Między rocznicami moskiewskiego puczu i gdańskich porozumień
Prognoza pogody
„Zwycięskie są tylko przegrane rewolucje”, mówił przytomnie filozof Leszek Nowak. Obawiał się dyktatury rewolucji zwycięskiej, niesłusznie, choć ze zrozumiałych powodów, nie wierząc w zdolność młodej demokracji, o ile w ogóle by powstała, do jej okiełznania. Za to przegrane rewolucje – twierdził – nadal trwają w świadomości ludzi i przez to zdolne są w końcu zwyciężyć. Wykładał swoje tezy w obozie internowania na początku lat 80., kiedy to pokonana rewolucja „Solidarności”, potwierdzając je, rozpoczynała marsz ku zwycięstwu. Nie przerodziło się ono za to, wbrew jego obawom, w klęskę: demokracja okrzepła i dzisiejsze polskie nieszczęścia są ceną, jaką za nią, a nie za rewolucję, płacimy. I to dzięki demokracji pokonany reżim nie mógł powtórzyć solidarnościowego sukcesu.
Tuż po nieudanym sierpniowym moskiewskim puczu, którego 30. rocznica przypadła w ubiegłym tygodniu, rozmawiałem z marksistowskim demokratą Borysem Kagarlickim, dziś zapomnianym w Rosji, tak jak w Polsce nieżyjący już Nowak. Był w euforii: „Zdobyliśmy Bastylię!
Po raz pierwszy w historii Rosji lud obronił swą wolność! Nic już nie będzie tak jak przedtem”. Nie powiedziałem mu, że w sierpniowych dniach więcej ludzi było pewnie w GUM-ie na zakupach niż przed pobliskim Białym Domem bronić Borysa Jelcyna. Byłoby to niestosowne, a poza tym też bardzo chciałem wierzyć, że ma rację. Dziś jednak widzimy, że pierwsza teza Nowaka potwierdziła się w Rosji w całej rozciągłości: pokonana rewolucja (a ściślej: kontr-rewolucja, puczyści bowiem chcieli przywrócić chyboczącą się władzę Sowietów) zwyciężyła. Dzisiejsze państwo Putina realizuje, acz na okrojonym przez rozpad ZSRS terytorium, ideały, które przyświecały gen. Giennadijowi Janajewowi i jego puczystom. Na miesiąc przed tegoroczną rocznicą zmarł ostatni z nich, Oleg Bakłanow – ze starości, i zapewne z poczuciem dobrze w końcu spełnionego obowiązku.
To zaś oznacza, że w Rosji, inaczej niż w Polsce, spełniła się też druga teza Nowaka: zwycięska rewolucja przerodziła się w dyktaturę. To w końcu Jelcyn mianował Władimira Putina swym następcą. Dziś jedynie 7 proc. Rosjan ocenia upadek puczu jako triumf demokracji – a połowa nie wie nawet, co się wówczas stało. Następca Jelcyna nie uczcił 30. rocznicy ni słowem, choć jest ona w Rosji oficjalnie obchodzona, jako… Dzień Flagi. Jedynie w uwagach po spotkaniu z Angelą Merkel powiedział, że Rosja „wyczerpała w XX w. swój historyczny limit rewolucji”. Nie tylko więc sierpniowy pucz to zamierzchła, dwudziestowieczna historia, ale i nowych rewolucji już nie będzie. Limit się wyczerpał. Ale zapytany przez TVP podczas puczu o swą ocenę gen. Czesław Kiszczak uśmiechnął się i powiedział: „Ja bym to zrobił inaczej”. Istotnie: groteskowe działania Janajewa nie miały nic wspólnego z bezwzględnym profesjonalizmem 13 grudnia. Gdyby więc Janajew miał swojego Kiszczaka i pucz się udał? Przecież i tak prezydenta Lecha Wałęsę trzeba było niemal siłą powstrzymywać przed wysłaniem Janajewowi depeszy gratulacyjnej. Na wieść o puczu uznał, że Rosja po prostu wraca do swej despotycznej normy, a szybkie gratulacje mogą w przyszłości zaprocentować.
Wówczas nadal, choć odwrotnie, potwierdziłaby się pierwsza teza Nowaka: pokonani zrazu demokraci wzięliby w końcu na puczystach zwycięski odwet. Sowiecka struktura władzy była już zbyt słaba, skompromitowana i przeżarta korupcją, by ludzie chcieli za nią ginąć. Była też po prostu stara: to nie przypadek, że po 30 latach wszyscy puczyści już nie żyją. Młoda Rosja była nie tylko na zakupach, ale i na barykadach, i pod gąsienicami czołgów. Tej determinacji Janajewiew nie miałby czym się przeciwstawić. Zaś obalenie jego reżimu bardzo by utrudniło, czy wręcz uniemożliwiło, oparcie budowy nowej Rosji na fundamentach starych Sowietów. Nie mielibyśmy więc pełzającej putinowskiej restauracji, a Jelcyna zastąpiłby szybko jakiś ówczesny Aleksiej Nawalny. ZSRS rozpadłby się i tak, lecz Rosja miałaby szanse na realizację marzeń obrońców Białego Domu.
Szanse – ale nie gwarancje. Przecież marzenia większości Rosjan nie sięgały w latach 90. dalej niż większości Polaków dekadę wcześniej: towar na półkach, paszport w szufladzie i mniej knebla w ustach. Zaś Nawalny zaczynał jako rosyjski nacjonalista gromiący obcoplemiennych moskiewskich handlarzy; „Krymnasz” mógłby i dla niego się okazać zbyt wielką pokusą. A wówczas sprawdziłaby się ponownie i druga teza Nowaka. Historyczni pesymiści mają łatwiej: Zeitgeist im sprzyja i jedynie krzepnięcie demokracji może zakłócić ich rachuby. Między rocznicami moskiewskiego puczu i gdańskich porozumień pamiętać trzeba, ile mieliśmy szczęścia. Niewybaczalne byłoby, gdybyśmy je w końcu zmarnowali.
W Rosji, inaczej niż w Polsce, spełniła się też druga teza Nowaka: zwycięska rewolucja przerodziła się w dyktaturę. To w końcu Jelcyn mianował Władimira Putina swym następcą
l