Jak z historii wymazano kobiety z piłką
A jednak się kręci Gdyby dziś przeprowadzić sondaż, 99 proc. badanych – także kibiców – odparłoby, że dziewczyny na poważnie zajęły się futbolem 10, 20, może 30 lat temu
To bzdura, która praprzyczynę ma w pewnej administracyjnej decyzji. Podjętej przed dokładnie stuleciem, okrutnej i kuriozalnie uzasadnionej, być może wstrzymującej koło historii – 5 grudnia 1921 r. angielska federacja (FA) wyrzuciła kobiety ze stadionów.
W tamtych czasach oklaskiwały je tłumy, czasami gęstsze niż oblegające mecze chłopaków. Archiwalnymi wideo nie dysponujemy, rozruszajmy wyobraźnię: oto na liverpoolskim Goodison Park drużyna Dick, Kerr Ladies FC mierzy się z St. Helen’s Ladies, na trybuny wchodzi 53 tys. osób (pojemność naszego Narodowego!), pod obiektem wystaje dalszych 14 tys. – tylu kibiców nie przyszło ani dzień wcześniej, gdy piłkarze Evertonu grali z Arsenalem, ani na żaden męski inny mecz w sezonie. Frekwencję trochę podniosła informacja, że nabywcy biletów wesprą rannych weteranów I wojny światowej, ale rywalizacja dziewczyn generalnie stanowiła mocną konkurencję dla rywalizacji chłopaków – zresztą w innym razie nie pomyślano by o niej jako atrakcji imprezy charytatywnej. A zespół Dick, Kerr Ladies FC cieszył się popularnością wprost obłędną.
Kobiety ganiały po boiskach już w XIX wieku, ale do rozrywkowego mainstreamu wbiegły dzięki wybuchowi wojny. Mężczyzn powpychano w mundury i wrzucono do okopów, one zostały zwerbowane do fabryk amunicji (i nie tylko), przy których zaczęto zakładać zespoły – wtedy jeszcze słyszały, że powinny grać dla zdrowia oraz relaksu po pracy przy niebezpiecznych maszynach i toksycznych chemikaliach. Fanów uwiodły błyskawicznie, niejaka Lily Parr osiągnęła wręcz status celebrytki. Wielka, silna i zawzięta, paliła jak smoczyca, uderzała piłkę „kopytem muła” (tak, krążyły legendy o złamanych poprzeczkach i nadgarstkach bramkarek), wdawała się w boiskowe bijatyki, do zbyt miękkich w walce koleżanek wrzeszczała, że grają, jakby wybierały się na pielgrzymkę do Lourdes.
Po meczu, który przyciągnął rekordową widownię, szefowie FA jęli piłkarkom uprzykrzać życie kolejnymi ograniczeniami, aż zakazali wstępu na nadzorowane przez federację stadiony – w rezolucji wyjaśnili, iż futbol uważają za „nieodpowiedni” dla kobiet, których „nie powinno się do futbolu zachęcać”. Co do prawdziwych intencji, historycy się spierają. Jedna hipoteza głosi, że dziewczyny zwyczajnie zagrażały rozwojowi rozgrywek męskich, inna – że promowały szkodliwą, postępową ideologię i wspierały finansowo górnicze związki zawodowe, jeszcze inna – że w czasie pokoju miały wrócić do opieki nad garami i mężowskimi skarpetami oraz rodzenia dzieci, poza tym przypomniano sobie, jak nieobyczajnie wyglądają z odsłoniętymi kolanami. Prawdopodobnie na działaczy wpłynęło wszystko powyższe, cały koktajl uprzedzeń zgodnych z duchem epoki.
Tajemnicy w gazetowym felietonie nie rozwikłamy, w każdym razie kobietom spętano nogi – schowały się na peryferyjnych, nieobjętych jurysdykcją FA boiskach, więc zostały (cytując badacza) „społecznie, kulturowo i ekonomiczne zmarginalizowane”, w przyszłości za Anglikami podążyły inne kraje, a wyspiarze znieśli zakaz dopiero w 1971 roku. Jeśli zgodzimy się, że futbol powinien zostać oficjalnie uznany za podstawowe prawo człowieka, to nie ulega również wątpliwości, że tamten epizod należy uznać za jeden z najbardziej haniebnych w dziejach pięknej gry. Oto postanowiono ukraść ją, jawnie i lege artis, połowie populacji.
Wszystko, co działo się potem, było uderzającym dowodem na to, jak łatwo sfałszować historię, przemilczając niewygodne fakty. Dziewczyny nie tylko wypędzono ze stadionów, ale jeszcze wmówiono kolejnym pokoleniom, że nigdy się tam nie pchały, dzisiaj 99 proc. ludzi sądzi, iż dostrzegły urok piłki przed chwilą – prawie jak z Ameryką, która przecież sama z siebie nie istniała, musiał ją odkryć Kolumb.
Lubię myśleć o alternatywnym scenariuszu, o rozwoju futbolu niezakłóconym przez skandaliczny występek działaczy sprzed 100 lat. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy kobiecego grania, czy zdołałoby jakkolwiek konkurować z męskim. Ale być może przynajmniej w zachodnim świecie dziewczynki dorastałyby oswojone z widokiem piłkarek, huśtające się nad boiskami włosy spięte w kucyk traktowałyby jak normalny element krajobrazu – stereotyp by się nie narodził, zawodniczki po zakończeniu kariery częściej brałyby władzę trenerek, na swój inauguracyjny mundial nie czekałyby do 1991 r. Wszystko ewoluowałoby inaczej, nawet spektakularnie inaczej – jak w inspirujących „Cywilizacjach” Laurenta Bineta, w których wskutek ciut innych niż znane nam z historii zbiegów okoliczności Kolumb zostaje uwięziony, inkaski wódz Atahualpa dopływa do Europy, odkrywa tu ludy ze swojej perspektywy barbarzyńskie.
Możemy tylko fantazjować. Choć dziewczyński futbol ostatnio pięknieje i się rozrasta, wciąż żyjemy w erze mozolnego rozłupywania mentalnych skamielin. Doświadczyłem tego w 2018 roku w Kijowie, gdzie napotkana ukraińska staruszka rozchichotała się jak zwariowana, słysząc, że w przededniu męskiego finału Ligi Mistrzów w sąsiedztwie rozegrany zostanie również finał żeński (nie znała zjawiska). Sam też czułem poznawczy dysonans, gdy naście lat temu na Manhattanie pierwszy raz w życiu zobaczyłem szkolne rozgrywki koedukacyjne, oczywiście dziecięce – była szczera międzypłciowa współpraca, ale też szarpanina, chłopcy wjeżdżali wślizgami w dziewczyny, dziewczyny podkładały nogi chłopcom.
I wreszcie świadectwo córki niejakiego Denisa Followsa, który w 1971 roku walczył o anulowanie zakazu sprzed półwiecza: „Nikt wtedy o nim nie słyszał. Kobiecej piłki po prostu nie było, akceptowaliśmy to jako status quo”.
●