O dziękowaniu (groteska w dwóch odsłonach)
45. rocznica powstania KOR
Komitet Obrony Robotników nie ma szczęścia do podziękowań, a historia powtarza się, jak powszechnie wiadomo, jako farsa. Przeżyć to samo dwa razy to doprawdy przesada.
Przypomnę fakty. Kiedy powstała dziesięciomilionowa „Solidarność”, KOR (od 1977 r. działający jako Komitet Samoobrony Społecznej „KOR”) uznał, że wypełnił swą misję i rozwiązał się. Jego działacze nie spoczęli na laurach – w znakomitej większości weszli do struktur związkowych, ba, tworzyli je, wykorzystując cenne doświadczenie. Nieliczni indywidualiści (jak ja) woleli obserwację uczestniczącą.
Co widziałem, opisałem w książce „Krytyka solidarnościowego rozumu”.
Z niej zaczerpnę szczegóły ówczesnej gorszącej sytuacji. Równie gorszącej jak to, co wydarzyło się po 40 latach, we wtorek wieczorem na posiedzeniu komisji kultury i środków przekazu Sejmu coraz mniej wolnej Polski.
Ale cofnijmy się do gdańskiej hali Olivii, gdzie obradował I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność”, blisko tysiąc wybranych, wolnych reprezentantów wolnej Polski.
„Tuż po wystąpieniu Edwarda Lipińskiego (informującego delegatów o rozwiązaniu się KSS »KOR«) zgłoszona została rezolucja delegatów z Ursusa i Radomia z podziękowaniem dla KOR-u (i późniejszego KSS »KOR«) za pomoc okazaną im po roku 1976. Ponieważ samo słowo »KOR« budzi na sali u wielu delegatów silne negatywne emocje, żeby uniknąć dyskusji i głosowania na ten temat, a zresztą wychodząc także z założenia, że ludzie ci nie robili tego po to, aby im dzisiaj za to dziękowano, J.J. Lipski (członek KOR i delegat na Zjazd) wpłynął na projektodawców, by swój projekt wycofali”. W dalszym ciągu zgłoszono jednak trzy projekty odpowiedniej uchwały, przy czym jeden z nich „był tak ułożony, że tam się ani razu słowo »KOR« nie pojawiło” (cytuję za niezależnym wrocławskim biuletynem „Z Dnia na Dzień” 36/108).
Wspomniane „silne negatywne emocje” wobec KOR-u były w „Solidarności” na porządku dziennym. Kontrprojekt podziękowania KOR-owi bez KOR-u zgłosił delegat Paweł Niezgodzki z frakcji tzw. prawdziwych Polaków. Oto treść:
„Nasz Związek wywodzi się z całej narodowej tradycji walki z przemocą i niesprawiedliwością, walki o niepodległy byt narodu, o godność i sprawiedliwość, o chleb codzienny i demokrację. W zmaganiach tych Kościół zawsze był z narodem. Czerpiemy swe siły zarówno z tradycji ruchów oporu, jak i z kolejnych zrywów robotniczych od Poznania 1956 r. do Gdańska w Sierpniu 1980 r. Wielkie znaczenie dla naszej sprawy miały obchody Millennium Chrztu Polski, jak również obecność Jana Pawła II w naszej Ojczyźnie. Poprzez »Solidarność« nawiązujemy do wielowiekowej tradycji demokratycznej w naszej państwowości, do charakteryzującej ją zasady tolerancji i wolności obywatelskiej, jak i do tradycji walk o społeczne wyzwolenie, które w swym autentycznie polskim nurcie łączyły się zawsze z walką o niepodległość narodową”.
Rozpętał się chaos. Jedni chcieli dziękować KOR-owi, drudzy, zamiast KOR-u, Kościołowi i papieżowi. Członek KOR-u i delegat na zjazd Jan Józef Lipski próbował dotrzeć do mikrofonu, żeby powiedzieć, że nie życzy sobie wymuszonego podziękowania ani głosowań, kto ważniejszy: KOR czy Kościół. Nie zdołał. Zasłabł i został wyniesiony na noszach.
Co ciekawe, w gronie tysiąca wolnych związkowców żadnych kontrowersji nie wzbudzili nawróceni milicjanci. „Na Zjeździe byli obecni i wygłosili przemówienie przedstawiciele bezskutecznie zabiegającego o legalizację niezależnego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Delegaci zgotowali niezależnym milicjantom gorącą owację, a następnie przyjęli niemal jednogłośnie (rzadki to przypadek) uchwałę udzielającą stanowczego poparcia ich staraniom”.
To symptomatyczne. KOR-owcy siedzieli po aresztach i więzieniach, ale w oczach wielu solidarnościowców byli podejrzani. O co? O to, że „nie nasi”. Jacyś inteligenci, może Żydzi. W tej ostatniej kwestii wypowiedział się wprost sygnatariusz Porozumień Sierpniowych, potem szef szczecińskiej „Solidarności” Marian Jurczyk:
„(…) chodzi o wolne wybory do Sejmu, żeby w tym Sejmie byli autentyczni Polacy (...) (bo teraz) coraz więcej społeczeństwa mówi, to mocne słowo, ale prawdziwe – że są to zdrajcy społeczeństwa polskiego, jest to delegatura moskiewska (…). Wiem, że niektórzy panowie w Komitecie Centralnym nawet nazwiska, które w tej chwili mają, są to ich nieaktualne nazwiska. Są to nazwiska po prostu przybrane”.
Milicjanci zaś to w końcu nasze chłopaki. Co do nich nie ma wątpliwości. Może pobłądzili, ale wyszli na prostą.
Tendencję znam i rozumiem. To najgorsze oblicze Polski – od ONR przez moczarowską partię po silny nurt w „Solidarności” i wreszcie PiS.
Dziś po latach poseł PiS Suski na posiedzeniu sejmowej komisji kultury i środków przekazu powtarza manewr delegata Niezgodzkiego: z uchwały poświęconej 45. rocznicy powstania KOR-u wygumkowuje korowców, a wstawia JPII, harcerzy, duszpasterstwa i różne inne narodowo-katolickie konfabulacje.
Po prawdziwym Polaku Niezgodzkim ślad zaginął, kiedy w stanie wojennym kat narodu polskiego, minister Kiszczak, ogłosił – iście po katowsku – że można emigrować.
Mam nadzieję, że równie szybko zapomnimy o takich jak Suski. Żart historii wynosi ich na polityczne wyżyny, a potem, jakby przemyślnie, zmiata w niepamięć.