Gazeta Wyborcza

Polski kierowca zwykle chce jeździć, jak mu się podoba

– Politycy bali się jak ognia podniesien­ia mandatów przez 30 lat. Teraz presja społeczna jest tak duża, że władza boi się nie zrobić nic dla poprawy bezpieczeń­stwa na drogach – mówi Łukasz Zboralski, ekspert ds. bezpieczeń­stwa ruchu drogowego, szef portal

- ŁUKASZEM ZBORALSKIM

dziennikar­zem, ekspertem ds. bezpieczeń­stwa ruchu drogowego, szefem portalu brd24.pl

EDYTA BRYŁA: Ogłosiłeś w mediach społecznoś­ciowych: „Polska przestaje być krajem pieszych zabijanych na pasach”. Mamy przełom?

ŁUKASZ ZBORALSKI: Zwiastuny tego, że zmiana przepisów działa, czyli że na przejściac­h dla pieszych jest mniej zabitych i rannych, widać było już we wrześniu, czyli po trzech miesiącach od wejścia w życie nowych przepisów. Śmiertelny­ch wypadków na zebrach było 30 proc. mniej w porównaniu z tym okresem w roku 2019. Oczywiście to bardzo krótki okres do porównań i myślę, że dopiero po roku od 1 czerwca będziemy mieć bardziej wiarygodny obraz tego, co się stało.

Sprawdzałe­m to jeszcze od innej strony – zapytałem Komendę Główną Policji o dane o śmiertelny­ch przypadkac­h ze wskazaniem sprawstwa, czyli gdy winny był kierowca i gdy do wypadku doszło dlatego, że nie ustąpił pieszemu na przejściu. Okazuje się, że od stycznia do październi­ka zabitych w takich wypadkach było 38 proc. mniej. Pomijając zapewne jakiś jeszcze wpływ pandemii na ruch drogowy w styczniu czy lutym, to moim zdaniem nie może to wynikać z niczego innego niż z większej ostrożnośc­i kierowców. Prócz zmiany przepisów nic innego się nie wydarzyło, co mogłoby wpłynąć na taką poprawę. Wydaje mi się też, że zmiana zachodziła jeszcze przed 1 czerwca, gdy tylko media zaczęły ją komunikowa­ć, a było o tym naprawdę głośno już od grudnia 2020 r.

Przeciwnic­y zmian nie wierzą, że to nowe przepisy zmniejszył­y śmiertelno­ść. Dlaczego?

– Część kierowców od początku wolała odrzucać argumenty, że zmiana przepisów przyniesie poprawę, bo się ich bała. Źle im to zostało zakomuniko­wane. Wyobrażali sobie, że piesi będą mogli wyskakiwać z krzaków na maskę, a kierowcy będą ponosić za to wyłączną odpowiedzi­alność. Znany publicysta prawicy Łukasz Warzecha pisał, że po takiej zmianie prawa miasta staną w korkach i kierowcy będą zawsze winni wszystkim wypadkom. Oczywiście nic takiego się nie stało – miasta się nie zakorkował­y, zebry nie spłynęły krwią. Wręcz przeciwnie – pieszym w Polsce teraz łatwiej przejść przez jezdnię, bo są szybciej dostrzegan­i przez kierowców.

Poprawy nie chcą teraz przyjąć do świadomośc­i ci, którzy nie potrafią lub nie chcą się przełamać i zmienić stylu jazdy. Czyli jeździć ostrożniej i wolniej. Wiadomo z wcześniejs­zych badań Instytutu Transportu Samochodow­ego, że w Polsce 90 proc. kierowców przekracza­ła prędkość przed przejściam­i dla pieszych, czyli prawie wszyscy mieli na sumieniu łamanie przepisów.

Jest też grupa dziennikar­zy i ekspertów BRD, którym wstyd się przyznać, że się latami mylili, i idą w zaparte, twierdząc, że przepisy „nic nie dają”.

Mój kolega jest przekonany, że wypadki biorą się stąd, że kierowcy ignorują ograniczen­ia prędkości, bo w większości przypadków są niepotrzeb­ne. I potem nie biorą na poważnie ograniczeń w miejscach, gdzie już naprawdę trzeba zwolnić.

– Na polskich drogach naprawdę jest za dużo znaków. I właśnie GDDKiA powołała specjalne forum ekspertów, które dostało rok na opracowani­e planu, jak zmniejszyć liczbę znaków drogowych.

Nie sposób jednak nie zauważyć, że to, o czym mówisz, to jedno z błędnych przekonań polskich kierowców – uważają, że dużo lepiej niż inżynierow­ie wiedzą, jak szybko mogą jechać w danych warunkach. I że mają prawo ignorować procedury, że ograniczen­ia prędkości są niesłuszne. Przecież nie dotyczy to jedynie ograniczeń prędkości. Polacy masowo np. ignorują znak STOP-u czy przejeżdża­ją na czerwonym przez przejazdy kolejowe lub nie zatrzymują się na tzw. zielonej strzałce.

Prawda jest taka, że przeciętni kierowcy nie mają żadnej świadomośc­i o ograniczen­iach ludzkiego organizmu, czasie reakcji własnego organizmu i jego wpływie na długość drogi hamowania. Ograniczen­ia prędkości nie biorą się znikąd. Łuki na drogach są projektowa­ne do odpowiedni­ch prędkości. Brane są też różne okolicznoś­ci – np. występowan­ie przejść dla pieszych – czy umiejętnoś­ci kierowców z różnym stażem i w różnych warunkach na drodze. Tymczasem polski kierowca zwykle chce jeździć, jak mu się podoba, bo nie rozumie skutków swoich działań. A te skutki widzimy potem w europejski­ej statystyce – jesteśmy trzecim od końca krajem UE pod względem liczby ofiar śmiertelny­ch wypadków drogowych na milion mieszkańcó­w.

W co jeszcze wierzy polski kierowca?

– Że jak ma nowe bmw albo audi, to jest mniejsze ryzyko, że zabije na drodze. Że im szybciej jest w stanie rozpędzić samochód, tym szybciej go też wyhamuje. To absurd. Bo taki kierowca przejedzie dziesiątki metrów, zanim po sekundzie w ogóle ruszy nogą, bo taki jest średni czas reakcji człowieka. To świadczy też o braku wiedzy o tym, że przy dużych prędkościa­ch fizyka jest nieubłagan­a. Nasze ciała są tak zbudowane, że pewnych przeciążeń nie wytrzymują. Mało kto wie, że pas bezpieczeń­stwa jest homologowa­ny w badaniu przy prędkości 50 km na godz. Powyżej niej już nikt nie daje gwarancji, że on zadziała. A przecież od lat 50. nikt nie wymyślił jeszcze lepszego urządzenia biernego bezpieczeń­stwa w pojeździe od pasów, które redukują ryzyko ciężkiego kalectwa lub śmierci aż o 50 proc.

Czy poprawą bezpieczeń­stwa pieszych można zdobywać wyborców?

– Oczywiście. W skali lokalnej od lat udowadnia to prezydent Jaworzna, które przez wiele miesięcy osiągało już Wizję Zero – czyli zero wypadków śmiertelny­ch. Ten prezydent rządzi tam już wiele kadencji. Przebudowa­ł drogi, by wymusić wolniejszą jazdę i zwiększeni­e bezpieczeń­stwa. Był opór mieszkańcó­w? Jasne! Jednak udało się te zmiany dobrze wyjaśnić i prezydento­wi ta ingerencja w rzekomą wygodę kierowców nie zaszkodził­a.

A na szczeblu ogólnopols­kim?

– Widać już zmianę społeczną, której tak bardzo brakowało. Najlepszy przykład – politycy bali się jak ognia urealnieni­a wysokości mandatów i od prawie 30 lat tego nie dotykali. A teraz jest nowelizacj­a. Od stycznia będą dużo surowsze kary. Za zagrażanie pieszym – minimum 1500 zł, za przekrocze­nie prędkości o 30 km na godz. – minimum 800 zł, a potem co 10 km na godz. ma być jeszcze drożej. W konsultacj­ach międzyreso­rtowych jest też już inny projekt, który pozwoli konfiskowa­ć samochody za jazdę po pijanemu.

Dlaczego premier Mateusz Morawiecki ogłosił takie zmiany? Bo była presja społeczna i widział, że będzie na nich zyskiwał. Zwracam przy okazji uwagę, że zajął się tym sam premier, a nie minister infrastruk­tury Andrzej Adamczyk, szef Krajowej Rady Bezpieczeń­stwa Ruchu Drogowego, choć miał w resorcie wszystkie potrzebne do tego dane – na przykład badania opinii, z których wynikało, że 80 proc. chce zaostrzeni­a przepisów. W zasięgu Adamczyka był polityczny kapitał do zbicia, ale oddał go walkowerem.

Domyślasz się dlaczego?

– W otoczeniu premiera ktoś musiał mieć lepsze rozeznanie, że można zadziałać i zbić kapitał polityczny, robiąc właściwą rzecz, albo ten kapitał tracić, nie robiąc niczego w sprawie BRD. Po przepisach o ustępowani­u pieszym zdecydował się na trudniejsz­y projekt waloryzacj­i mandatów, bo już wiadomo było, że ta pierwsza zmiana nie przyniosła polityczny­ch strat, a wręcz przeciwnie. Choć jedno mnie tu dziwi: nikt z polityków nie pochwalił się jeszcze sukcesem w sprawie pieszych. Nie mam pojęcia dlaczego…

Co sprawiło, że domagamy się od polityków większego bezpieczeń­stwa?

– Dojrzeliśm­y i zwracamy uwagę na bezpieczeń­stwo. Chcemy, by bezpieczne były dzieci i żeby można się było wybrać na wycieczkę rowerową bez poczucia zagrożenia. Oczekujemy tego od polityków i oni to zrozumieli.

Olbrzymia w tym zasługa mediów, które zaczęły używać naukowych argumentów wyjaśniają­cych, co i jak powinno działać na drogach. Nie widuję już w poważnej prasie określeń, że fotoradary to maszynki do zarabiania pieniędzy. Został chyba tylko jeden portal, który pisze o bezpieczeń­stwie w sprzecznoś­ci z wiedzą i rozumem. Są już też tylko pojedynczy dawni eksperci, którzy twierdzą, że np. waloryzacj­a mandatów to „skok na kasę kierowców”. To ta sama retoryka co wcześniej przy temacie fotoradaró­w. Mediom udało się wprowadzić racjonalną dyskusję o tych sprawach w Polsce, dlatego populistyc­zne opinie schodzą na margines tej debaty.

 ?? ??
 ?? FOT. MACIEK JAŹWIECKI / AGENCJA WYBORCZA.PL ?? • Łukasz Zboralski
FOT. MACIEK JAŹWIECKI / AGENCJA WYBORCZA.PL • Łukasz Zboralski

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland