Idą święta, idzie śmierć
Jak wychodzić z podłej bezradności
Święta Bożego Narodzenia są w tym roku dniami Ludzkiego Umierania. Myślę nie tylko o zmarłych wskutek COVID-u. W przypadku każdej z tych śmierci nie sposób pominąć pytania: czy była do uniknięcia, gdyby rząd przeciwdziałał pandemii, a nie puścił ją na żywioł
Jeszcze intensywniej moje świąteczne myśli utknęły na wschodniej granicy, gdzie uchodźcy umierają z zimna, głodu oraz chorób, a państwo PiS odmawia im wszelkiej pomocy i stara się zablokować pomoc niesioną przez wolontariuszy. Władza świadomie skazuje więc niewinnych ludzi na powolną śmierć poprzedzoną męką. Spośród wielu nieprawości PiS ta jest największa. Obok nas wyrosło stężone zło, sprzeczne ze wszystkim, czego uczyliśmy się o tym, jaki powinien być człowiek.
Wszak niezależnie od tego, czy jesteśmy chrześcijanami, ateistami, czy osobami innych wyznań, wpajano nam od dzieciństwa, że bliźnich należy szanować i pomagać im, jeśli są w potrzebie, zwłaszcza gdy doświadczają udręki. To elementarny wspólny kod ludzkości. Łamanie go w tak brutalny sposób, jak czyni to władza, stawia nas, jednostki i zbiorowość, w wyjątkowej sytuacji. Tym bardziej że pomoc tym udręczonym uchodźcom jest łatwa. Nakarmić, napoić, odziać, leczyć, zapewnić dach, czyli nie odbierać prawa do życia kilkuset czy tysiącu osobom – to doprawdy proste w dość zamożnym kraju nieobjętym wojną.
Ale jeśli to, co tak proste i elementarnie człowiecze, jest zarazem niemożliwe, wielu z nas, w których sumienie nie zamilkło, popada w kryzys. Tym większy, że PiS, wymuszając na nas bierność wobec ofiar na granicy, chciałby, byśmy przyjęli wspólnictwo w doprowadzaniu tych ludzi do śmierci i praktykowaniu antyczłowieczeństwa.
A przecież większość z nas takiego wspólnictwa nie chce, nawet jeśli nie ma zamiaru wyrażać tej niezgody głośno i publicznie. Toteż tym silniej narasta wśród nas poczucie bezradności. „Mam już dosyć! I co z tego?” – takich eksklamacji przyrasta w mediach społecznościowych, co świadczy o tym, że bezradność staje się coraz częstszym odczuciem.
Ta nasza bezradność łączy się z erozją wiary w słowa i zaangażowanie. Wszak doświadczamy tego, że słowa o wartościach, lepszej Polsce, o złu fabrykowanym przez PiS, wszystkie te mowy, które rozbrzmiewają na demonstracjach oraz w parlamencie, i wszystkie takie teksty, jakie czytamy w mediach, straciły moc. Zwłaszcza sprawa uchodźców każe nam wątpić w skuteczność słów konfrontowanych z polityką przemocy.
Jednak na razie bezradność pożera nadzieję. I jest to stan niszczycielski dla każdego. Bo gdy ogarnia nas bezradność, zdaje się nam, że jesteśmy w świecie sami, przygnieceni jego ciężarem.
Wiem coś o tym. Bywałem w takim stanie niegdyś, w PRL, i w mniejszym natężeniu borykam się z nim dziś. Widziałem też różne reakcje ludzi pogrążonych w bezradności.
Jedni wzbudzali w sobie dystans wobec rzeczywistości i zła, które ich otaczało. Starali się zamienić gniew i dyskomfort na rodzaj wyniosłego cynizmu: przemoc i jej ofiary zawsze będą, więc żyjmy tak, by samemu nie wpaść w tryby zła.
Inni kierowali gniew na świat przeciw sobie, co owocowało często stanami depresyjnymi. Nic nie mogę, bo wobec rzeczywistości jestem słabeuszem. A skoro tak, to zredukuję moją obecność w świecie do podstawowych czynności życiowych. I w nich, na przykład w wyłącznej trosce o rodzinę, poszukam poczucia sprawczości na moją miarę.
Moje doświadczenia podpowiadają mi, że można wychodzić ze stanu bezradności, nie popadając w cynizm i nie odwracając się od świata. Ważne są trzy kroki.
• Krok pierwszy. Dziel się bezradnością. Przede wszystkim nie wstydź się własnej bezradności. Podziel się nią z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Okaże się wtedy, że nie jesteś sam, wszak dziś bezradni tworzą większość. Takie rozmowy wyciągają nas z poczucia samotności, które towarzyszy bezradnym. Bo człowiek bezradny ma bolesne wrażenie, że nie jest ani słyszany, ani widziany. Pozostaje na niemym marginesie.
Otóż nie. Dajmy się usłyszeć i zobaczyć w przyjaznym gronie. Mnie związki przyjacielskie, w których mogłem z innymi szczerze mówić o tym ciężarze, nieraz wyciągały z dołu.
• Krok drugi. Mała etyczna krzątanina. A gdy już zobaczysz, że bezradnych wokół ciebie jest więcej i potraficie o tym gadać, przyjdzie czas na następny krok. Na drobną etyczną krzątaninę, bez której nie istnieją porządny świat ani porządne życie. Toż wiadomo, że jedynie mniejszość z nas ma siły i zdrowie, by pomagać uchodźcom na granicy, wędrując godzinami w lasach z ciężkimi plecakami. Ale każdego stać na mniejsze zaangażowania, które, zwłaszcza jeśli działa się wespół z innymi, niosą pomoc lub dają świadectwo własnych postaw. Czyli pozwalają wyjść ze stanu bezradności i rozejrzeć się, czego otaczający świat od nas potrzebuje.
A jesteśmy potrzebni światu, to znaczy innym ludziom – i uchodźcom, i tym wokół nas – również w działaniach niespektakularnych. Jesteśmy potrzebni, gdy podczas wigilii czy świątecznych zgromadzeń namawiamy bliskich, by wspólnie zapalić świeczkę uchodźcom. Gdy podobną akcję przeniesiemy na ulicę, przed dom, zachęcając innych, by się przyłączyli. Gdy podarujemy niewielkie kwoty, choćby kilkanaście złotych miesięcznie, ośrodkom dla uchodźców bądź organizacjom niosącym im pomoc na granicy. Gdy zaangażujemy się w sąsiedzką zbiórkę jedzenia, ubrań, zabawek czy artykułów higienicznych dla tych naszych bliźnich. Gdy wyślemy im choćby kartki ze wsparciem.
Te małe zaangażowania wydają się błahe, ale są ważne. Realnie wspierają potrzebujących. Pokazują też innym ludziom, pogrążonym w bezradności, że coś można zrobić, zwłaszcza razem z innymi. Zawiązują więc elementarną solidarną organizację w jakiejś prostej sprawie. I bywają początkiem drogi do innych zaangażowań.
• Krok trzeci. Nie daj się moralistom. Te inne zaangażowania przyjdą prędzej albo później. Na ogół przychodzą. Nie dajmy się więc gnoić pochopnym moralistom przekonującym nas, że albo jawnie stajesz na barykadzie, albo, jeśli popadasz w bierność bądź nie stać cię na wielkie gesty, w istocie tolerujesz przestępstwa władzy, więc stajesz się osobą współwinną. Takich moralistów jest u nas pod dostatkiem. Mają różne poglądy, ale łączy ich pycha wynikająca z moralistycznej niezłomności w deklaracjach (nie zawsze w czynach). Toteż ich głównym sukcesem jest to, że potrafią dodatkowo przygnieść do ziemi już i tak przygniecionych ciężarem własnej bezradności i niepewności.
Więc nie! Jesteśmy odpowiedzialni, lecz nie jesteśmy winni. To rozróżnienie fundamentalne w życiu każdego społeczeństwa, także poddanego podłej czy zbrodniczej władzy.
Jestem odpowiedzialny za nieprawości PiS, również wobec uchodźców, w tym sensie, że jestem cząstką społeczeństwa, które dało władzę tej partii. A ponieważ nie zamierzam się z tego społeczeństwa, jak i z polskości wypisywać, ponoszę moralną odpowiedzialność za to, co inni robią w pewnej mierze w moim imieniu. Właśnie ta świadomość moralnej odpowiedzialności, której nie można ani odrzucić, ani szybko przekuć w skuteczną broń przeciw złu władzy, wpędza tak wiele osób w stan bezradności.
Ale to nie znaczy, że jestem winny tego zła. Winni są konkretni ludzie, przede wszystkim decydenci. Łatwo przywołać ich twarze i nazwiska, więc nie powinni spać spokojnie, myśląc o przyszłości. Jednak jeśli rozciągniemy tę winę na nas wszystkich, wtedy ich wina zniknie. Więcej, rozpłynie się w ogóle jakkolwiek sensowne pojęcie winy. Bo gdy winni są wszyscy, nikt naprawdę nie jest winowajcą.
Zresztą to stara gra rozmaitych politycznych łotrów: przekonywać, że wszyscy są współsprawcami ich łajdactw, więc nie można akurat ich, łotrów, obciążać główną winą.
Te nasze małe zaangażowania, wyrywające nas z bezradności, niosą jeszcze jeden efekt. Pomoc uchodźcom dręczonym przez PiS pozwala wyraźniej ujrzeć, jak nieprawa jest władza oparta na przemocy i gwałcie. Co tym bardziej skłania do odpowiedzialności za to, by następne władze czerpały siłę z innych instrumentów polityki. To możliwe, tak jak realne jest to, że małe etyczne zaangażowania wspomagają znaczące zmiany.
●
Bywałem w takim stanie niegdyś, w PRL, i w mniejszym natężeniu borykam się z nim dziś. Widziałem też różne reakcje ludzi pogrążonych w bezradności