Kubańczycy mają dość i protestują
„Precz z komunizmem!”, „Wolność!”, „Ojczyzna i życie!” – krzyczeli w niedzielę Kubańczycy od Hawany po Santiago de Cuba. Dyktatura w odpowiedzi wzywa do „wojny przeciwko najemnikom imperializmu”, ale ludzie coraz mniej boją się represji.
Protesty wybuchły nagle w niedzielę po południu w San Antonio de los Baños pod Hawaną, gdzie setki ludzi wyległo na ulice, żądając wolności i obalenia dyktatury. Ale gdy tylko uczestnicy włączyli transmisje na Facebooku telefonami komórkowymi, protesty rozniosły się po kraju błyskawicznie jak pożar suchych traw.
Wkrótce tysiące ludzi w kilku miejscach Hawany, w Palma Soriano na wchodzie kraju, w Camagüey w centrum i w prowincji Holguín na przeciwległym krańcu wyspy wyszło na ulice i place. Wszędzie krzyczano: „Wolność!”, „Precz z komuną!”, „Precz z dyktaturą!”.
Demonstranci, ludzie w każdym wieku i niemal wszyscy w maseczkach, manifestowali przeważnie pokojowo. Ale w niektórych miastach ludzie splądrowali sklepy sprzedające towary za dolary.
Demonstracje przetaczały się przez wiele miast przez kilka godzin aż do 21. Gdy zaczęła się godzina policyjna wprowadzona z powodu pandemii koronawirusa, ludzie poszli do domów. Na opustoszałych ulicach pozostało wojsko i policja, a centrum Hawany wyglądało jak miasto pod okupacją.
Bo reżim zareagował również błyskawicznie. Ulice zaroiły się od dżipów wojskowych i policyjnych z karabinami maszynowymi, a setki policjantów i cywilnych pałkarzy z tzw. brygad szybkiego reagowania stawiło czoła pokojowym przemarszom z kijami bejsbolowymi w rękach.
Reżim zaczął wyłączać internet, by przeciąć komunikację między ludźmi. Na całej wyspie aresztowano co najmniej kilkaset osób.
Władza: „Nie cofniemy się przed niczym”
Prezydent Miguel Díaz-Canel pojechał od razu do San Antonio de los Baños, gdzie wzywał do spokoju. Przyznawał, że sytuacja w kraju jest trudna, ale zapewniał, że rząd się stara trudnościom zaradzić.
Jednak zaraz potem wygłosił w telewizji mowę do narodu pełną gróźb i wojennych haseł:
– Niektórzy mają uzasadnione powody, bo protestować, nawet niektórzy rewolucjoniści są zdezorientowani. Ale to oportuniści, kontrrewolucjoniści i najemnicy na żołdzie USA podburzają do demonstracji – mówił następca Raula Castro.
I żeby nikt nie miał wątpliwości, ogłosił, że dyktatura „nie cofnie się przed niczym”.
Podwyżki i braki zaopatrzenia
Gospodarka wyspy wegetuje od dawna i trzyma się na wpływach z turystki i eksportu nielicznych surowców, jak nikiel. Ale od dwóch lat kraj pogrąża się w jeszcze głębszym kryzysie, zaostrzonym przez sankcje wprowadzone za prezydentury Donalda Trumpa, wstrzymanie petrodolarowych dotacji od bankrutującego reżimu Wenezueli oraz wybuch epidemii koronawirusa, która ucięła napływ zagranicznych turystów.
Powszechne braki wszystkiego, co potrzeba do życia, zmusiły reżim do drastycznej reformy finansowej, która z dnia na dzień podniosła ceny kilkakrotnie. Zapowiadane uwolnienie prywatnej przedsiębiorczości nie dało wyników. Dochód narodowy spadł w 2020 r. o 11 proc. – i w dalszym ciągu spada.
Do tego w ostatnich dniach pandemia nagle wystrzeliła – odnotowano rekordową liczbę 7 tysięcy dziennych zachorowań i 47 zgonów.
Coraz więcej młodych ludzi domaga się wolności i zniesienia cenzury. Ich protesty były konsekwentnie rozpędzane, ludzie aresztowani i zwalniani, ale Kubańczycy wyraźnie coraz mniej boją się reżimu i represji.
Takich masowych protestów jak w niedzielę nie było na Kubie od 1994 r. Wówczas wybuchły, ale tylko w Hawanie, gdy Kuba straciła miliardowe dotacje z Rosji.
l