Czy pandemie zmienią kształt kultury? ZARAZY SĄ I BĘDĄ
Pandemia koronawirusa nie jest zjawiskiem zaskakującym – w historii mieliśmy do czynienia z wieloma epidemiami. W 2021 r. nie ma już sensu pytać, „czy kolejna pandemia jest możliwa”. Właściwe pytanie brzmi: „Kiedy się wydarzy”.
Stosunkowo niewielkie i odizolowane społeczności, skoncentrowane na własnym bezpieczeństwie i dobrobycie? To prawdopodobny scenariusz, jeśli trwale obecnym zagrożeniem pozostaną choroby zakaźne
Przed pandemią koronawirusa Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) doskonale zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie wzrost ludzkiej populacji. Rok przed SARS-CoV-2 pisała w swoich raportach: „Pojawi się choroba X. Tajemnicza, groźna, bardzo zakaźna i najprawdopodobniej pochodząca od zwierząt. Poza tym niewiele o niej wiadomo. Oprócz tego, że pewnego dnia może nas wszystkich zabić”. Koronawirus nie tylko zburzył nasze złudne poczucie bezpieczeństwa. Zwrócił również uwagę na problem, który od dawna niepokoił wirusologów. Kolejne pandemie są czymś realnym.
Czy koronawirus przygotował nas na następne zagrożenia? Czy podczas kolejnych pandemii będziemy zachowywać się inaczej i działać bardziej efektywnie?
TO DOPIERO POCZĄTEK
Zarazek, który wywoła chorobę X, WHO nazwała patogenem X. Zakładano, że będzie to bakteria lub wirus, który jeszcze nie został poznany. Być może nawet jeszcze w ogóle nie istnieje. Nie zmieniało to jednak tego, że został uznany przez WHO za najpoważniejsze zagrożenie dla ludzkości.
Trzy lata temu eksperci przewidywali, że patogen X najprawdopodobniej przejdzie na ludzi od zwierząt (tak się stało!). W najczarniejszym scenariuszu wirus miał zmutować w taki sposób, że zyskałby łatwą zdolność przenoszenia się z człowieka na człowieka.
Z zakażeniami tego typu nasz układ odpornościowy radzi sobie bardzo źle, bo po prostu nie jest na nie przygotowany.
Wszystkie te założenia się spełniły.
ZAGROŻONE 500 MLN LUDZI
Niedawno w piśmie „Science” pojawiła się praca, która wywołała spore zamieszanie. Zespół naukowców, w tym dr Peter Daszak z EcoHealth Alliance i Linfa Wang z Duke-NUS Medical School w Singapurze, oszacował, że prawdopodobnie każdego roku średnio zakażonych koronawirusami związanymi z SARS jest 400 tys. osób! Infekcje te nie przeradzają się w epidemie, ale… kiedyś mogą.
– Te dane powinny otworzyć oczy całej naukowej społeczności. Pokazują bowiem, że tak naprawdę nie wiemy zbyt wiele o częstotliwości rozprzestrzeniania się chorób odzwierzęcych – mówią wirusolodzy.
Uczeni stworzyli mapę siedlisk 23 gatunków nietoperzy, o których wiadomo, że są nosicielami koronawirusów związanych z SARS. Następnie nanieśli te siedliska na miejsca zamieszkania ludzi.
Okazuje się, że blisko 500 mln ludzi żyje na obszarach, na których może się rozpocząć najpierw lokalna epidemia, a potem pandemia. Takie gorące punkty znajdują się m.in. w północnych Indiach, Nepalu, Birmie i większości krajów Azji Południowo-Wschodniej. Ryzyko jest największe w południowych Chinach, Wietnamie, Kambodży oraz na Jawie i innych wyspach w Indonezji.
Dr Daszak wyznaje hipotezę, że SARS-CoV-2 pochodzi z natury, a nie z laboratorium. Jego niewielkie prace przeprowadzone przed wybuchem pandemii COVID-19 sugerują, że niektórzy ludzie w Azji Południowo-Wschodniej mają przeciwciała przeciwko koronawirusom związanym z SARS. To na podstawie tych badań uczeni obliczyli, ile tysięcy ludzi co roku zakaża się zwierzęcymi koronawirusami.
ZACHÓD ZNÓW UCIERPI BARDZIEJ?
– Lęk przed kolejną pandemią może maleć, o ile ludzie będą rozumieli, co się dzieje, i będą na podobne sytuacje przygotowani. Dlatego ważna jest wiedza na temat możliwych scenariuszy po pandemii – tych dostarczają naukowcy, a upowszechniają lub powinni to robić we współpracy z naukowcami dziennikarze – zaufanie do nauki i tych, którzy podejmują decyzje nas dotyczące, oraz przygotowanie na wypadek podobnych wydarzeń – mówi prof. psychologii Małgorzata Kossowska z UJ.
I dodaje: – Widać wyraźnie, jak ważną rolę odgrywa przygotowanie w krajach, które doświadczyły pandemii w przeszłości.
Wszyscy pamiętamy, jak w pierwszych dniach pandemii COVID-19 z podziwem patrzyliśmy na zdyscyplinowanie mieszkańców niektórych krajów azjatyckich. Tam wspomnienie poprzedniej pandemii SARS z lat 2002-03 wciąż było czymś realnym.
– Wraz z pierwszym przypadkiem COVID-19 odnotowanym w Chinach w Hongkongu wszyscy zaczęli nosić maski. Nie było jeszcze żadnego dekretu ani odgórnego nakazu. Społeczeństwo samo z siebie uzbroiło się w maski i żele – opowiada psycholog Beata Krzywosz-Rynkiewicz, prof. z UWM w Olsztynie. W czasie pierwszych zachorowań przebywała w Hongkongu jako profesor wizytujący na Education University of Hong Kong. – Taka organizacja wskazuje na wewnątrzsterowność i zarządzanie procesem. Druga rzecz to akcje edukacyjne, które miały miejsce na wielu poziomach. W telewizji natychmiast pojawiły się reklamy, jak należy dezynfekować i myć ręce, jak zasłaniać usta przy kichaniu. W metrze wszystkie reklamy zastąpiły akcje instruktażowe. Najbardziej uderzyło mnie działanie przedstawicieli władz. Nikt nie pojawił się publicznie bez maski. Nikt nie podawał w wątpliwość konieczności jej noszenia – mówi. I dodaje: – Po pojawieniu się pierwszego przypadku zakażenia przyszłam na zajęcia ze studentami. Wszyscy byli w maseczkach. Poprosili mnie od razu o dezynfekcję i założenie maseczki. Gdy wspomniałam, że wirus jest jeszcze nieprzebadany i nie znamy jego skutków, usłyszałam: „Być może pani się nie boi, ale mogła mieć kontakt z kimś zakażonym”.
Przezorność popłaca w przypadku każdej pandemii. Mimo sąsiedztwa Chin, gdzie wybuchła pandemia, w Hongkongu do dziś zanotowano jedynie 214 przypadków śmiertelnych.
ŚWIAT WIECZNEJ PANDEMII
Trudno prognozować, jaki miałby być świat, w którym pandemia się nie kończy, wiele zależałoby np. od sposobu transmisji patogenu. Możemy się jednak spodziewać kontynuacji lub wzmocnienia trendów gospodarczych, które pojawiły się przy okazji COVID-19. Protekcjonizm gospodarczy i chęć chronienia własnych rynków mogą przeważyć – wszystko po to, by nie dopuścić do uzależnienia się od importu strategicznych produktów z Azji.
Badacze wymieniają, że w obliczu szalejącej choroby przestajemy się przemieszczać (nie wyprowadzamy się z miejsca urodzin), faworyzujemy własną grupę etniczną i unikamy grup obcych (ksenofobia).
W perspektywie ewolucyjnej to najbardziej opłacalna strategia. Konflikt z sąsiednimi grupami czy zwielokrotnienie przemocy wewnątrzgrupowej to niewielki koszt, jeśli ceną jest przetrwanie danej społeczności. Stosunkowo niewielkie i odizolowane społeczności, skoncentrowane na własnym bezpieczeństwie i dobrobycie? To całkiem prawdopodobny scenariusz, jeśli trwale obecnym zagrożeniem pozostaną choroby zakaźne.
Wiele wskazuje na to, że w przypadku nieustającej pandemii uprzedzenia wobec grup obcych uległyby wyłącznie nasileniu. Efekt działa już na poziomie fizjologicznym. Sam widok objawów wywołuje odpowiedź układu odpornościowego. W jednym z eksperymentów psychologa Marka Schallera badani oglądali fotografie osób z infekcją oraz fotografie broni palnej. W pierwszym przypadku badacze zaobserwowali wzmożoną produkcję limfocytów, które wyszukują i neutralizują patogeny. Aby uruchomić nasz układ odpornościowy, wystarczy spojrzeć na kogoś chorego.
WYZWANIA NA PRZYSZŁOŚĆ
W przypadku kolejnych pandemii uruchomią się te same, ukształtowane w toku ewolucji mechanizmy. Każda choroba zakaźna powoduje uniwersalną reakcję wstrętu, która jest automatyczna. W toku historii nie dysponowaliśmy przecież testami na obecność patogenów. Wytworzyliśmy za to wiele mechanizmów psychologicznych ułatwiających ich wykrycie w najbliższym otoczeniu. Bazują one, podobnie jak w przypadku oceny atrakcyjności, na jedynych dostępnych wówczas wskazówkach – wskazówkach wizualnych.
Dlatego jedna z bardziej niepożądanych cech wirusów, które mogą spowodować przyszłe pandemie, to postać bezobjawowa, gdzie mimo braku wyraźnych oznak zakażenia wciąż infekujemy innych.
Zgodnie z ważną hipotezą wpływu patogenowego sformułowaną przez Randy’ego Thornhilla i Coreya Finchera podczas epidemii nie tylko mniej tolerujemy obcych. Zaobserwowano, że im większy poziom patogenów występujących na danym obszarze, tym większą wagę przykładamy do więzi rodzinnych, spajających społeczność wierzeń religijnych. Co ciekawe, jednocześnie jesteśmy mniej rozwiąźli i mamy do czynienia z większą niechęcią do przelotnych kontaktów seksualnych. Z perspektywy ewolucyjnej ma to sens.
ŚMIERĆ I PRZEMIJANIE
Koronawirus to nie tylko kryzys ekonomiczny, izolacja społeczna czy zwiększenie nierówności płci (panie, które musiały łączyć opiekę nad dziećmi z pracą, ucierpiały bardziej).
Koronawirus poruszył też największy temat tabu współczesnej kultury – śmierć i przemijanie.
W eseju „Pornografia śmierci” Geoffrey Gorer zauważył, że śmierć stała się obecnie tym, czym seks w epoce wiktoriańskiej. Tematem tabu, w 2021 r. czasem pojawiającym się w formie krwawych rozbryzgów na ekranie, ale na co dzień nieobecnym. Zjawiskiem, o którym się nie rozmawia i które budzi grozę.
Tak naprawdę jesteśmy pierwszą cywilizacją w historii, która wyrugowała śmierć z codzienności. Z jakichś powodów wybitny znawca tematu Philippe Ariès używa sformułowania „śmierć zdziczała”. Wcześniejsze podejście określa jako „śmierć oswojoną”. Śmierć zaczęła budzić strach dość późno, co obserwuje się wśród XVIII-wiecznych medyków.
Jak stwierdza Ariès, „dotychczas bowiem, ośmielę się to powiedzieć, ludzie, których znamy z historii, nigdy nie bali się śmierci naprawdę”. Całkiem prawdopodobne, że kolejne pandemie, których nie uda się przecież uniknąć, zmienią kształt kultury. Może znowu będziemy mieć prawo do żałoby i smutku, które obecnie zostały zepchnięte na margines życia? Psycholodzy w setkach badań udowodnili, że w obliczu ekspozycji na śmiertelność zachowujemy się inaczej.