Messi po raz siódmy
Złotą Piłkę, najcenniejszy indywidualny łup w futbolu, znów zdobył Leo Messi. Robert Lewandowski był w plebiscycie „France Football” drugi.
Wierzyliśmy do ostatnich chwil. Na paryską galę zlecieli się z Robertem Lewandowskim nie tylko bliscy, ale również czołowe osobistości Bayernu, m.in. trener Julian Nagelsmann oraz prezes Oliver Kahn. Jakby wiedzieli, co się święci – a laureata poinformowano o wynikach już 20 listopada.
Polak zajął drugie miejsce i przebił obu rodaków, którzy zdołali się uplasować w pobliżu samego szczytu – Kazimierza Deynę oraz Zbigniewa Bońka klasyfikowanych na trzeciej pozycji. Przeszedł do historii, podrzucił kolejny argument do dyskusji o tym, kto zasługuje na tytuł polskiego gracza wszech czasów.
Supergwiazdor Bayernu niekoniecznie czuje pełną satysfakcję. Od tygodni wysłuchiwał od wielu autorytetów, że jeśli zakończy karierę bez Złotej Piłki w dorobku, padnie ofiarą dziejowej niesprawiedliwości. A zależało mu cholernie, jak chyba każdemu wybitnemu graczowi – nawet jeśli głośno się do tego nie przyznaje.
Lewandowski się przyznawał. W 2016 roku, gdy w głosowaniu magazynu „France Football” zajął zaledwie 16. miejsce, podsumował ranking ironicznym, opublikowanym w mediach społecznościowych, „Le cabaret”. Chyba reagował spontanicznie, wyrwało mu się. Kilka tygodni temu rzucił natomiast, iż „ma nadzieję, że na wyniki nie wpłynie polityka, tylko to, co kto pokazał na boisku”. Nazwisk nie wymienił, każdy zrozumiał – nawiązał do krążących od pewnego czasu zarzutów, że Messi oraz Cristiano Ronaldo korzystają na statusie celebrytów, megagwiazd również marketingowych. Obaj zdominowali plebiscyt w stopniu bezprecedensowym, właściwie przejęli go na własność. Argentyńczyk uzbierał już siedem Złotych Piłek i jest absolutnym liderem wszech czasów, Portugalczyk – pięć.
Ba, kiedy jeden wygrywał, drugi zazwyczaj naciskał nań w punktowym rankingu jako wicelider.
Messi wreszcie ozłocił Argentynę
W tym roku Ronaldo przestał się liczyć (ostatecznie był szósty), bo nie osiągnął niczego ani z reprezentacją Portugalii, ani w klubie – ba, z jednej wielkiej firmy pogrążonej w kryzysie (Juventus) przeniósł się do innej (Manchester United).
Pozostali dwaj realni pretendenci. Bukmacherzy oraz rozplotkowani dziennikarze, którzy zapowiadali wyrównane głosowanie, mieli rację. Messi uzbierał 613 punktów i wyprzedził Lewandowskiego (580) nieznacznie.
Na ceremonii w paryskim Theatre du Chatelet, gdzie odbyła się gala, siedzieli obok siebie. Giganci, którym rodacy od lat wypominali, że dźwigają reprezentacje swoich krajów z niewystarczającymi efektami, nie umiejąc donieść ich tam, gdzie osiąga się autentyczny, niekwestionowalny sukces.
Pretensji do Lewandowskiego niedawno przybyło – gdy zrezygnował z występu w meczu z Węgrami, które Polacy przegrali, tracąc rozstawienie w losowaniu baraży o mundial. Tymczasem Messi wreszcie Argentynę ozłocił – został MVP i królem strzelców turnieju, na którym jego drużyna narodowa odzyskała mistrzostwo Ameryki Południowej po 28 latach posuchy. I wypada założyć, że właśnie to przesądziło, natchnęło wielu jurorów do wyniesienia go ponad Polaka.
W futbolu klubowym Messiemu wiodło się bowiem gorzkawo albo bardzo gorzko. Wiosną miewał wieczory rewelacyjne, jednak w najważniejszych meczach znikał, bezsilnie obserwując, jak Barcelona pikuje w otchłań – przegrywa wszelkie prestiżowe starcia, w lidze hiszpańskiej nie sięga nawet wicemistrzostwa (nie zdarzyło się od 2008 roku), z Ligi Mistrzów wylatuje w 1/8 finału. A odkąd jesienią Messi przeniósł się do Paris Saint-Germain, tłumów nie porywa już wcale. Coraz częściej wybrzmiewa krytyka, niekiedy bezpardonowa, aż po oskarżenia, że jego ślamazarna dostojność ruchów wręcz szkodzi drużynie.
Dzieje się u Argentyńczyka skrajnie odmiennie niż u Lewandowskiego, który latami mógł uchodzić co najwyżej za pierwszego po półbogach, następnie nabył prawo – to jego terminologia – by usiąść z Messim i Ronaldo przy wspólnym stole, aż wreszcie pod wieloma względami ich przewyższył. Zarówno dzięki morderczej, stale podnoszonej regularności, jak i dzięki wirtuozerii, którą zademonstrował choćby w ostatniej kolejce Ligi Mistrzów, gdy wbił gola podniebnego, poprzedzonego spektakularną przewrotką. On, przedstawiciel rocznika 1988, w powszechnej opinii z sezonu na sezon potężnieje, Messi (1987) oraz Ronaldo (1985) coraz częściej słyszą, że widać, jak się starzeją.
Przyszłość Lewandowskiego
Polak fundamentalnie przyczynił się do utrzymania przez Bayern mistrzostwa kraju, obalił należący do Gerda Müllera rekord wszech czasów i skasował całą masę innych statystyk, których nie ma sensu wyliczać – żaden internetowy serwer by tej litanii nie pomieścił. W kryzysy Lewandowski nie wpada, wydarzeniem stają się półtorameczowe kryzysiki. Jednak na wyczyn, na który wreszcie porwał się Messi, prawdopodobnie nie będzie go stać nigdy – nie poszaleje z reprezentacją kraju, górnego pułapu jej możliwości już dotknął podczas Euro 2016, gdy milimetry dzieliły Polaków od półfinału. Na tegorocznych mistrzostwach kontynentu nasi piłkarze wrócili już do odruchu zaprzepaszczania wszystkiego, co można zaprzepaścić.
Deyna i Boniek zdobywali swoje prestiżowe wyróżnienia w 1974 i 1982 roku, czyli wtedy, kiedy wraz z kadrą sięgali po medale mundialu i mieli w niej niebagatelne wsparcie – dlatego w plebiscycie „France Football” doceniano również Włodzimierza Lubańskiego (7. i 17. miejsce w Złotej Piłce), Grzegorza Latę (6., 17. i 28.), Roberta Gadochę (8.), Jana Tomaszewskiego (14. i 13.), Jerzego Gorgonia (15.) czy Włodzimierza Smolarka (28.). Obecnie nikt poza Lewandowskim nie ciuła choćby pojedynczych punkcików w głosowaniu.
Plebiscytowa przyszłość kapitana reprezentacji zależy zatem od osiągnięć klubu monachijskiego – ewentualnie innego, do którego się przeniesie. W tym roku nieszczęście na Bayern sprowadził poniekąd mecz z amatorską Andorą, w którym Lewandowski uszkodził kolana, a następnie opuścił ćwierćfinał Ligi Mistrzów z Paris Saint-Germain. Dwumecz zacięty, zremisowany 3:3, „przegrany” wskutek mniejszej liczby goli strzelonych na wyjeździe. Niewykluczone, że niuansem oddzielającym powodzenie od niepowodzenia była właśnie nieobecność Polaka.
Lewandowski w ogóle znalazłby trochę powodów, by wzdychać, że ma pecha. Los wrzucił go wszak w epokę obsadzoną przez aż dwie legendy – kiedy indziej łatwiej byłoby wziąć Złotą Piłkę pomimo pochodzenia z kraju w futbolowej hierarchii niearystokratycznego, wiedzą o tym Czech Pavel Nedved (laureat z 2003 roku) czy Ukrainiec Andrij Szewczenko (2004). A przede wszystkim zabawę z powodu pandemii anulowano w poprzednim sezonie, gdy prymatu Polaka nad wszystkimi piłkarzami świata nie podważał prawie nikt, gdy on został królem strzelców Ligi Mistrzów, a Bayern w zapierającym dech stylu pognał po triumf w całych rozgrywkach.
Lewandowski napomknął nawet podczas zgrupowania reprezentacji, że „zastanawia się, czy głosujący wezmą pod uwagę miniony rok, gdy plebiscyt odwołano”. A Messi, odbierając w poniedziałek nagrodę, oznajmił: – Robert, Ty zasłużyłeś na Złotą Piłkę w zeszłym roku. Powinieneś mieć tę nagrodę w swoim domu.
To już dywagacje bez znaczenia, od jutra trzeba walczyć o triumf w kolejnej edycji. Powtórzmy: po Messim czy zwłaszcza Ronaldo znać zaawansowany wiek, Polak upływowi czasu wciąż się opiera.
●