Jak nie dopuścić do fałszerstw
Wybory Trzeba przygotować zakrojoną na wielką skalę obywatelską kontrolę obwodowych komisji wyborczych.
Po wyborach w Polsce w 2019 i 2020 r. obserwatorzy OBWE, instytucji o dużym doświadczeniu w znajdowaniu luk w demokracji, mieli trzy najważniejsze zalecenia zmian w kodeksie wyborczym. Przede wszystkim: wpisanie doń wymogu sprawiedliwego, wyważonego i bezstronnego relacjonowania kampanii wyborczej w mediach publicznych. Dalej: uznanie, że uprzywilejowane traktowanie partii politycznej lub kandydata przez media publiczne to wykorzystanie środków publicznych niezgodne z prawem. I trzecie: skuteczny mechanizm rozpatrywania skarg wyborców na zniekształcony przekaz wyborczy w mediach.
W Sejmie działa zespół do spraw zmiany ordynacji wyborczej na ordynację mieszaną złożony z 24 polityków PiS, Konfederacji, posła Lewicy i Kukiz’15. Ale oni do wyborczych zaleceń OBWE raczej się nie odniosą; zresztą ich cel jest inny, zapisany w nazwie zespołu. Są jednak parlamenty, które uwagi obserwatorów OBWE traktują poważnie. W prawie wyborczym Republiki Armenii w 2016 r. pojawił się zapis: „Podczas wyborów publiczne telewizja i radio są zobowiązane zapewnić równe warunki dla kandydatów i partii politycznych uczestniczących w wyborach. Wiadomości mają być bezstronne i pozbawione sugestii redakcyjnych co do walorów kampanii kandydatów i partii politycznych”. Wstrząsający dla programów informacyjnych TVP i TVP Info, ale pod warunkiem, że ma go kto egzekwować.
Odcięcie mediów od granicy polsko-białoruskiej i propaganda TVP i Polskiego Radia dowodzi jednak, że dla PiS informacja to władza. Walcząc z TVN, neutralizując Polsat i przejmując prasę regionalną, PiS tego dowodzi. Uwaga Jarosława Kaczyńskiego, że Nixon przegrał Wietnam na ekranach amerykańskich telewizorów, ujawnia mantrę tej ekipy:
Zgodnie z konstytucją (art. 96), która wciąż obowiązuje, wybory w Polsce są „powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne”. Równość wyborów ma związek z mediami. W kodeksie wyborczym oznacza ona „prawo do nieodpłatnego rozpowszechniania audycji wyborczych” w mediach publicznych. Tylko tyle, bo Polska to nie Armenia i takich mediów publicznych, jakie są obecnie, twórcy kodeksu wyborczego nie byli sobie w stanie wyobrazić. Mieli zaufanie do demokratycznych procedur i instytucji. A obecnie kontrola mediów publicznych przez KRRiT i Radę Mediów Narodowych jest fikcją. Nawet gdy KRRiT wreszcie uznała, że ciągłe mówienie w „Wiadomościach” o Donaldzie „für Deutschland” Tusku narusza ustawę, to jedynie wytknęła to TVP, bo innych kar nie ma.
A protesty wyborcze składane do Sądu Najwyższego? Może one są w stanie zapewnić „sprawiedliwe, wyważone i bezstronne” relacjonowanie kampanii wyborczej w mediach publicznych? Zdaniem prof. Ewy Łętowskiej, która zbadała los tych protestów w wyborach prezydenckich 2020 r., jedynie „drażnią one hipokryzją”, bo przestępstwa przeciwko wyborom można skarżyć tylko wtedy, gdy dotyczą „głosowania, ustalenia wyników głosowania lub wyników wyborów”, a do tego muszą one „mieć wpływ” na ten wynik. A jak zmierzyć ten wpływ? Do tego czas na ogólną ocenę ważności wyborów nadchodzi dopiero po rozpatrzeniu wszystkich protestów, a w 2020 r. było ich ponad 5 tys.
W 2020 r. ta ocena wyglądała tak: „Nierówny dostęp kandydatów do środków masowego przekazu nie wpływa na ważność wyborów, dopóki zapewniony jest nieskrępowany (prawnie i faktycznie) pluralizm mediów”. A zatem SN widział różnice w dostępie kandydatów do mediów, ale się nim nie zajął, bo wystarczał mu zapis art. 21 ustawy radiowo-telewizyjnej („pluralizm, bezstronność, wyważenie i niezależność” mediów publicznych). A stan faktyczny, czyli forsowanie jednego kandydata i oczernianie drugiego, potwierdzony monitoringami Towarzystwa Dziennikarskiego i obserwatorów OBWE? Sąd go zignorował, zasłaniając się formułką o „nieskrępowanym (faktycznie) pluralizmie mediów”. Można przypuszczać, że chodziło o dostępność różnych informacji i opinii w różnych mediach, co nie rekompensuje braku tego pluralizmu w mediach publicznych.
W następnym zdaniu SN jednak dodał: „Sąd Najwyższy zwraca uwagę, że dobrą praktyką odnoszącą się do procesu wyborczego powinno być neutralne podejście władz publicznych do kampanii wyborczej. Kampania powinna być relacjonowana we wszystkich mediach, zwłaszcza publicznych, w sposób rzetelny”. To było „wytknięcie”, podobne do tego uczynionego wobec „für Deutschland” Tuska przez KRRiT, bez realnego znaczenia. A przecież SN mógł wynik wyborów zakwestionować.
Dlaczego tego nie zrobił, wyjaśnił w kolejnym zdaniu: „Sygnalizowane w przestrzeni publicznej i w protestach wyborczych naruszenia tych standardów nie przybrały jednak postaci, w której ograniczona zostałaby możliwość wolnego wyboru”. Czyli SN uznał, że wyborcy są na tyle odporni na propagandę publicznych mediów, że mimo niej zachowują wolność wyboru. Nie zdradził, na jakiej podstawie tak stwierdził, a każde badanie naukowe potwierdza wpływ propagandy na odbiorców. Zresztą inaczej nie miałaby ona sensu.
To o tej uchwale SN prof. Łętowska napisała: „Pasztet przygotowany wedle receptury »pół konia pół zająca« nie przekonuje o realnie równym parytecie składników”. A gdy dodamy do tego, że o ważności wyborów orzeka neo-Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (nielegalna według nowego orzeczenia ETPC), to ta droga walki z nierównością traktowania kandydatów w wyborach przez media prowadzi prosto na Berdyczów.
Potrzebna jest zatem inna formuła kontroli rzetelności mediów w okresie wyborczym. Przewidziała ją Komisja Wenecka w „Raporcie o prawie wyborczym i administracji wyborczej w Europie” z 2006 r. Może to być komitet osób zaufania publicznego wyłoniony przez wszystkie opcje polityczne, nie tylko przez opozycję. Wspólnie z nadawcami może on wypracować zasady prowadzenia kampanii wyborczej w mediach publicznych i prywatnych, zorganizować debaty kandydatów transmitowane przez media oraz monitorować przebieg kampanii w mediach.
Drugie ważne – już obywatelskie – zadanie to kontrola komisji wyborczych. Potrzebna, by nie było „cudów na urną”. A że są one możliwe, nie ma już wątpliwości. Społeczny ruch obserwacji wyborów ma tradycję z lat
80. ubiegłego wieku, gdy podziemna „Solidarność” wzywała do liczenia frekwencji na spacerach przed komisjami. W 2015 r. Prawo i Sprawiedliwość powołało zespół do monitorowania wyborów, a jego Ruch Kontroli Wyborów w dwóch elekcjach – prezydenckiej i parlamentarnej – patrzył na ręce komisjom wyborczym. W 2018 r. Wolontariusze Wolnych Wyborów PO i Obywatelska Kontrola Wyborów KOD-u mogli czerpać z tych doświadczeń. Obserwatorzy pojawili się jednak tylko w co siódmej obwodowej komisji wyborczej.
Rządy PiS dowiodły, że z wyborami będzie jak z walką z COVID-em i inflacją: zrobimy to sami, tylko nie przeszkadzać. Jeśli zatem ich równości i uczciwości nie dopilnują obywatele, jeśli organizacje pozarządowe i opozycja nie będą współdziałać, to po wyborach obudzimy się w Białopolsce.
●
„Pasztet przygotowany wedle receptury »pół konia, pół zająca« nie przekonuje o realnie równym parytecie składników”
prof. Ewa Łętowska o uchwale SN
Andrzej Krajewski i Krzysztof Bobiński są członkami zarządu Towarzystwa Dziennikarskiego