Benzema bezołowiowa
Dechamps, weź tego Benzemę do kadry, psiekrwio. Pięć lat minęło, a więcej i tak nie dostanie, choćby się prokurator sprzysiągł z samym diabłem. Narozrabiał, ale swoje już odpokutował, musiał oglądać na kanapie, jak kumple przegrywają finał Euro, a potem wygrywają mundial, teraz jest w życiowej formie; dajże mu wreszcie pograć, człowieku.
Chłop rządzi w tym Realu, ładuje co trzecią bramkę, ciągnie ich po mistrzostwo La Liga (i dociągnie, bo Atlético w erze Simeone stało się mistrzem przegrywania z Realem w decydujących chwilach), pcha do czwartego Pucharu Europy pod wodzą swojego ziomka Zidane’a, a jeśli tego tortu mało, to teraz wisienka: bezczelny gol piętką w El Clásico.
To już nie narwaniec z czasów Lyonu, na boisku zmądrzał, broda mu urosła, także mentalna i w szatni już nie zatruwa atmosfery, to jest Benzema bezołowiowa, na tym paliwie Francja czyściutko zajedzie po mistrzostwo Europy. Lud chce Karima, woła o przebaczenie, pragnie oglądać super duo młokos-rutyniarz w ataku, nie każ mu czekać, aż Mbappé odejdzie do Madrytu. Ryzyko żadne – jak się Francuzom nogi powiną przed fazą medalową, nikt nie będzie mógł zarzucić, że „z Benzemą to by wygrali”, dla trenera sytuacja win-win: okazujesz łaskę Cezara i bierzesz na turniej duet najlepszych napastników na kontynencie.
Wiem, wiem, jest jeszcze pewien kraj nad Wisłą: bociany-pierogi-Lewandowski, ale Lewy musiałby podawać sam do siebie, żeby stworzyć mistrzowski tandem, on wyrasta nad poziom polskiego futbolu jak Chrystus nad Świebodzinem, jego wiecznym przekleństwem w kadrze jest osamotnienie. A zatem: żądam przywrócenia Benzemy, pandemiczne memento każe traktować Euro jak ostatni turniej w historii ludzkości, ba, każdy dzień może być ostatnim w historii, nie stać nas teraz na to, żeby się boczyć na geniuszy.
Dechamps, słyszysz mnie tam? Świat choruje, wszyscy chcielibyśmy cofnąć czas; skoro Zlatan wraca do kadry, już się czuję młodszy, gdyby do tego dorzucić powrót Benzemy, byłyby to mistrzostwa wielkich powrotów, czy tam powrotów Wielkich. Polska nie wyjdzie z grupy, a chciałbym mieć komu kibicować w pucharowej fazie, Francja pod batutą Benzemy dałaby mi tę frajdę.
Od kilkunastu lat kibice wszech ras są podzieleni na Realistów i Barcelonistów, podsyciły ten podział czasy opozycji doskonałych: Guardiola/Mourinho, Messi/Ronaldo, jak świat długi i szeroki dzieciaki biegają w koszulkach Królewskich lub Katalończyków, Gran Derbi świętują minimum dwa razy do roku jako Mecz nad Meczami, w którym każdy bierze swoją stronę; przechrztów tu nie uświadczysz, jak ktoś raz się opowiedział po jednej ze stron, pozostaje wierny. U mnie w dawnych czasach podział był klarowny: syn za Barcą, pasierb za Realem, ja jako bezstronny rozjemca siadałem na kanapie między nimi, żeby rozdzielać w razie napięć, ale w głębi ducha byłem uwiedziony tiki-taką i błogosławiłem Latającego Potwora Spaghetti, że stworzył takich geniuszy jak Ronaldinho i Messi, a potem pozwolił im zagrać razem.
W nowej rodzinie sytuacja niemal na odwyrtkę, bo pasierb za Barcą, młodszy syn jeszcze za wszystkimi, a ja... cichcem nawróciłem się na Real. Ściślej: języczkiem u wagi tej konwersji był Karim Benzema w obecnej formie.
Ostatnimi laty – głównie za sprawą odejścia Ronaldo – ranga El Clásico nieco przywiędła, po stronie Królewskich brakowało szefa na miarę ery Galácticos, Messi nie miał swojego symbolicznego wroga i też się zrobił jakiś zapyziały – jednak sobotni mecz przywrócił blask tej rozgrywce. Za sprawą błyskawic, spośród których pierwszą był majstersztyk Benzemy. Potem monsunowa ulewa nijak nie obniżyła kosmicznego poziomu futbolu; grali piłkarze tak dobrzy, że nie straciliby piłkarsko, nawet gdyby kazano im uprawiać waterpolo (pod koniec niewiele już do tego brakowało).
Na zalanej murawie w Madrycie powstała wspaniała akwarela wielkich artystów ze szczególnie pięknym ornamentem pochodzenia algierskiego.
+
Na zalanej murawie w Madrycie powstała wspaniała akwarela wielkich artystów ze szczególnie pięknym ornamentem pochodzenia algierskiego