Rosja: wybuch w kopalni był do przewidzenia
Kierownictwo kopalni, w której doszło do największej katastrofy górniczej ostatniej dekady, świadomie zmuszało górników do pracy w warunkach zagrażających ich bezpieczeństwu i życiu.
Kończy się trzydniowy okres żałoby w obwodzie kemerowskim. Wybuch metanu w kopalni Listwjażnaja, do którego doszło w ubiegły czwartek, doprowadził do śmierci 46 górników, 5 ratowników oraz hospitalizacji ponad 60 osób. Nie wiadomo, w jakim stanie są poszkodowani, których udało się wydobyć z kopalni żywych. Rzecznik lokalnej siedziby ministerstwa zdrowia informował, że zdiagnozowano u nich m.in. zatrucie produktami spalania i tlenkiem węgla. Więcej nie wiadomo. Władze odcięły przewiezionych do szpitala górników od świata, otaczając budynek policją.
Dziennikarze bez informacji
Jako pierwsi o uniemożliwieniu przez władze przedstawicielom niezależnych mediów uzyskania informacji o wypadku bezpośrednio od poszkodowanych alarmowali dziennikarze „Nowej Gaziety”.
„Mamy kategoryczny rozkaz Ministerstwa Zdrowia, aby leczyć, a nie zamieniać pacjentów w klaunów. Dlatego mamy policję przy wejściu” – cytowała rzecznika obwodowej administracji redakcja.
Krótko potem urząd w obwodzie kemerowskim sprostował komunikat, przekazując dziennikarzom, że „kolega się pomylił”. „Nie ma takiego rozkazu. Nie można rozmawiać z ofiarami ze względu na zalecenia lekarzy” – poinformowano.
Z mediami nie rozmawiają także bezpośrednio urzędnicy i kierownictwo kopalni.
Kierownictwo świadomie łamało przepisy
Rozmawiać można jednak z byłymi i obecnymi pracownikami. Nie kryją, że wypadek nie był dla nich zaskoczeniem.
– Wszyscy wiedzieli, że do tego dojdzie, nikt tylko nie wiedział, kiedy to się stanie – stwierdza gorzko były pracownik kopalni Denis Timochin w wypowiedzi dla niezależnej redakcji Tajga.info.
Opowiada, że kierownictwo kopalni Listwjażnaja przez lata zmuszało górników do pracy w warunkach zagrożenia życia oraz świadomie naruszało kodeks pracy, grożąc opornym zwolnieniem. Timochin tłumaczy też, dlaczego górnicy się na to zgadzali: „Nie było wyboru. Nie chcesz pracować, to się zwalniaj. Dla dyrektora życie ludzkie nic nie znaczy, liczą się tylko pieniądze. Mówił, że ma kolejkę chętnych do pracy. A my mamy rodziny, kredyty, hipoteki. Nigdzie w obwodzie się tyle nie zarabiało” – opowiadał.
Z opowieści byłego górnika dowiadujemy się, że stężenie metanu w kopalni od lat regularnie przekraczało normę. Potwierdzają to inni pracownicy Listwjażnej, którzy w rozmowie z mediami opowiadają, że kierownictwo kopalni wydawało im czujniki zakłamujące stężenie metanu, by górnicy nie odmawiali pracy.
Władze zaprzeczają zarzutom górników
Opowieściom górników zaprzeczają władze. Z oświadczeń organów nadzoru technicznego przytaczanych przez agencję TASS wynika, że przed wypadkiem kopalnia rzekomo nie odnotowywała przekroczenia maksymalnego dopuszczalnego stężenia metanu. „Czujniki tego nie rejestrowały. Być może w czwartek nastąpiło nagłe uwolnienie” – czytamy.
W tę wersję pozwalają wątpić nie tylko wykonane przez górników zdjęcia czujników, które latem zarejestrowały przekraczające normę stężenie metanu, ale nawet oficjalne rezultaty kontroli prokuratury, która ujawniła, że w 31 kopalniach w obwodzie kemerowskim dopuszczono się ostatnio 449 naruszeń przepisów.
Z oświadczenia prokuratury wynika, że większość z nich dotyczy przede wszystkim naruszenia środków ostrożności i bezpieczeństwa przeciwpożarowego.
Organ ścigania ujawnił też naruszenia w dziedzinie ochrony pracy: nie przeprowadzano odpraw bezpieczeństwa, pracownicy nie otrzymali środków ochrony osobistej i kombinezonów, naruszano reżim pracy i odpoczynku. W oparciu o wyniki kontroli wszczęto już 180 spraw administracyjnych i jedną sprawę karną.
Areszt dla dyrektora kopalni i jego zastępcy
Prokuratura bada też, czy kierownictwo kopalni prawidłowo przeprowadziło proces ewakuacji górników oraz akcję ratunkową. Rodziny poszkodowanych przekazują mediom, że przez ponad półtorej godziny po wybuchu na terenie kopalni nie prowadzono akcji ratunkowej. Następnie zaś wielokrotnie ją przerywano.
Obecna na miejscu dziennikarka niezależnej telewizji Dożd’ Masza Borzunowa opowiada: „Rodziny żądały kontynuowania poszukiwań, ale ratownicy powiedzieli, że nie mogą tego jeszcze zrobić ze względu na zagrożenie wybuchem. Krewni gotowi byli sami zejść do kopalni, mając nadzieję, że ich bliscy żyją. Nadzieję zdesperowanych rodzin rozbudził po katastrofie przedstawiciel Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych, który pozostających pod gruzami nazywał »poszkodowanymi«, a nie »ofiarami«. Kiedy jednak zapytaliśmy go, czy uważa, że jest szansa na uratowanie ludzi, odparł, że nie”.
Centralny Sąd Rejonowy w Kemerowie aresztował na razie pięć osób na dwa miesiące. Zatrzymani zostali dyrektor kopalni Siergiej Machrakow, jego zastępca Andriej Mołostwow, kierownik Siergiej Gierasimienkow oraz pracownicy państwowego organu nadzoru technicznego Siergiej Winokurow i Wiaczesław Siemykin. Mężczyźni są oskarżeni o naruszenie wymogów bezpieczeństwa przemysłowego i doprowadzenie do śmierci dwóch lub więcej osób. ●
Wszyscy wiedzieli, że do tego dojdzie, nikt tylko nie wiedział, kiedy to się stanie
DENIS TIMOCHIN były pracownik kopalni w wypowiedzi dla niezależnej redakcji Tajga.info