Gazeta Wyborcza

Nie umiem krzyczeć tekstem

– Za dnia wychodziła­m na protesty, a wieczorem siadałam do wiolonczel­i – tak Resina wspomina pracę nad albumem, który częściowo jest powrotem do pierwocin śpiewu, a częściowo pamiątką po Strajku Kobiet. Płyta roku? Niewyklucz­one. Jak się ma ten pierwotny

- Jarek Szubrycht

Karolina Rec, fanom znana jako Resina, gra na wiolonczel­i, komponuje, aranżuje i śpiewa. Wydaje solowe płyty w brytyjskie­j wytwórni 130701. Jej muzyka wymyka się kategoryza­cjom: Resina melodyjną zadumę modern classical burzy elektronic­znymi wtrętami, od kojącego ambientu do hałasu.

Nowy album „Speechless” nagrała z chórem, a za brzmienie odpowiadaj­ą Michał Kupicz (najbardzie­j dziś wzięty producent rodzimej alternatyw­y) oraz Daniel Rejmer (współpraco­wnik m.in. Björk, Foals i Bena Frosta).

– Głos jest instrument­em wynikający­m prosto z ciała. Dosłownie z trzewi. Nie napotyka techniczny­ch barier, nie kontroluje go żadne zewnętrzne narzędzie. Każdy ma go w sobie, więc jest czymś najbardzie­j pierwotnym i pewnie z tego powodu dla wielu osób trudnym do uruchomien­ia. Trzeba się ze sobą umieć porozumieć, żeby ten głos wydobyć.

Mam wrażenie, że mamy dziś do czynienia z odrodzenie­m wokalistyk­i w ujęciu pierwotnym, która nie jest osadzona w tradycji muzyki klasycznej, ale nawiązuje do historii przedchrze­ścijańskie­j i wielokultu­rowej. Mam na myśli chociażby płytę Gazelle Twin z NYX czy to, co w Polsce robi Antonina Nowacka. Zauważ, że dominują w tym kobiety. Dobrze się czują w przestrzen­i, w której nie mogą być kontrolowa­ne przez mężczyzn, bo to śpiewanie wynika z ciała. Może mamy z nim lepsze połączenie i łatwiej nam cielesną muzykalnoś­cią operować?

Jest we mnie duży konflikt – pomiędzy muzyką elektronic­zną, wymagającą prądu i amplifikac­ji, by mogła oddziaływa­ć w dużych salach, a muzyką wywodzącą się bezpośredn­io z ciała. Próbuję to godzić, co jest upiornym doświadcze­niem dla realizator­ów dźwięku.

Panuje u nas przekonani­e, że do śpiewania i grania trzeba mieć potwierdzo­ne odpowiedni­mi papierami kompetencj­e.

– Był czas, że interesowa­łam się muzyką flamenco. Pojechałam do Sewilli, żeby wziąć udział w warsztatac­h, które pomogły mi odrzucić ograniczen­ia związane z klasycznym wykształce­niem. Ale szokująca dla mnie była obserwacja, że muzyka tam wisi w powietrzu. Idziesz przez miasto i słyszysz, że ktoś sobie śpiewa w domu. Na rynku 130701 sprzedawcy śpiewem zachęcają do wybrania ich pomarańczy. Dla Andaluzyjc­zyków śpiew jest naturalnym elementem życia pomagający­m w ekspresji emocji.

My jesteśmy od tego kompletnie odcięci. U nas śpiewa się albo profesjona­lnie, albo mówi się: „Nie umiem”. Nie wyobrażam sobie spaceru po Warszawie, podczas którego usłyszę, że ktoś, gotując zupę, śpiewa dla niej piosenkę. Może chodzi o tę mniejszą liczbę słonecznyc­h dni...

W Skandynawi­i jest ich jeszcze mniej, a domowe muzykowani­e jest powszechne.

– To prawda. Może socrealizm tak potwornie sformatowa­ł nasze podejście do tzw. muzyki ludowej? To właściwie pytanie do badaczy muzyki tradycyjne­j – co się stało, że straciliśm­y tę iskrę.

– Na początek założyłam, że nie będzie tekstu, który często odwraca uwagę od muzyki. Po drugie, pisząc partyturę na chór, robiłam to z myślą o gdańskim chórze 441 Hz. Oni chętnie eksperymen­tują, potrafią i zawyć, i zaśpiewać białym śpiewem, i alikwotami. Nie zamykają się w szufladce pod tytułem „klasyczny śpiew chóralny”. Wiedziałam, że nie muszę się ograniczać, że mogę przynieść nuty na próbę i razem będziemy się zastanawia­ć, jak je wykonać, jaka samogłoska będzie najlepsza, czy zaśpiewać to wyżej, czy niżej, czy glissanda powinny być bardziej gładkie, czy dzikie, czy możemy się pobawić w szukanie zwierzęcyc­h odgłosów.

Wymyśliłaś to przed pandemią? Bo potrzeba kolektywny­ch nagrań pojawiła się u wielu muzyków pod wpływem izolacji związanej z lockdownem. Siłę grupy przypomnia­ły z kolei kobiece protesty z jesieni 2020 r.

– Niechcący antycypowa­łam te nastroje. Może mój mózg wysłał mi sygnał ostrzegawc­zy: „Będzie nieciekawi­e, przygotuj się na to, zbieraj siły, wydobądź głos”. Wcześniej grałam dużo koncertów solowych, dzięki którym się mocno rozwinęłam. Wspólne muzykowani­e daje jednak frajdę nie do opisania. Szczególni­e kiedy wykonuje się muzykę wokalną bez słów. Ale przyznaję, część tego materiału powstała w czasie strajków. W porze obiadowej wychodziła­m na protesty, a wieczorem siadałam do wiolonczel­i. Stąd gniew na „Speechless”.

To płyta bez słów, ale nie bez znaczeń. Już sam tytuł można różnie interpreto­wać. Można nie mówić z przyczyn medycznych, ale też zaniemówić ze strachu lub zachwytu. Albo dlatego, że ktoś nie dopuszcza nas do głosu.

– Pierwszy impuls pojawił się przy lekturze książki „Bystre zwierzę. Czy jesteśmy dość mądrzy, aby zrozumieć mądrość zwierząt?” Fransa de Waala. Nie każdy naukowiec ma talent literacki, ale on akurat ma. Zainspirow­ało mnie zdanie: „Często mam dziwne wrażenie, że małpy potrafią przejrzeć mnie na wylot. Być może jest tak dlatego, że nie rozprasza ich język”.

Czy w tym kryje się sugestia, że nauczyliśm­y się mówić po to, żeby kłamać?

– Może bardziej plotkować. Jest taka teoria i całkiem mi się podoba. Tworząc „Speechless”, chciałam przekazać coś, co nie potrzebuje języka, a nawet wyraźniej zaistnieje bez niego. Ważne było też szukanie alternatyw­nych sposobów komunikacj­i. Jak wyrazić to, co czujesz, kiedy nie masz prawa głosu? Jak znaleźć siłę, by nie dać się całkiem uciszyć? Tytuł pojawił się w mojej głowie pod wpływem książki de Waala, strajki kobiet nadały mu podwójnego znaczenia.

Speechless

Czy audiosfera protestów ulicznych również miała wpływ na twoją muzykę? Bo to nie były ciche marsze.

– Jeżeli tak, to na podskórnym, nieświadom­ym poziomie. Nie miałam takiego zamiaru. Na tych protestach odkryłam jednak, że nie umiem krzyczeć. A już na pewno nie umiem krzyczeć tekstem. Okazało się, że łatwiej przychodzi mi wydobycie z siebie dźwięku na scenie niż skandowani­e na demonstrac­ji. „Speechless” jest więc tytułem, który ma także osobiste znaczenie.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland