Dr Michał Szymczyk:
Jestem lekarzem. Szczepię, także dzieci. Trudno nie brać tej maczety do siebie AGNIESZKA URAZIŃSKA: Pamięta pan, jak kilkanaście miesięcy temu lekarze byli wynoszeni do rangi bohaterów? DR MICHAŁ SZYMCZAK, specjalista chorób wewnętrznych: Co się konkret
Pamiętam, jak bardzo nas ludzie potrzebowali. Przez dziesięć lat byłem związany z przychodnią, która – niestety – w czasie pierwszej fali pandemii zamknęła się na cztery spusty przed pacjentami. Ja się zamykać nie chciałem, bo wiedziałem, że żadna teleporada nie zastąpi zwykłego badania. Jeździłem do chorych prywatnie, nawet gdy mieli kaszel i gorączkę, które mogły zwiastować zakażenie koronawirusem. I często tak właśnie było. Pracowałem też w potężnym szpitalu w Grudziądzu, który został przekształcony w placówkę covidową.
Wiem, jak ciężką chorobą jest COVID-19.
I jak ważne są szczepienia?
– To też. Dlatego, gdy rozpoczęła się akcja szczepień, wynająłem przestrzeń, w której zorganizowałem punkt szczepień. Ktoś może powiedzieć, że to pobudki merkantylne. Pewnie, że pieniądze są ważne, ale mam też pełne przekonanie, że szczepienia ratują życie. I proszę mi wierzyć, od wielu osób usłyszałem i doświadczyłem, że są podobnego zdania.
Pewnie to było na początku akcji szczepień.
– Tak. Antyszczepionkowcy jeszcze się nie zaktywizowali. Bo to był czas, gdy ludzie marzyli, aby zaszczepić się jak najszybciej, a gdy się to u nas w punkcie udało, byli wdzięczni i szczęśliwi. Od jednego z pacjentów, starszego pana, zadowolonego, że szybko i fachowo dostał szansę na budowanie odporności przeciw COVID-19, moja żona dostała piękny bukiet kwiatów z dostawą do domu.
A teraz pan został zaatakowany.
– Zapewne osoba, która zaatakowała punkt szczepień, to nie jest nieznajomy z daleka, tylko ktoś stąd. Szubin, gdzie pracuję, to małe miasteczko kilkanaście kilometrów od Bydgoszczy. Funkcjonuję tu zawodowo od kilkunastu lat, pracowałem jako lekarz rodzinny. Pewnie mam tylu samo sympatyków, ilu tych mniej przychylnych. Na pewno nie jestem osobą anonimową. Atakujący wiedział, kogo dotknie atak.
– Jakiś miesiąc temu ktoś w nocy zniszczył folię samoprzylepną, która była na drzwiach punktu szczepień – były tam napisy, że tu się można szczepić. Któregoś ranka zastaliśmy zerwaną folię i porysowane drzwi. W firmie reklamowej, która robiła napisy na folii, pracują wdzięczni pacjenci, którzy się u mnie szczepili. Za darmo wykonali kolejną folię. Zamontowaliśmy monitoring, zainstalowaliśmy alarm. Myślałem, że to koniec problemów.
Ale to nie był koniec?
– Kilka dni temu znów folie były zdarte. A na drzwiach ktoś nam nakleił plakat z flagą Unii Europejskiej i wizerunkiem lekarza, który szczepi, a do szyi ma przyłożoną maczetę. I jest jeszcze hasło: „Ręce precz od dzieci”.
Co pan poczuł?
– Zwyczajnie mi przykro. I jest też lęk. Bo, choć nie jest to bezpośrednia groźba skierowana imiennie wobec mnie, to jednak atak. Ja jestem lekarzem. Ja szczepię. Także dzieci. Trudno nie brać tej maczety do siebie. Bardzo nieprzyjemna sprawa. I nie wiem, jaki będzie kolejny krok agresora. Po tym kolejnym ataku folie przykleiliśmy od wewnętrznej strony szyby drzwi wejściowych. Czy ktoś wybije szyby, żeby je zniszczyć. A może przebije mi opony w aucie? Może zaczepi dziecko w piaskownicy? To jest szalenie nieprzyjemne uczucie. Tym bardziej że robię to, w co wierzę. Staram się nie być nachalny z promowaniem szczepionek, chociaż wiem, że szczepienia to jedyna szansa na wygraną z pandemią.
Jakie są reakcje mieszkańców?
– O sprawie zrobiło się głośno, informowały o niej różne media. Monitoring nagrał moment ataku i sprawcę w czapce i z twarzą zasłoniętą chustą. A ja zgłosiłem sprawę na policję i czuję, że potraktowali ją poważnie. Mieszkańcy na każdym kroku pytają mnie: „Czy już go złapali?”. Są wspierający. Czuję wokół siebie wiele wyrazów sympatii i poparcia. Mam głęboką nadzieję, że antyszczepionkowcy i hejterzy to mniejszość. Choć gdy śledzę kolejne informacje o atakach na lekarzy, zaczynam mieć wątpliwości.
+