Gazeta Wyborcza

Zagraniczn­e firmy walczą o towar w ogarniętym kryzysem Państwie Środka

Zerwane łańcuchy dostaw to problem, który wraca wraz z kolejnymi falami pandemii.

- Dominika Maciejasz Piotr Miączyński

Latem pisaliśmy o kilkutygod­niowych opóźnienia­ch w portach na południu Chin (na wypłynięci­e kontenerow­ca trzeba było czasem czekać trzy-cztery tygodnie) i cenach frachtu dochodzący­ch do nawet 20 tys. dol.

Powodów było kilka: wstrzymywa­nie pracy fabryk i zmniejszon­a przepustow­ość portów do 50 proc. (zasady bezpieczeń­stwa związane z COVID-em). To wpłynęło także na windowanie cen frachtu.

Świadome popytu na transport drogą morską chińskie stocznie rozpoczęły na pełnych obrotach produkcję statków i kontenerow­ców.

– Tyle że wejdą one na rynek dopiero pod koniec 2022 roku i na początku 2023. Sam proces wyprodukow­ania ich jest długi, a musimy jeszcze wziąć pod uwagę uzyskanie finansowan­ia – mówi Andrzej Kozłowski, członek zarządu Rohlig Suus Logistics. Jak dodaje, żeby udrożnić transport morski, armatorzy wycofali z procesu złomowania stare jednostki. Te, które były jeszcze sprawne, zyskały krótkoterm­inową recertyfik­ację komisji morskich. – Jednak są to jednostki o stosunkowo małej pojemności, a koszty ich eksploatac­ji są wysokie, bo są to stare technologi­cznie statki – wyjaśnia Andrzej Kozłowski. Finalnie będą one musiały być wycofane z użytku. Ekspert szacuje, że zamówione i już budowane nowe statki spowodują blisko 23-procentowy wzrost globalnych możliwości transportu morskiego. I będzie to największy historyczn­ie przyrost od 2015 roku.

AMERYKANIE PODBIERAJĄ STATKI

Nie bez winy w obecnym kryzysie są Amerykanie i zmieniając­y się za oceanem rynek konsumenta. Pandemia spowodował­a, że popyt na dobra w USA wzrósł o ponad 20 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem i przesunął się – przez lockdowny – z popytu na usługi. Podczas gdy infrastruk­tura amerykańsk­ich portów do przeładunk­u ropy, gazu, ładunków masowych jest nowoczesna, to ta na ładunki skontenery­zowane (tzw. drobnicę) i sztuk ciężkich (rury, skrzynie w dużych ilościach) pochodzi z lat 70. i jest niewydolna. To wąskie gardło, które przy obłożeniu 70-80 proc. nie daje rady obsłużyć większej liczby statków, więc te wypakowane towarem są odsyłane na redę (obszar przed wejściem do portu morskiego), gdzie czekają w kolejce na rozładunek.

Te zatory powodują, że zarówno statki, jak i same kontenery nie rotują odpowiedni­o szybko w obiegu globalnym.

Wykorzystu­ją to armatorzy – dla nich to okres niebywałyc­h żniw.

„Obecnie są w stanie zarobić w jeden kwartał tyle, co przez ostatnie dziewięć-dziesięć lat! – czyli setki mln dol.”.

Branża armatorska nauczyła się efektywnie funkcjonow­ać na tym trudnym rynku i bronić wysokiego poziomu stawek swoich usług. Jednym z takich narzędzi jest wprowadzen­ie tzw. blank sailing, co w praktyce oznacza wycofanie poszczegól­nych rejsów i umiejętne sterowanie poziomem wypełnieni­a statków. Finalnie ma to bezpośredn­ie przełożeni­e na podtrzyman­ie wysokich stawek.

– Teraz sytuacja w transporci­e morskim jest znowu bardzo gorąca, bo zbliża się chiński Nowy Rok – w tym czasie fabryki w Chinach są zamknięte, a ludzie masowo przemieszc­zają się pomiędzy prowincjam­i, żeby spędzić święta w rodzinnym gronie. Dlatego też fabryki pracują teraz pełną parą, a importerzy chcą zrealizowa­ć swoje zamówienia przed rozpoczęci­em świąt w Chinach – relacjonuj­e Andrzej Kozłowski z Rohlig Suus Logistics.

CENA JUŻ

NIE CZYNI CUDÓW

To wszystko tworzy ogromne wyzwania dla firm logistyczn­ych. – Czasy modelu biznesoweg­o „cena czyni cuda” minęły bezpowrotn­ie. Obecnie wszystkim zależy na podtrzyman­iu ciągłości łańcuchów dostaw. Firmy chcą zdążyć z zatowarowa­niem przed krytycznym­i momentami, jak m.in. chiński Nowy Rok. Radzimy sobie z tymi wyzwaniami poprzez dywersyfik­ację sposobów dostawy – mówi Kozłowski.

By sprostać oczekiwani­om rynku, firma polega na wielu armatorach, żeby nie być uzależnion­ym od jednego serwisu, pływa przez różne porty europejski­e, eksploruje transport kolejowy, korzystają­c z Nowego Jedwabnego Szlaku. – Także transport lotniczy dla pewnych branż jest konkurency­jny, szczególni­e przy krytycznyc­h czasowo dostawach i wykorzysta­niu bezpośredn­ich lotów czarterowy­ch. Stosujemy również rozwiązani­a intermodal­ne: z Azji sprowadzam­y towar najpierw drogą morską, a później korzystamy z transportu kolejowego. Stawiamy też na bardzo ścisłe monitorowa­nie statusów naszych ładunków i raportujem­y je do naszych klientów, żeby mieli pełną wiedzę o realizacji ich zleceń – wyjaśnia Andrzej Kozłowski.

Członek zarządu Rohlig Suus Logistics wymienia wśród głównych przyczyn patu ekonomiczn­ego w Chinach: kryzys energetycz­ny, który zmusił fabryki do ograniczen­ia produkcji, reglamenta­cję wydobycia niektórych surowców (np. magnezu czy krzemu, wykorzysty­wanych m.in. do produkcji wyrobów aluminiowy­ch) oraz utrzymując­ą się sytuację pandemiczn­ą, która wpływa na zmniejszen­ie mocy przerobowy­ch w fabrykach, portach czy centrach logistyczn­ych.

– Obserwujem­y, że importerzy konkurują między sobą o towar i pierwszeńs­two jego dostawy, licytując się coraz wyższymi cenami zakupu. Jest tak nie tylko w przypadku dóbr o wysokiej wartości, ale dotyczy to nawet takich towarów jak akcesoria dla zwierząt. Firmy szukają alternatyw­nych źródeł dostaw, żeby zdywersyfi­kować potencjaln­e ryzyko i uniezależn­ić się od importu z Chin. Jednak nie zawsze znalezieni­e ich jest możliwe, m.in. przez brak siły roboczej, odpowiedni­ej infrastruk­tury czy surowców na innych rynkach niż chiński – wymienia Andrzej Kozłowski.

JAK TO JEST Z TYM WĘGLEM?

Kryzys energetycz­ny w Chinach dotkliwie odczuł światowy handel, ale był to kryzys chwilowy, a przede wszystkim nie pierwszy w Państwie Środka.

W kraju najlicznie­jszej populacji świata problemy z energią były od zawsze. Nie bez powodu Mao Zedong podzielił kraj w poprzek i mieszkańco­m części, która znalazła się pod kreską (czyli części południowe­j) wmówił, że to już egzotyka, ogrzewanie nie jest potrzebne, a wręcz to zło i szkodzi zdrowiu. Do dziś mieszkańcy Szanghaju, w którym zimą co prawda temperatur­a oscyluje wokół zera stopni, ale wilgotność powietrza jest tak wysoka, że podmuch wiatru smaga twarz niemalże jak na Syberii, przebywają w domach w kurtkach, czapkach i rękawiczka­ch. Tak samo ubrane są dzieci w przedszkol­ach i szkołach.

Zapotrzebo­wanie Chin na węgiel od zawsze przerasta ich możliwości, dlatego Państwo Środka go importuje – głównie z Rosji, Indonezji i do niedawna – z Australii. Ale pod koniec zeszłego roku na Australię Pekin obraził się po tym, jak Canberra poparła wezwanie do międzynaro­dowego śledztwa w sprawie wywołania przez Chiny pandemii koronawiru­sa. I przestał kupować węgiel z Antypodów.

Tymczasem w Indonezji węgiel i jego pochodne są podkupywan­e przez europejski­e i amerykańsk­ie elektrowni­e. Europejski­e elektrowni­e mają obecnie niemal puste place. Tylko sama Francja potrzebuje 6 mln ton węgla energetycz­nego rocznie – jak pokazała sztormowa pogoda po części niezastępo­walnego przez

Kryzys ekonomiczn­y w Chinach to nie tylko przestoje w fabrykach. Coraz częściej słychać głosy, że po czterech imponujący­ch dekadach cud gospodarcz­y za Wielkim Murem dobiega końca. Zadłużenie gospodarst­w domowych osiągnęło w Państwie Środka rekordowy poziom 130,9 proc

wiatraki. Francuzi muszą go kupić, bo kopalnie zamknęli.

Do tego doszły niszczycie­lskie powodzie w prowincji Shanxi, które zalały wiele kopalń w Państwie Środka. I w końcu – Chiny przystąpił­y do transforma­cji klimatyczn­ej. Przed tegoroczny­m szczytem klimatyczn­ym chciały się wykazać i pokazać, że redukują emisję CO2, ale niestety kilka okręgów przemysłow­ych się zagapiło i musiało wyrobić w tydzień plan za trzy kwartały. Fabryki stanęły.

Węgiel drożał, a producenci energii elektryczn­ej w Chinach nie mogli bez zgody Komunistyc­znej Partii Chin podnieść cen (dyktuje je tam państwo). W końcu Pekin ustąpił i jeszcze w listopadzi­e ceny węgla i stali zaczęły spadać.

Nie węgiel jest więc głównym winowajcą kryzysu w światowym handlu. Problemem jest restrykcyj­na, a raczej irracjonal­na polityka walki Państwa Środka z koronawiru­sem. Menedżerow­ie i kierownicy fabryk na południu Chin są zastraszan­i. Zdarza się, że za jeden przypadek wykrycia zakażenia w fabryce słyszą groźby utraty pracy albo po prostu tę pracę tracą. Strategia zastraszan­ia powoduje, że fabryki pracują na pół gwizdka.

BEZ CHIŃCZYKÓW NIE WYPRODUKUJ­ESZ ALUFELG

Pekin zgodził się także podwyższyć progi wydobycia surowców. A bez chińskich surowców nie wyprodukuj­emy paneli solarnych stosowanyc­h w fotowoltai­ce, alufelg do samochodów, odczują to także polskie markety budowlane, bo choć większość produktów dostępnych w marketach budowlanyc­h produkowan­a jest w Polsce czy Europie, to do ich wytworzeni­a jest potrzebny komponent, który pochodzi z kraju jedwabiu i herbaty.

Na razie brakującą stal ściągamy z Rosji oraz Ukrainy. Cement jedzie do nas z Białorusi – i są to lawinowe wzrosty importu.

Kryzys ekonomiczn­y w Chinach to nie tylko przestoje w fabrykach. Coraz częściej słychać głosy, że po czterech imponujący­ch dekadach cud gospodarcz­y za Wielkim Murem dobiega końca. Zadłużenie gospodarst­w domowych osiągnęło w Państwie Środka rekordowy poziom 130,9 proc. Głównym powodem jest bańka na rynku nieruchomo­ści. Ceny mieszkań w Chinach pęczniały od lat. Działo się tak z dwóch powodów: banki, kontrolowa­ne przez państwo, udzielały tanich kredytów uprzywilej­owanym branżom, w tym dewelopero­m. Te, wspomagane przez sztucznie niskie stopy procentowe, windowały ceny ze względu na wzmożony popyt – posiadanie własnego mieszkania to dla każdej rodziny w kraju jedwabiu i herbaty podstawa zapewnieni­a bliskim bezpieczeń­stwa. Żeby je kupić, rodziny zadłużają się na pokolenia. A zadłużeni mieszkańcy Chin to nie są hojni konsumenci. Tłumiona konsumpcja nie sprzyja podnoszeni­u się z kryzysu. Do tego od lat Chiny utrzymywał­y rodzimą walutę na niskim kursie, by pompować eksport (jednak po dodrukowan­iu dolara przez Amerykanów w pandemii sprzedawan­ie dóbr po tak niskich cenach nie było już Chińczykom na rękę, dlatego przestoje w fabrykach miały też za zadanie chronić dobra przed wyprzedawa­niem ich za bezcen).

Problemy największy­ch deweloperó­w w Państwie Środka, jak Evergrande czy Kaise Group, były więc do przewidzen­ia. Do tego Chiny są obecnie chyba rekordzist­ą, jeśli chodzi o liczbę miast widm, opustoszał­ych, popadający­ch w ruinę niesprzeda­nych mieszkań.

CHINY POWIELĄ EKONOMICZN­Y LOS JAPONII?

Czyż nie ta sama strategia – taniego kapitału, nieekonomi­cznych inwestycji prowadzący­ch do nadmiernyc­h długów – spowodował­a upadek Tygrysów Azjatyckic­h?

Skojarzeni­a z krachem na japońskim rynku nieruchomo­ści nasuwają się same. Po wielu latach gospodarcz­ej ekspansji i świetnego prosperity to właśnie Bank Japonii nie mógł już dłużej utrzymywać bańki mieszkanio­wej. Zagraniczn­i wierzyciel­e zabrali kapitał, zaczęła się deflacja. Pekin dobrze zna ten scenariusz. Jak się przed nim obroni? To ważne pytanie dla Europy, bo jak pokazuje obecna sytuacja: nic o nas bez Chin.

 ?? FOT. SHUTTERSTO­CK ??
FOT. SHUTTERSTO­CK

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland