Prokuratura odsyła laptopa
Mijają dwa miesiące, odkąd zielonogórska policja wpadła do mieszkania dziennikarza „Wyborczej” i zarekwirowała laptopa objętego tajemnicą służbową. Działała błyskawicznie. A warszawska prokuratura? W tempie żółwia. Właśnie oddała sprawę do Zielonej Góry,
Telewizyjne migawki i relacje w internecie z policyjnej akcji w Zielonej Górze obiegły cały kraj. W sobotę rano, 2 października, do mieszkania Piotra Bakselerowicza, dziennikarza „Gazety Wyborczej”, weszła brygada funkcjonariuszy po cywilnemu, niektórzy z bronią. Bez nakazu prokuratora i decyzji sądu. Działali na legitymację – umożliwia to interwencje w wyjątkowych sprawach.
Policjanci kilka godzin wcześniej dostali zlecenie z Warszawy. Z adresu IP routera z mieszkania dziennikarza ktoś miał grozić śmiercią zielonogórskiemu posłowi PiS. „Wkrótce cię zamorduję. Wykończę ciebie i zadbam by nie było twoich naśladowców. Będę miał twoją krew na swoich dłoniach ale zrobię to w imię sprawiedliwości” – przeczytał na swojej skrzynce poseł Jerzy Materna.
Na miejsce szybko dotarli dziennikarze „Wyborczej”, prawnik i dziennikarze TVN. Mimo że laptop dziennikarza jest objęty tajemnicą służbową, funkcjonariusze (po instrukcjach przełożonych) zapieczętowali sprzęt i go wywieźli. W protokole widnieje: „przymusowe odebranie”. Po kilku godzinach zwrócili jedynie telefon.
Od tego momentu mijają dwa miesiące. Co dalej? Prześledźmy.
W październiku zapada cisza
Rzecznik Komendy Głównej twierdzi, że groźby pod adresem posła były poważne, a akcja uzasadniona. Mimo wątpliwości rzecznika praw obywatelskich. – Z uwagi na ochronę tajemnicy dziennikarskiej sprawa ta może budzić poważne wątpliwości z punktu widzenia zasady wolności mediów – pisał Marcin Wiącek. Z kolei Piotr Kładoczny, wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, twierdzi, że wejście policji i przymusowe odebranie służbowego laptopa „budzą głęboki niepokój w związku z zasadą ochrony dziennikarskich źródeł informacji”.
Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście zatwierdziła akcję policji i przejęła sprawę.
Piotr Bakselerowicz: – Nie wysłałem takiego „maila”, byłbym idiotą.
Kiedy wysłano groźby, nie było go w domu. Grał w koszykówkę, co może potwierdzić kilka osób.
Prawnicy składają w prokuraturze zażalenia na zatwierdzenie przez prokuratora zatrzymania rzeczy (m.in. laptopa) i przeszukania mieszkania. Jest 19 października. Kilka dni później wysyłają opinię informatyków Agory. Wynika z niej, że z laptopa nie mógł być wysłany e-mail, ponieważ użytkownik był w tym czasie poza strefą logowania wewnętrznego.
Prokuratura bada sprawę, dni płyną, nic się nie dzieje. Zażaleń nie rozpatruje sąd. Laptop leży zapieczętowany w srebrnej folii w sejfie w Warszawie.
Zwrot akcji w listopadzie
Jest piątek, 19 listopada. Krzysztof Szymański, wieloletni dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Zielonej Górze i obrońca reprezentujący Agorę (wydawcę „Wyborczej”), dowiaduje się, że jednak coś drgnęło. Dziwi się, bo warszawska prokuratura już nie zajmuje się sprawą. Przekazała ją do Zielonej Góry.
– Potwierdzam. Sprawa została przekazana według właściwości miejscowej do Zielonej Góry. W wyniku prowadzonych czynności przez Prokuraturę Rejonową Warszawa-Śródmieście ustalono, że do czynu doszło na terenie działania prokuratury zielonogórskiej. Materiały oraz zabezpieczone dowody przekazano do tutejszej jednostki. Prokurator z Prokuratury Rejonowej w Zielonej Górze nadał bieg zażaleniom złożonym na czynności zatrzymania rzeczy i przeszukania. Zasadność i legalność tych decyzji oceni Sąd Rejonowy w Zielonej Górze Wydział II Karny – mówi „Wyborczej” Ewa Antonowicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. Co się dzieje z laptopem?
– Sprzęt zatrzymany podczas przeszukania jest zabezpieczony w depozycie. Z uwagi na charakter sprawy dalsze czynności będzie warunkowała treść opinii biegłego z zakresu informatyki – mówi prokurator Antonowicz.
– Dla mnie to niezrozumiale. Dlaczego prokuratura w Warszawie przetrzymywała sprawę przez ponad miesiąc, a potem odesłała ją do Zielonej Góry do miejscowej prokuratury rejonowej. Przecież mogła wysłać zażalenia do stołecznego sądu albo zielonogórskiego. Wystarczyło kilka dni – komentuje mecenas Szymański. – Po złożeniu zażaleń próbowałem się dowiadywać, co się dzieje. Słyszałem w stołecznej prokuraturze, że „czynności trwają”. Trudno znaleźć wytłumaczenie dla zwłoki i w końcu odesłania sprawy do Zielonej Góry, o czym zresztą dowiedziałem się po jednym z moich telefonów do prokuratury. To pokazuje, jak działa obecny system prawny w Polsce.
Bakselerowicz:
Nie jestem przestępcą
– Mam ten komfort, że jestem niewinny, więc po prostu czekam, aż śledczy wyjaśnią, że to nie ja wysłałem maila z groźbami ani że nie zrobił tego nikt inny z mojego mieszkania. Mam pewność, że kiedy wysłano wiadomość, nikogo w nim nie było. Jednocześnie do szewskiej pasji doprowadza mnie świadomość, że służby potraktowały mnie jak groźnego przestępcę, wpadły do mieszkania bez nakazu i rekwirowały sprzęt według sobie tylko znanego klucza, bez – zdaje się – większego rozpoznania – mówi Piotr Bakselerowicz. – Do dziś się zastanawiam, dlaczego nie zabrano laptopa mojej dziewczyny (uwierzono na słowo, że nie był używany w tamtym czasie), podczas gdy swój telefon musiałem oddać, choć nigdy nie korzystam w nim z domowego internetu, czyli numeru IP, który ktoś wykorzystał do wysłania gróźb.
●
Trudno znaleźć wytłumaczenie dla zwłoki i w końcu odesłania sprawy do Zielonej Góry, o czym zresztą dowiedziałem się po jednym z moich telefonów do prokuratury. To pokazuje, jak działa obecny system prawny w Polsce
KRZYSZTOF SZYMAŃSKI adwokat, karnista