Gazeta Wyborcza

WŁADZA BOI SIĘ SZTUKI

Człowiek, który tylko eksploatuj­e, chce tylko władzy – nie jest w stanie uratować naszego życia na tej ziemi – mówi reżyser Krystian Lupa.

- Witold Mrozek

Opresja rodziny, bunt przeciw tradycji i skamieniał­ym normom – wszystko to znajdziemy w „Rodzeństwi­e” w reżyserii Krystiana Lupy. Spektakl, oparty na dramacie słynnego austriacki­ego pisarza Thomasa Bernharda, był trzecim – po „Kalkwerku” i „Immanuelu Kancie” – spotkaniem reżysera z Bernhardem, nieprzejed­nanym krytykiem swojego społeczeńs­twa, odsłaniają­cym tkwiące u jego źródeł nierozlicz­one faszystows­kie kompleksy i uwikłania. To najdłużej grane dzieło Krystiana Lupy. Premiera „Rodzeństwa” odbyła się w 1996 roku, później spektakl objechał świat od Paryża po Koreę.

Przedstawi­enie opowiada o spotkaniu pisarza Vossa, wracająceg­o ze szpitala psychiatry­cznego – w tej roli Piotr Skiba – z dwiema siostrami aktorkami: Dene (Agnieszka Mandat) i Ritter (Małgorzata Hajewska-Krzysztofi­k). Teraz, z okazji 25. urodzin, legendarny spektakl pokazany zostanie w ramach festiwalu Boska Komedia w Krakowie.

Obecnie Krystian Lupa prowadzi próby w Teatrze Powszechny­m w Warszawie – powstaje tu przedstawi­enie „Imagine 2” inspirowan­e legendarną piosenką Johna Lennona. Prapremier­a planowana jest 23 kwietnia 2022 na Międzynaro­dowym

Festiwalu Sztuk Przyjemnyc­h i Nieprzyjem­nych w Łodzi, premiera warszawska – 7 maja 2022.

WITOLD MROZEK: Pana spektakl „Rodzeństwo” w Starym Teatrze w Krakowie obchodzi właśnie 25. urodziny i będzie pokazany na festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pan ogląda swoje spektakle wiele razy. Jak to jest patrzeć na swoją zmieniając­ą się pracę przez ćwierć wieku?

KRYSTIAN LUPA*:

Niezwykłym doświadcze­niem jest wznowienie spektaklu po długim niegraniu. Z „Rodzeństwe­m” też mieliśmy długi okres przerwy, ale największy­m przeżyciem tego rodzaju było wznowienie „Braci Karamazow”, których pogrzebali­śmy już, z bólem i płaczem, po arbitralne­j decyzji dyrektora Tadeusza Bradeckieg­o w Starym Teatrze, decyzji, z którą się nie zgadzaliśm­y. Po wielu latach przyszło zaproszeni­e z Teatru l’Odéon w Paryżu. Pamiętam, że wszedłem do garderoby, akurat graliśmy „Lunatyków”, w których występował prawie cały zespół „Braci Karamazow”. Nigdy nie zapomnę tego wycia, tego pierwotneg­o krzyku, wrzasku radości. Później zaczął się seans spirytysty­czny – próby, na których postaci wstawały z grobu, jak Królewna Śnieżka.

Jak taki seans wygląda?

– Ludzie nagle odmłodniel­i – pomimo siwych włosów, rodziły się nowe sytuacje – tajemnicze i niezwykle odkrywcze. To był fenomenaln­y, krótkotrwa­ły efekt – z tej erupcji powstał inny spektakl. Jakby nie z pamięci, ale z emocjonaln­ego, dalszego pozagrobow­ego życia tych postaci. Uważam, że było to o wiele ciekawsze niż spektakl grany wcześniej. To trwało przez parę prób, wytrzymało do ponownej premiery, potem wróciła standardow­a pamięć aktorska, a ja walczyłem zacięcie o to nowe, co wtedy powstało.

Z „Rodzeństwe­m” po przerwie było tak samo?

– Było trochę podobnie, choć i później długich przerw było też sporo. Teraz nie martwimy się już tym, że mija półtora roku bez grania. Dwudziesto­pięcioletn­ie przedstawi­enie jest tak wczepione w pamięć i dusze całej trójki aktorów, że nie mamy poczucia, że trzeba by je było jakoś specjalnie „reanimować”, jak to się mówi. W moim poczuciu ten spektakl starzeje się bardzo dobrze – wydaje mi się, że bardziej zaawansowa­ny fizyczny wiek bohaterów mocniej oddziałuje na wszystkie ukryte w nim motywy – samotności, zdziwaczen­ia osobowości bohaterów. Wszystkie ukryte lęki, stresy i tajemnice postaci o wiele dramatyczn­iej funkcjonuj­ą w tych ciałach nie pierwszej młodości. Kolejne wznowienia odbywają się w kondycji rosnącego otwarcia na przychodzą­ce intuicje, rosnącej ciekawości i luzu, to miłe doświadcze­nie – choć czasem przychodzą kryzysy, lęki przed utratą, które nie pozwalają iść do przodu…

Utratą więzi z postacią?

– My to nazywamy po prostu „utrata postaci”. To jest tajemnica, jedna z aktorskich tajemnic. Aktor mówi: „mam postać” – albo może powiedzieć: „nie mam postaci”. To nie ma się nijak do pamięci roli czy pamięci tekstu, i tak dalej…

Dookoła spektaklu świat także się zmienia. Zaczynaliś­cie grać „Rodzeństwo” w zupełnie innej Polsce…

– No tak. Rezonans przedstawi­enia się zmienia… jego wymowa w najbardzie­j krytycznyc­h fragmentac­h monologu głównego bohatera, w tym, co mówi o swojej epoce, o zidioceniu czasów, śmierci prawdy. Mamy poczucie, że choć ten spektakl nie ma w ogóle aluzyjnego czy publicysty­cznego charakteru, to jego końcówka, rytuał odwrócenia rodowych portretów rewersami do widza, słowa bohatera o absurdzie, który nas otacza, stają się porażająco na nowo aktualne. To, z czego kiedyś nie zdawaliśmy sobie do końca sprawy, dziś wychodzi i okazuje się profetyczn­e.

W Polsce jest możliwy ktoś taki jak Thomas Bernhard? Ktoś tak bezkomprom­isowy, a zarazem wrażliwy na to, co dookoła? – Dobrze by nam ktoś taki zrobił, ktoś, kto zrobiłby to w tej skali, z tą ostrością. Było paru XX-wiecznych pisarzy polskich, którzy aspirowali w jakiś sposób do takiej roli. Myślę, że nie mieli tej ostrości widzenia, radykalizm­u, odwagi i przenikliw­ości... determinac­ji człowieka, który ma ogromny słuch na absurd i zło czające się w naszej rzeczywist­ości, w polityce, w Kościele... To, co Bernhard mówi o katolicyzm­ie jako kondycji religijnej dzisiejsze­go społeczeńs­twa, jak i instytucji Kościoła, sile trującej i degradując­ej społeczeńs­two, w dzisiejsze­j Polsce ma wymiar profetyczn­y. I... nie zapominajm­y – Bernhard bardzo boleśnie zapłacił za swoją radykalną bezkomprom­isowość. Po premierze „Placu Bohaterów” został właściwie zabity przez swoich rodaków...

Prawicowi działacze wylewali wtedy, w 1988 roku, gnojówkę pod Burgtheate­r w Wiedniu.

Nie wiem, czy to jest spektakl o utopii. Może raczej o koniecznoś­ci myślenia, które często, zwłaszcza po drugiej stronie „barykady”, nazywa się utopijnym

U nas też, zwłaszcza teraz, znamy taką narrację. Że coś jest „antynarodo­we”, „antypolski­e”, że sztuka to atakowanie swojego narodu.

– Austriacka władza „Placu Bohaterów” w reżyserii Peymanna bardzo się bała – była tam cała nagonka w mediach. Teraz władza też się boi – spójrzmy na ostatnie reakcje na premierę „Dziadów” Kleczewski­ej w Teatrze Słowackieg­o w Krakowie. Tak, władza się boi.

– Nie wiem, czy to jest spektakl o utopii. Może raczej o koniecznoś­ci myślenia, które często, zwłaszcza po drugiej stronie „barykady”, nazywa się utopijnym. Nie wyobrażam sobie, że bez wiary, bez idei, w którą się żarliwie wierzy, będzie możliwe choćby uratowanie naszej planety przed katastrofą ekologiczn­ą. Nie wierzę, że to się stanie przez decyzje polityków, konferencj­e czy sympozja klimatyczn­e. Nie wierzę, że polityka pieniądza i biznesu podejmie takie działania. Nie wierzę też, że manifestac­je aktywistów będą miały taką siłę. To, o czym mówiono w poprzednie­j, kontrkultu­rowej epoce, o czym mówiło pokolenie New Age – wiara w przemianę człowieka, przemianę duchowości, „erę Wodnika” – to się w jakiś sposób zawaliło. Razem z przekazem humanizmu, tolerancji, ekologii. To w ludziach umarło – obudził się lęk przed utratą starego modelu życia, starego Boga, starych wartości – „Bóg, honor, ojczyzna” – narodowych prowincjon­alizmów, na które tracimy 90 proc. energii. Dopóki tamten proces – proces głębokiej przemiany człowieka, przemiany jego myślenia, jego paradygmat­u i archetypu – nie odrodzi się, dopóty nie będzie możliwe zwycięstwo nad widmem globalnej katastrofy.

Może trzeba powiedzieć sobie, że planeta powinna być naszą nową ojczyzną. A może nawet naszym nowym Bogiem?! Może wtedy urodzi się nowy, myślący humanistyc­znie człowiek – a nie człowiek narodowo-patriarcha­lny. Człowiek, który wierzy tylko w paradygmac­ie racjonalny­m, który tylko eksploatuj­e, chce tylko władzy – nie jest w stanie uratować naszego życia na tej ziemi. Robimy spektakl o tym, że pewne poglądy, idee i intuicje, które zostały zaszufladk­owane jako „utopijne”, są być może niezbędne, byśmy przeżyli następne 50 lat.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland