstwach i branżach wydobywczych, w liniach lotniczych itd. nie był niczym nadzwyczajnym. Nie chcę powiedzieć, że był normą, ale był i tyle.
I myśmy się przez te 30 lat bardzo przyzwyczaili do tego, że to państwo się wycofało. Powiedzieliśmy sobie, że im mniej państwa w gospodarce, tym lepiej. Co jest zwyczajnie niemądre, bo państwo ma swoją rolę, co najwyraźniej widać w czasie kryzysów i wojen. A właśnie mamy taki kryzys od 2007/08 roku, plus mamy pandemię i wszędzie – od USA do Chin – nagle wszyscy uważają, że państwo jest współodpowiedzialne za nasze losy. I przedsiębiorcy nie tylko mówią, że państwo musi pomóc, ale też jeszcze chcą odszkodowania za działania państwa na rzecz ochrony życia i zdrowia obywateli.
Nie da się mieć wszystkiego – albo zgadzamy się na wsparcie i ochronę państwa, albo musimy się zgodzić, że zostajemy sami. Więc mówiąc krótko: państwo wróciło do gospodarki na wielką skalę i to nie jest czymś zupełnie nowym, tylko czymś bardzo starym. Ale zmieniły się przejawy tej interwencji i to właśnie obserwujemy.
Powiedział pan, że radykalnie rozumieliśmy przez długi czas wolny rynek. Czy nacjonalizacja niektórych branż może wyjść na zdrowie naszej gospodarce?
– Nie wiem, czy ona wyjdzie na zdrowie, czy nie, ale jest nieunikniona. Dlatego że w wielu gospodarkach powstaną – czy już powstały – hybrydowe przedsiębiorstwa w sektorach, które nie podniosą się szybko. Podróże, hotele, linie lotnicze nie podniosą się szybko – większość marży tych branż to zawsze był biznes. A biznes nie będzie tak latał i podróżował, bo biznes się zorientował, że to nie jest potrzebne i że może na tym zaoszczędzić 10–15 proc. kosztów. W związku z tym państwo będzie musiało jakoś w niektórych branżach zostać.
Poza tym mamy monopole technologiczne i one dostały niewiarygodny zastrzyk dzięki pandemii. E-commerce w Stanach Zjednoczonych wzrósł z 18 do 33 proc. całości handlu, w Niemczech – które były konserwatywne – do 28 proc., Rumunia ma 25 proc., Polska ma marginalnie mniej. Teraz nikt tego dobrze nie kontroluje. W sytuacji gdy technologia stała się jeszcze ważniejsza w naszym życiu na dobre i złe, to oczywiście, że te technologiczne spółki będą musiały zostać poddane nowej regulacji – co oznacza, że państwo to będzie musiało zrobić. Będzie nacisk na wzrost inwestycji w opiekę zdrowotną i higienę, bo takie jest oczekiwanie społeczne. Co oznacza znowu, że państwo dalej wejdzie w te obszary.
No i będą rosły, czy już rosną, nierówności społeczne. Będzie ogromny nacisk społeczny na interwencję państwową na rzecz ich zmniejszania. W związku z tym państwo stało się łakome na interwencję, a społeczeństwo ma oczekiwania znacznie dalej idącej interwencji, niż to było jeszcze przed pandemią.
* Prof. Krzysztof Obłój, kierownik Zakładu Zarządzania Strategicznego i Międzynarodowego na Uniwersytecie Warszawskim oraz Katedry Strategii Organizacji w Akademii Leona Koźmińskiego. Prekursor nowoczesnych teorii zarządzania. Autor wielu książek i artykułów. Od wybuchu pandemii bada nastroje wśród szefów polskich firm.