Czerwone linie Putina
Do wojny Rosji z Ukrainą, przynajmniej na razie, nie dojdzie. Zapowiedziana na wtorek rozmowa Joego Bidena i Władimira Putina powinna obniżyć napięcie wokół Ukrainy sztucznie zwiększane przez Moskwę.
Koncentrację jednostek rosyjskich w pobliżu granicy ukraińskiej, gdzie Kreml miał obecnie zebrać według różnych źródeł od 40 do 115 batalionowych grup taktycznych (każda z nich liczy około 900 żołnierzy), światowa opinia publiczna uznała za przygotowanie do agresji na sąsiadujący z Rosją kraj.
Jeszcze w sobotę niemiecki tabloid „Bild”, powołując się na „źródła w NATO i służbach bezpieczeństwa”, opublikował rzekome plany inwazji. Celem pierwszego uderzenia, czyli równoczesnego ataku z okupowanego Krymu i terytorium separatystycznych republik na wschodzie Ukrainy, miało być opanowanie przez Rosjan całego czarnomorskiego wybrzeża kraju aż do granicy z Rumunią. Jednocześnie bombardowania i ostrzał rakietowy miały osłabić „potencjał bojowy” przeciwnika, pozbawić ludność prądu, wody, dostaw żywności. A wtedy żołnierze jednostek lądowych zajmujących kapitulujące miasta byliby przez ludność przyjmowani „jak wybawcy”. Rosyjskim „planem minimum” według „Bildu” miałoby być najpewniej wspólne z armią Aleksandra Łukaszenki opanowanie dwóch trzecich Ukrainy, w tym i Kijowa.
Kiedy niemiecki tabloid publikował te rewelacje, było już jednak jasne, że plany Władimira Putina są inne, a sytuacja do złudzenia przypomina to, z czym mieliśmy do czynienia wiosną tego roku.
Drugie spotkanie Biden – Putin
Wtedy Rosja też demonstracyjnie przerzucała swe bataliony i dywizjony lotnictwa frontowego nad granicę, media kremlowskie opanowała wojenna histeria, gadające telewizyjne głowy też lżyły prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, oskarżały jego ekipę o zbrodnie przeciw ludności tak zwanych ludowych republik donieckiej i ługańskiej, szykowanie agresji. I trwało to do momentu, kiedy podgrzewającej atmosferę Rosji udało się zdobyć zgodę prezydenta Joego Bidena na pierwsze spotkanie z Putinem.
Rozmowy obu przywódców, do których doszło 16 czerwca w Genewie, żadnego „resetu” nie przyniosły, ale napięcie, a wraz z nim i emocje wojenne opadły.
Ten scenariusz się powtarza. W Moskwie jeszcze w czwartek zaczęło się mówić, że w najbliższym czasie, najpewniej we wtorek, dojdzie do drugiej rozmowy Bidena z Putinem. Tym razem nie będzie to spotkanie oko w oko, lecz online. W ten sam sposób prezydent Stanów Zjednoczonych długo rozmawiał niedawno z przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpingiem.
Gospodarz Kremla nie kryje, jaki jest cel powtarzających się demonstracji siły przy granicach Ukrainy i w innych rejonach świata, operacji specjalnych przeprowadzanych przez jego służby choćby w Europie. Na niedawnym kolegium roboczym ministerstwa spraw zagranicznych chwalił swoich dyplomatów za to, że utrzymują świat „w napięciu”, zachęcał, by postępowali tak nadal, zmuszając „partnerów” na Zachodzie, by słuchali tego, co ma im do powiedzenia Moskwa.
Putin ostrzega Zachód
– Chodzi nie o to, by wprowadzać wojska [na Ukrainę] czy ich nie wprowadzać. Chodzi o to, by uregulować relacje dla stworzenia bardziej sprawiedliwego rozwoju – tak w ubiegły poniedziałek Putin tłumaczył postępowanie swego kraju uczestnikom forum gospodarczego „Rosja wzywa”.
Przestrzegł wtedy zachodnich „partnerów”, nie pierwszy raz, przed przekraczaniem wyznaczonych przez Moskwę „czerwonych linii”. Poza taką granicą dozwolonego jest jego zdaniem przyjęcie Ukrainy do NATO i instalowanie nowych systemów broni Paktu w pobliżu terytorium Rosji.
Dzień później, spotykając się z rozpoczynającymi służbę w Moskwie nowymi ambasadorami innych państw, Putin znów mówił o „czerwonych liniach”, „zagrożeniu zachodnich rubieży Rosji”, instalowaniu NATOwskich broni przy „naszych granicach”.
Zapowiadał przy tym: – W rozmowach ze Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami będziemy się domagać wypracowania konkretnych porozumień wykluczających rozszerzenia Paktu na wschód i umieszczanie zagrażających nam broni w bezpośrednim sąsiedztwie terytorium Rosji.
Moskwa nie poprzestanie na uzyskaniu ustnych zapewnień, że jej postulaty zostaną spełnione, bo „zachodni koledzy nie spełniają takich obietnic”. – Potrzebne nam są formalne, prawne gwarancje – podkreślił gospodarz Kremla.
Nowy koncert mocarstw
Aleksandr Baunow, wiodący ekspert moskiewskiego biura Carnegie, uważa, że Putin swoje żądania adresuje nie do NATO, lecz bezpośrednio i tylko do prezydenta USA. I dodaje: – Putin pierwszy raz mówi: – Dajcie nam takie gwarancje, których godne jest supermocarstwo.
W sobotę Biały Dom potwierdził, że do rozmowy Bidena z Putinem dojdzie rzeczywiście we wtorek. Prezydent Stanów Zjednoczonych zaś ostrzegł swego rosyjskiego partnera, że USA „nie uznają niczyich czerwonych linii”. Dialog nie zapowiada się więc łatwy.
To, że Kreml domaga się pisemnych gwarancji respektowania „czerwonych linii”, które sam wyznaczył i próbuje je narzucić światu, a przede wszystkim najbliższym sąsiadom, wpisuje się w światopogląd Putina i strategię, której się trzyma od lat.
Prezydent Rosji pielęgnuje ideę wielkiego politycznego kontraktu, którym światowe potęgi dzielą między siebie strefy wpływów.
Jeszcze jesienią 2015 r. Putin na posiedzeniu geopolitycznego Klubu Wałdajskiego w Soczi zastanawiał się, jak ustabilizować świat, i wskazał trzy niezawodne przykłady: pokój westfalski, kończący w 1648 r. rzezie wojny trzydziestoletniej, kongres wiedeński z 1815 r., który po Napoleonie urządził Europę na kilka dekad, oraz postanowienia konferencji jałtańskiej, podczas której mocarstwa walczące z III Rzeszą określiły strefy wpływów w powojennym świecie.
Publicyści związani z Kremlem często wracają do idei „nowej Jałty”, która dzięki zawartemu nad głowami „małych” państw i narodów porozumieniu trzech „wielkich”, Chin, Rosji i Stanów Zjednoczonych, ustaliłaby światowy porządek zniszczony w momencie zakończenia „zimnej wojny” i podzieliła glob na wyłączne strefy wpływów każdego z mocarstw.
●
Putin chwali swoich dyplomatów za to, że utrzymują świat „w napięciu”, i zachęca, by postępowali tak nadal