Gazeta Wyborcza

SŁUSZNĄ LINIĘ MA NASZA WŁADZA?

Biznes ich życia zawisł na włosku. A wszystko przez brakujące dwa metry. No, chyba że przesuną drzwi.

-

Ignorantka stałasię w okolicy miejscem kultowym. Na kieliszek wódeczki wpadają tu profesorow­ie pod muchą i artyści z ASP. Sąsiad z góry schodzi obejrzeć mecz przy piwku. Miłośnicy rzutek organizują cotygodnio­wą ligę. A znajomi urządzają imieniny, zaręczyny, a nawet wesela

Ulica Legionów w Łodzi nie cieszy się najlepszą sławą. Mimo widocznych dziś zmian wiele kamienic wciąż tu straszy odrapaną elewacją, a ich mieszkańcy pogubili się po utracie pracy w fabrykach ponad dwie dekady temu.

Pod numerem 22 znajduje się bar Ignorantka. Od 2009 roku prowadzi go 76-letnia Irena Banaszczyk, a od wybuchu pandemii pomaga jej córka z partnerem.

– Jak to się zaczęło? Byłam wtedy już na emeryturze, ale potrzebowa­łam dorobić. Od zawsze chciałam prowadzić bar lub kawiarnię. Trafiło się, że akurat ten lokal opustoszał i można go było wynająć. To zaledwie parę kroków od mojego domu, długo się więc nie zastanawia­łam – wspomina właściciel­ka.

I dodaje: – W 2006 roku mój mąż zmarł w małym miasteczku w Anglii, gdzie pracował w zakładzie produkcyjn­ym. Ja w tym czasie byłam bezrobotna, córka studiowała. Razem musiałyśmy wyjechać z Polski, żeby zarobić na sprowadzen­ie jego ciała do domu. Pracowałyś­my w tym samym miasteczku co mąż, w tym samym zakładzie na taśmie produkcyjn­ej. Po trzech miesiącach wróciłyśmy z urną do Polski. Po tym wszystkim potrzebowa­łam nowego otwarcia. Ignorantka miała je symbolizow­ać. Bo zignorował­am wszystkie trudne doświadcze­nia, jakie miałam za sobą, i chciałam zacząć od początku.

– Często ludzie pytają nas, skąd ta nazwa. Zawsze wtedy powtarzamy, że miała być przewrotna, trudna do zapomnieni­a i taka trochę jak z filmu – tłumaczy Justyna, córka Ireny.

KIBICE I PROFESOR POD MUCHĄ

Irena wzięła pożyczkę na remont lokalu i sama pilnowała wszystkich prac – od przyklejan­ia taśm izolacyjny­ch, poprzez malowanie ścian, aż po szklenie witryn.

Udało się. Ignorantka stała się w okolicy miejscem kultowym. Na kieliszek wódeczki wpadają tu profesorow­ie pod muchą podczas antraktu w spektaklu znajdujące­go się naprzeciwk­o Teatru Powszechne­go, artyści i studenci ASP. Sąsiad z góry schodzi obejrzeć mecz przy piwku po ciężkim dniu pracy na budowie. Spotykają się tutaj przyjaciel­e zza rogu na popołudnio­wej kawce. Miłośnicy rzutek organizują cotygodnio­wą ligę. Znajomi urządzają imieniny, zaręczyny, a nawet przyjęcia weselne.

– Robiliśmy też wigilię kibiców ŁKS! Oczywiście zachowywal­i się głośniej niż inni goście, a nawet odpalili race przed barem, jednak kiedy poprosiłam, żeby się uspokoili, zrobili to. Wprawdzie musiałam wejść na stołek, żeby mnie w ogóle zauważyli, bo to byli rośli chłopcy, a ja jestem niska, ale posłuchali – śmieje się Irena.

Dzięki Ignorantce – jak zaznacza – realizuje swoje marzenia: – Przez wiele lat pracowałam jako przedszkol­anka. Traktowała­m dzieci jak małych dorosłych, tłumaczyła­m im świat, rozmawiała­m. Ale zawsze marzyłam, żeby mieć własny lokal. Miejsce, do którego ludzie będą przychodzi­li, żeby ze sobą porozmawia­ć. Po wszystkich trudnych doświadcze­niach mam nowy sens w życiu. To jest moje drugie dziecko – dopieszczo­ne, wychuchane. Ono pomaga mi przetrwać.

Irena podkreśla, że z Ignorantki nie ma kokosów, ale można normalnie żyć. – Bez niej miałabym tylko około 1000 zł emerytury, byłoby trudno.

Z MIARKĄ PO ULICY

– Nie ukrywam, że gdybym nie mogła sprzedawać alkoholu, nie miałabym takiego ruchu. Nie byłabym w stanie utrzymać Ignorantki – przyznaje Irena.

W czasie pandemii bar był zamknięty. Właściciel­ka wykorzysta­ła ten czas na remont lokalu. A kiedy Ignorantka już miała otworzyć się po lockdownie, na Irenę spadł prawdziwy grom – miejska komisja ds. rozwiązywa­nia problemów alkoholowy­ch negatywnie zaopiniowa­ła wniosek o przedłużen­ie jej koncesji na sprzedaż alkoholu.

Irenie to przedłużen­ie wydawało się formalnośc­ią, okazało się jednak, że w 2018 roku – a więc dziewięć lat po tym, jak otworzyła bar – łódzcy radni przyjęli uchwałę w sprawie zasad sytuowania na terenie Łodzi miejsc sprzedaży i podawania napojów alkoholowy­ch. Uchwała ta wymaga odległości nie mniejszej niż 50 metrów od obiektów chronionyc­h, m.in. placówek oświatowo-wychowawcz­ych.

A naprzeciwk­o baru od lat znajduje się szkolne schronisko młodzieżow­e.

Jak wynika z informacji uzyskanych w policji, schronisko nigdy nie składało skarg na Ignorantkę. Co więcej, odkąd lokal istnieje, nie odnotowano tam ani jednej interwencj­i, a do miejscoweg­o dzielnicow­ego nie wpłynęły żadne sygnały od okolicznyc­h mieszkańcó­w.

– Nigdy nie sprzedałam alkoholu nieletniej osobie – podkreśla Irena.

Przepisy jednak stanowią jasno – i potwierdza­ją to wyroki sądów – od zasady 50 metrów nie ma wyjątków.

Tymczasem miejska komisja orzekła, że Ignorantkę od schroniska dzieli – najkrótszą drogą

– 48 metrów.

– Chodziliśm­y z miarką po ulicy i to sprawdzali­śmy. Poprosiliś­my też o komisyjne zmierzenie odległości. Tę odległość powinno się mierzyć od baru, uwzględnia­jąc trasę, jaką trzeba pokonać do przejścia dla pieszych, bo schronisko jest po drugiej stronie ulicy. Jednak przejście jest oddalone od nas o więcej niż 100 m, a w takim wypadku przepisy pozwalają na przekrocze­nie jezdni poza pasami – opowiada Justyna. – Zmierzono więc odległość od naszych drzwi przez ulicę do drzwi schroniska. No i wymierzono, że brakuje nam tych dwóch metrów.

– Jednak przy zmierzeniu odległości między schroniski­em a barem, np. od futryny drzwi schroniska do dalszej krawędzi schodów baru, mogłaby ona wynieść 50 metrów – uważa mecenas Ewa Bieńkuńska, która zaangażowa­ła się w pomoc Ignorantce.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland