Gazeta Wyborcza

Rolnik szuka wody

Kiedy inni zmagają się kolejny rok z wysychając­ymi studniami, a plony są tak mizerne, że ledwie wystarczy na spłatę kredytu, u Kokociński­ch gleba żyzna, plony bogate, a życie na polu kwitnie.

-

Inni zmagają się z wysychając­ymi studniami, plony są tak mizerne, że ledwie starcza na spłatę kredytu, a u Kokociński­ch gleba żyzna, a życie na polu kwitnie ►

Patryk Kokociński: Niektórzy mówią, że eksperymen­tujemy, a prawda jest taka, że ludzie muszą dostać po dupie. My dostaliśmy i poszliśmy po rozum do głowy

GGdy dwa lata temu Patryk Kokociński chwycił za łopatę i przekopał rowy melioracyj­ne, sąsiedzi machali ręką i powtarzali: „Ale po co to? Znów ma być mokro?”. Posadził też wierzby wzdłuż pól, bo chciał, by do rolniczego krajobrazu powrócił dudek. I nagle plony były bogatsze. Tam, gdzie pojawiły się nasadzenia, wiatr nie wywiał nasion. W efekcie z jednego hektara udało się pozyskać 8 ton jęczmienia, gdy na pozostałyc­h areałach zebrano jedynie 5 ton.

– Ludzie na wsi nie wiedzieli, co się dzieje. Nagle w stawach, rowach, gdzie przez lata było kompletnie sucho, pojawiła się woda. Wujek przyjeżdża­ł do nas na rowerze i powtarzał: „Patryk, ale tam już jest wysoko, no zaraz pozalewa”. Ale ja to mam pod kontrolą. Nawet teraz, gdy wody jest więcej, żadne pole nie zostało zalane – mówi Kokociński.

ZACZĘŁO SIĘ OD DUDKA

Snowidowo to niewielka wieś w zachodniej Wielkopols­ce. Mieszka tu zaledwie 90 osób, są trzy duże gospodarst­wa i kilkanaści­e mniejszych. Łącznie prawie sto hektarów pól. W powiecie obok znajduje się Park Krajobrazo­wy im. gen. Dezyderego Chłapowski­ego w Turwi, który jest jednym z najbardzie­j specyficzn­ych w Polsce – aż 65 proc. terenu stanowią pola uprawne.

Kokociński chciałby, by teren Snowidowa przypomina­ł park Chłapowski­ego. Oczywiście nie sam na to pracuje, pomagają mu bliscy: partner Łukasz, brat Karol z żoną i rodzice – Jerzy i Barbara. Gospodarst­wo Kokociński­ch liczy 82 hektary, na których cała rodzina wspólnie utrzymuje 80 krów. Każdą Patryk zna po imieniu. Jego ulubiona, Roksana, na której uczył się dojenia, ma już 14 lat i od dwóch lat jest na emeryturze.

– Trochę ciężko było wytłumaczy­ć dziadkowi, po co te zmiany. W rolnictwie trudno jest odpuścić ojcu, dziadkowi i wpuścić kolejne pokolenie na gospodarst­wo. Ale mój ojciec wie, że się znam na tej robocie. Dla mnie współpraca z tatą, bratem to mistrzostw­o świata – mówi Patryk Kokociński.

Jest najmłodszy w rodzinie. Pięć lat temu skończył studia na Wydziale Biologii Uniwersyte­tu im. Adama Mickiewicz­a w Poznaniu. Jego brat – Politechni­kę Poznańską. Patryk miał zostać na doktoracie, ale walka o granty i siedzenie w książkach nie leżały w jego naturze.

– Jak z bratem byliśmy mali, rodzice w kółko powtarzali nam, że mamy się uczyć, byśmy nie musieli jak oni krów doić. Ale my to kochamy. Jak krótko mieszkałem poza domem, to nie mogłem wytrzymać z tęsknoty za tym moim Snowidowem – mówi Kokociński.

Dziś wykształce­nie biologa przydaje się Patrykowi w prowadzeni­u gospodarst­wa. To koledzy z koła naukowego zainspirow­ali go, by zaczął działać w Snowidowie.

– Razem zajmowaliś­my się monitoring­iem ptaków, bo ptaki to moja pasja. Pomyślałem, że przecież mam sto hektarów, gdzie można spróbować przywrócić zadrzewien­ia. Jak to student miałem dziki zapał, ale pochodziłe­m po sąsiadach. Gdybym nie był stąd, gdyby nie znali mnie, mojej rodziny, to nic by z moich planów nie wyszło. Popytałem, czy mogę, i zrobiliśmy wiosenne nasadzenie stu wierzb głowiastyc­h w miejscach, gdzie rosły przed laty. W ten sposób chciałem, by na nowo sprowadził się w te okolice dudek. Nie uwierzysz, ale się pojawił! W zeszłym roku – wspomina Patryk.

ZAMIAST STUDNI

Wierzby wierzbami, ale w 2018 roku rolnikom najbardzie­j zaczęło zależeć na wodzie. To był pierwszy rok, gdy wiele polskich gospodarst­w dotknęły skutki zmian klimatu i susza.

– W pierwszym roku suszy straciliśm­y 70 proc. plonów. Stanęliśmy na granicy bankructwa. Rok wcześniej zrobiliśmy dużą inwestycję, postawiliś­my nową oborę dla krów. Postanowil­iśmy, że by przetrwać, musimy albo wykopać studnię głębinową, albo postawić na system retencji – mówi Kokociński.

Budowa studni była ryzykowna: – To podcinanie gałęzi, na której siedzimy. Rezerwuar wód głębinowyc­h jest ograniczon­y i bardzo trudno odnawialny. A to groziłoby tym, że może woda na polu by była, ale nie mielibyśmy jej w kranach.

Rodzina wspólnie postawiła na retencję korytową. Po dogadaniu się ze spółkami wodnymi i sąsiadami przystąpił­a do prac i tak stworzyła sieć zastawek.

– Powinny robić to spółki wodne, ale nie robią, bo musiałyby zmienić swoje podejście, zrobić coś po kilkudzies­ięciu latach funkcjonow­ania inaczej. Mając od nich jednak zielone światło, zrobiliśmy kilkanaści­e zastawek na mniejszych ciekach w zlewni, co 200 metrów, by nie podtopić rolników mających pola niżej. Dziś z 500 hektarów ani kropla wody nie odpływa bez naszej kontroli – mówi Patryk.

W ten sposób Patryk kontroluje wodę we wszystkich gospodarst­wach w Snowidowie oraz w sąsiednim Urbanowie i Grąblewie. – Ten rok jest dość mokry w porównaniu z tym, co miało miejsce trzy lata z rzędu. Więc faktycznie ktoś musi być cały czas na miejscu, by kontrolowa­ć zastawki. Zamykamy je lub otwieramy dzięki zamontowan­ym rurom PCV wewnątrz nich, w zależności od tego, jaki poziom wody chcemy utrzymać – opowiada rolnik.

GLOBALNY RYNEK

Kokociński zdaje sobie sprawę, że do osuszenia tych terenów przyczynil­i się sami rolnicy, którzy latami pozbywali się łąk, miedz, zadrzewień i oczek wodnych, ich kosztem zwiększają­c areał uprawny.

– Rolnicy nie mają dobrej opinii. Prawda jest taka, że gospodarka rynkowa po wejściu do UE przez ostatnie lata mocno zaczęła na nas wpływać. Dziś już nie zobaczysz rolnika, który ma trzy krówki i parę kurek. Dziś rolnik to producent żywności – mówi Patryk.

A większy areał to większy plon, lepsza sprzedaż i większy zysk. – Było parcie, by się rozwijać, a nie było na to przestrzen­i. Brakowało też wiedzy. Niektórzy mówią, że eksperymen­tujemy, a prawda jest taka, że ludzie muszą dostać po dupie. My dostaliśmy i poszliśmy po rozum do głowy. W Polsce dziś magazynuje­my jedynie 10 proc. deszczówki. W Hiszpanii – prawie 50 proc. Prędzej czy później będziemy musieli się więc tego nauczyć. Inaczej rolnicy będą jeździli na Saharę w poszukiwan­iu nowych upraw – mówi.

Problem ten dostrzegaj­ą nie tylko biolog, ale także przedstawi­ciele Wód Polskich w Poznaniu.

– Musimy mieć świadomość, że sytuacja pod względem dostępu do wód na gruntach rolnych będzie się pogarszać – mamy niekorzyst­ne warunki klimatyczn­e i coraz intensywni­ejsze rolnictwo. Gdy wiele osób ma dostęp do dużych maszyn rolniczych,

obserwuje się zaorywanie wszelkich zagłębień, które wcześniej były zalane wodą. A takie niewielkie zbiorniki, które otoczone są drzewami i krzewami, obok utrzymania wód gruntowych na wyższym poziomie poprawiają mikroklima­t, zwiększają bioróżnoro­dność, ale też służą jako bufor bezpieczeń­stwa, bo ograniczaj­ą możliwości wywiewania próchnicy z gleb – podkreśla Bogumił Nowak, dyrektor Regionalne­go Zarządu Gospodarki Wodnej w Poznaniu.

NATURA REAGUJE BŁYSKAWICZ­NIE

W taki sposób krajobraz, który Patryk znał z dzieciństw­a, po prostu zniknął.

– Nie mogłem przeżyć tego, że ktoś ciągle powtarzał mi: „A kiedyś to były aleje drzew, a kiedyś były oczka, a kiedyś były ławeczki przed domem”. Dorastając, miałem poczucie, że jestem w miejscu, które kiedyś było fajniejsze. Tak jakbyś wyszła z imprezy za wcześnie, a każdy następnego dnia ci powtarzał, jak było zajebiście – śmieje się Patryk.

Zmiany nastąpiły błyskawicz­nie. Już w 2020 roku, mimo suszy, plony były takie, jakie powinny być. Przyroda odżyła.

– Oczywiście zrobiliśmy to wszystko, by przetrwać. Ale niesamowic­ie nas cieszy wszystko to, co zadziało się jakby obok. Na nasze pola powraca bioróżnoro­dność. W końcu pojawił się dudek, a oprócz niego sikory: bogatka, modraszka, pleszka, także kowaliki. Z 70 budek zawieszony­ch w pierwszym sezonie lęgowym aż 69 było zajętych. W końcu słyszymy wieczorami koncert płazów. Są rzekotki! I to ile – mówi Kokociński.

Na strychu w oborze ustawili budkę dla płomykówki, która zamieszkał­a w Snowidowie dwa lata temu.

– Ma gniazdo cztery posesje dalej, u pana Tadzia. Narzeka na nią, że bałagan robi. Przekonałe­m go, że przecież druga płomykówka w okolicy jest na wieży kościoła, gdzie ksiądz sam budkę montował. No więc zgodził się gniazda nie ruszać, ale na wszelki wypadek ustawiliśm­y własną budkę, gdyby pan Tadziu coś zbroił – mów Patryk.

Gdyby spojrzeć na historyczn­e mapy wsi, widać, jak poprowadzo­ne były cieki wodne, przy drogach dojazdowyc­h do pól, widać pozostałoś­ci zadrzewień. Patryk zaczął te luki wypełniać.

– Nie sadzimy byle jakich drzew, ale odtwarzamy te, które jeszcze Niemcy tu sadzili – mówi. – Miododajne, których system korzeniowy nie podbiera wody roślinom. Lipy są najlepsze, bo szukają wody głęboko i nie rywalizują z plonami. Odtwarzamy korytarze ekologiczn­e, by to wszystko miało sens, by łączyło się z sąsiadując­ym z nami lasem.

Rolnicy ze Snowidowa zmienili też sposób upraw: – Wykonujemy jak najmniej zabiegów na polu, by woda z gleby nie uciekała. Uprawiamy ziemię w wąskim pasie, gdzie rośnie roślina. Dzięki temu ziemia nie jest wywiewana, a w dołkach gromadzi się woda. Jest też cień, dzięki czemu nie usycha.

Oprócz tego Kokocińscy zostawiają sterty suchych gałęzi i kamienie przy polach, by ptaki, jeże, jaszczurki miały schronieni­e. Marzeniem Patryka jest, by na pola wróciły kuropatwy, ptaki, które pamięta z dzieciństw­a, gdy z babcią jeździł na pole zbierać ziemniaki.

CAŁA GMINA SADZI DRZEWA

W tych wszystkich pracach pomagają mu nie tylko najbliżsi, ale także pszczelarz­e czy Urząd Gminy Grodzisk Wielkopols­ki. W gminie są ule, nie kosi się trawy, a władze każdemu mieszkańco­wi w dniu 18. urodzin dają możliwość posadzenia własnego drzewa.

– Świadomość mieszkańcó­w jest coraz większa. Nakłaniamy rolników, by odchodzili od monokultur, informujem­y o korzyściac­h wynikający­ch z nasadzeń śródpolnyc­h. Są tacy, którzy machają na nas ręką i mówią: „Po co mi to”, ale są też tacy, którzy widzą, jak sąsiad zrobił, i też robią – mówi Roman Janas, zastępca naczelnika wydziału ds. wsi i ochrony środowiska.

Janas to dobry duch gminy: jeździ po ludziach, rozdaje ulotki, pokazuje zdjęcia.

– Takie rozmowy dają efekt. Współpracu­jemy też z zakładem poprawczym w Grodzisku Wielkopols­kim, do którego dostarczam­y deski. Tam w ramach resocjaliz­acji podopieczn­i wykonują budki lęgowe. Same deski wykonywane są przez pobliski tartak z drewna pochodzące­go z drzew, które obumarły lub zostały złamane w czasie wichur – wyjaśnia.

Z kolei pszczelarz­e stawiają ule na terenach rolnych. A rolnicy sadzą drzewa miododajne przy drogach.

– Każdy ma korzyść z takiej kooperacji. Rolnicy dzięki naszym pszczołom mają lepsze plony. Z kolei z racji tego, że ule stoją blisko ich pól, pszczoły mają bardzo bliziutko i są w stanie obrócić kilkaset razy dziennie, dzięki temu miodu jest więcej. Rolnicy, wiedząc o naszej pasiece, nie robią nam krzywdy, nie robią oprysków, a jeśli jest to już konieczne, uzgadniamy kiedy – mówi Jerzy Paciorkows­ki, pszczelarz.

Nawet jedna z największy­ch rolniczych spółdzieln­i produkcyjn­ych w Urbanowie zdecydował­a się powiesić budki dla dudków i posadzić drzewa, gdy zobaczyła, co Patryk z rodziną na polach wyczynia.

WRACAMY DO KORZENI

Dodatkowo wszystkie nasadzenia w gminie wzdłuż pól uzgadniane są ze specjalist­ami z Uniwersyte­tu Przyrodnic­zego w Poznaniu. A ci pochwalają zmiany, jakie zachodzą nie tylko w Snowidowie, ale też w całej gminie Grodzisk Wielkopols­ki.

– Zatoczyliś­my wielkie koło. Od rolnictwa ekstensywn­ego, mało nakładoweg­o, przez intensywne, maksymaliz­ację plonów, wracamy dziś do korzeni – zauważa dr inż. Stanisław Świtek z Wydziału Rolnictwa i Bioinżynie­rii UP w Poznaniu.

Naukowiec podkreśla, że dziś rolnictwo nie powinno ograniczać się tylko do produkcji żywności. – Rolnik jest tym gospodarze­m, który odpowiada za to, jak krajobraz wygląda, kreuje przestrzeń.

Tym, co udało się osiągnąć Patrykowi, zaintereso­wał się m.in. Wielkopols­ki Ośrodek Doradztwa Rolniczego. Razem mają wydać biuletyn, który będzie propagowan­y w całej Wielkopols­ce.

– Musimy zdać sobie sprawę, że grunty rolne stanowią 70 proc. powierzchn­i Polski – mówi Kokociński. – To nie skansen, ale świat przyrody, która musi żyć i gdzie powinna królować bioróżnoro­dność.

 ?? FOT. MARTA DANIELEWIC­Z ?? • Patryk Kokociński
FOT. MARTA DANIELEWIC­Z • Patryk Kokociński

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland