Tam Wyborcza, gdzie Michnik
Zarząd Agory i redakcja „Wyborczej” mają odmienny charakter, przeciwstawne cele i inne sposoby działania. Czy ktoś z zewnątrz korzysta z tego, co dzieje się w Agorze? Czy władza odpuści taką gratkę jak atak na „Wyborczą” i jej osłabienie?
Przykro mi bardzo, choć nie czuję się winny. Ale o tym, co ja mam do tego, za chwilę. Teraz jest problem, a więc go trzeba rozwiązać.
Jest nim konflikt zarządu spółki Agora z redakcją „Gazety Wyborczej”, który zagraża funkcjonowaniu „Wyborczej”, a nawet jej istnieniu w znanej postaci. Szkoda się stała i nadal trwa, należy więc zastosować działania określane jako damage control. Przerwać trwanie i pogłębianie się szkody i natychmiast podjąć kroki zaradcze. Pierwsza zasada: nie taić sprawy. Wszystko prędzej czy później wyjdzie na jaw, a zanim wyjdzie, będą domysły i mity.
Obie strony powiedziały, co miały do powiedzenia. Widzą już chyba wszyscy, że zarząd Agory i redakcja „Wyborczej” mają odmienny charakter, przeciwstawne cele i inne sposoby działania. Nie bardzo więc widać sens dalszego utrzymywania niekorzystnej symbiozy w stanie nabrzmiałego konfliktu. Wielu stwierdza, że trzeba się rozejść. Pytanie – jak?
Optymalnym wyjściem za porozumieniem stron byłby „rozwód bez orzekania winy”. To nie znaczy, że winy tu nie ma. Jest, i to wielka. Ale w pewnym momencie możemy już jej nie wypominać i nie oceniać, bo znacznie więcej byłoby warte sprawne zamknięcie sprawy. Nie wiadomo, czy uda się to przeprowadzić, lecz jeśli nie podejmie się próby, to mamy sto procent pewności, że się nie uda.
Nie musi to być gra, w której jedna strona zabiera wszystko przeciwnej. W interesach istnieje przestrzeń targu i kompromisu. Oprócz rozwodu istnieje też separacja. Strony uzyskałyby samodzielność działania, nie szkodząc sobie wzajemnie i zachowując te więzi, które im przynoszą pożytek. Teraz jednak zarząd oświadcza, że nie przewiduje żadnego oddzielenia się „Wyborczej”. Ale to teraz.
Nie ma tu symetryzmu, czyli jednakowego oceniania obu stron. Mówimy o realnych interesach i możliwościach ich realizacji. A i w wojnie, i w rokowaniach trzeba wiedzieć, czego chce i na co może liczyć strona przeciwna. Naszej, do której siebie zaliczam, chodzi o zachowanie zagrożonego przez zarząd Agory dobra, jakim w internecie jest Wyborcza.pl i „Gazeta Wyborcza” w papierze. Dobra, powiedziałbym, narodowego, gdyby PiS tego przymiotnika nie był wyświechtał.
Z prawnego punktu widzenia zarząd ma przewagę nad „Wyborczą”. Dostrzegł to i przedstawił prof. Jacek Raciborski na stronie Wyborcza.pl i w „Gazecie Wyborczej” z 8.12.2021. Agora jest właścicielem „Gazety Wyborczej”, łącznie z prawem do tytułu, siedzibą, typografią, sprzętem. Jest pracodawcą wszystkich w „Wyborczej”, jest stroną w zawartych umowach. Problem w tym, czy jej zarząd uzna, że opłaca się mu z tych praw skorzystać. I w jakim stopniu.
Załóżmy jednak najgorsze. Co jeśli Agora korzysta w pełni ze swego prawa i połączy „Wyborczą” z Gazeta.pl? Z tworu, który by uzurpował sobie prawo do historycznego tytułu, na pewno wychodzi Adam Michnik. Z nim wychodzą niektórzy dziennikarze, rozumiejąc i nie osądzając tych, którzy zmuszeni są zostać.
Czy Adam i ta grupka mogliby zacząć od nowa? O tyle łatwiej niż przed laty, że można mieć gazetę, nie mając drukarń, papieru, środków kolportażu. Byle byliby ludzie. Ja w każdym razie jestem gotów na jakiś czas znowu zostać pracownikiem w „Gazecie Wyborczej”, tym razem już bez wynagrodzenia. To znaczy nie tylko pisać, jak teraz, kiedy mam jakiś pomysł, lecz pisać na zamówienie redakcji, zamawiać teksty, oceniać i redagować. Może by jeszcze parę koleżanek i kolegów zechciało poczuć się jak wiosną w osiemdziesiątym dziewiątym?
Sprawy z wydawnictwem mają jednak nie dziadersi, lecz pracujący w „Wyborczej” dziennikarze. Z trudem, bo z trudem, ale można ich zastąpić. Lecz jeśli lepsze dziennikarstwo będzie wypierane przez gorsze, to czy Agora wymieni ponad ćwierć miliona prenumeratorów strony Wyborcza.pl i do stu tysięcy kupujących papierową „Gazetę Wyborczą”? Czy zarząd Agory zastanowi się, ilu z nich zostanie przy tworze gazetopodobnym i ile mu z tego zostanie wpływów?
Miłe początki. Złego?
Wielu zabierających głos zastanawia się, w jaki sposób zarząd wszedł w te prawa, dlaczego twór „Gazety Wyborczej” stał się jej wrogiem. Pojawia się przy tym trochę wiadomości zasłyszanych, trochę domysłów. Jako jeden z założycieli gazety i ścisłego wówczas kierownictwa redakcji poczuwam się do tego, by przypomnieć, jak powstawały „Gazeta Wyborcza” i Agora. Pamięć jest zawodna, ale na szczęście pozostaje jeszcze przy życiu wielu współuczestników tych wydarzeń i mnie sprostują. Tu staram się ograniczyć tylko do tego, co prowadziło do obecnej sytuacji.
„Wyborcza” jako dziennik demokratycznej opozycji powstała w wyniku politycznej decyzji Okrągłego Stołu. Zezwolenie na wydawanie czegokolwiek w PRL dawał Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzura. O zezwolenie ktoś musiał wystąpić. Nasz założyciel miał być godny, zaufany i nie powinien komplikować pracy, bo powstawanie dziennika od zera do wyjścia pierwszego numeru zajęło wszystkiego miesiąc. Powstała więc trzyosobowa Agora Sp. z o.o. w składzie: Andrzej Wajda – wiadomo, Zbigniew Bujak – jeden z czołówki liderów „Solidarności”, szef regionu Mazowsze, i Aleksander Paszyński – nieżyjący już, wybitny dziennikarz, przez wiele lat w „Polityce”.
Czyli to nie gazeta stworzyła sobie spółkę, lecz spółka założyła gazetę. Oczywiście była to tylko formalność.
Olek, jedyny w Agorze fachowiec od dziennikarstwa, został ministrem w powstającym rządzie Mazowieckiego i musiał opuścić spółkę. Do pozostających w niej Bujaka i Wajdy doszło kilkunastu dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Symbioza redakcji i spółki miała personalny charakter. Większość z nas była przede wszystkim dziennikarzami. Ja na przykład byłem zastępcą naczelnego w gazecie, będąc członkiem zarządu spółki. Ta część z nas, zajmująca się redagowaniem, spotykała się prawie co wieczór z grupą prowadzącą biznes, jakim musiała stać się gazeta. Strategiczne decyzje były podejmowane wspólnie. Jakakolwiek sprzeczność interesów wydawała się nie do pomyślenia, bo nie traktowaliśmy siebie jako oddzielnych bytów.
W tym czasie pracowała z nami, zaproszona przez Helenę Łuczywo, Wanda Rapaczyńska. (W rozmowie z Teresą Torańską prosiła, by w Polsce nie stosować amerykańskiej wersji jej nazwiska). Wanda wśród różnych studiów miała za sobą i biznesowe oraz bankową karierę w Citibanku. Była wówczas jedyną niedziennikarką w zarządzie, lecz całkowicie człowiekiem „Gazety”. Zadeklarowała to publicznie i z przejęciem, gdy Agora wchodziła na giełdę w roku 1999 – „Gazeta Wyborcza”, 7.12.2021. A o Helenie powiedzieć, że była człowiekiem „Gazety”, to nic nie powiedzieć. Była wówczas człowiekiem gazetą. Spiritus movens przedsięwzięcia.
Wśród strategicznych decyzji podejmowanych przez Agorę Sp. z o.o. była zmiana jej na Agorę SA, czyli akcyjną spółkę giełdową. Do jej zarządu już nie wszedłem, lecz w tym wcześniejszym byłem zdecydowanym zwolennikiem jej powołania.
W Rosji, w której bywałem w latach 90., widziałem gazety, radia, telewizje należące do poszczególnych oligarchów. Swoisty pluralizm medialny na zasadzie: kto płaci muzykantom, ten zamawia muzykę. Nasza gazeta musiała sama stać się swoim biznesem i zarabiać na siebie, jeśli miała być wielka, wpływowa i niezależna. Przy czym musiała zarabiać dużo, bo dziennik to biznes kosztowny. Papier i druk, jeśli pamiętam, to była w przybliżeniu jedna czwarta kosztów i tyle mniej więcej pokrywała sprzedaż gazety.
Podstawowy przychód zapewniały reklamy, a gazeta musiała mieć taką pozycję finansową, by nie uzależniać się od reklamodawców. Drukować ich reklamy, ale nie spełniać innych życzeń w postaci kryptoreklamy czy antyreklamy konkurentów. Zaś podaż reklam może być zmienna, choćby w zależności od koniunktury, więc ich nośnik musi stawać się bardziej atrakcyjny, mieć coraz większy i bardziej zróżnicowany zasięg. Jednocześnie „Gazecie” zależało na docieraniu ze swym przekazem do różnych odbiorców, za pomocą radia, książek, w zamiarze i telewizji, a na przełomie wieków – i internetu. Tworzył się konglomerat medialny.
Ta dywersyfikacja wymagała zróżnicowanych zespołów i różnych specjalizacji. W samej tylko gazecie powstawały terenowe mutacje, pojawiały się – i znikały – dodatki i magazyny. Sekretarz redakcji i komentator, jakim już wówczas byłem, wykonywali odmienne zadania. A kierowanie biznesem już nie dawało się łączyć z pisaniem i redagowaniem. Rozbudowa biznesu wymagała intensywnych starań o zdobycie środków, których nie mogły dostarczyć bieżące przychody. Stąd właśnie decyzja o zmianie Agory ze spółki z ograniczoną odpowiedzialnością na spółkę akcyjną i wejście z akcjami na giełdę.
Wtedy jeszcze nieuniknione różnice zdań nie wyglądały na sprzeczność interesów i nie przekreślały wspólnoty celów. Może po latach idealizuję obraz, ale niewiele. Stopniowo jednak musiała się zmieniać optyka zarządu, w którym zmieniali się członkowie. Zarząd spółki zobowiązany jest do dbania o interesy jej właścicieli, czyli posiadaczy akcji. Inwestował więc w różnorakie przedsięwzięcia już niekoniecznie związane z charakterem i etosem „Gazety Wyborczej”. I dlatego w trzeciej dekadzie XXI wieku istnieje sytuacja, której chcieliśmy uniknąć w ostatniej dekadzie XX wieku. „Wyborcza” jest własnością i może się stać narzędziem firmy dbającej o swoje cele, nietożsame z założeniami „Gazety Wyborczej”.
Złote nie znaczy bezpieczne
Ten rozwój sytuacji można było przewidzieć i zabezpieczyć się przed nim. Przewidziano więc i zabezpieczono się, wprowadzając do umowy spółki akcje A, uprzywilejowane, zwane złotymi akcjami. Pisze o nich – „Gazeta Wyborcza” z 4-5.12.2021 – Wojciech Orliński, wieloletni i były już dziennikarz „Wyborczej”. Pozwolę sobie uzupełnić jego opis o szczegółowe dane.
Otóż akcje A, stanowiące 9,19 proc. wszystkich akcji Agory, znajdują się w posiadaniu spółki z o.o. Agora-Holding i zapewniają jej 33,6 proc. głosów. Ponieważ znajduje się w niej jeszcze trochę akcji zwykłych, to dysponuje ona 35,36 proc. wszystkich głosów. Free float, czyli akcje rozproszone, to 50,97 proc. Wszystkim ich posiadaczom pozostaje łącznie 37,27 proc. głosów. Praktycznie nie mają one żadnego znaczenia. Posiadacze pakietów to: PZU-OFE – 16,3 proc. akcji i 11,91 proc. głosów i odpowiednio, MDI Fund. – 11,49 i 8,4 proc. oraz fundusz emerytalny Nationale-Nederlanden – 9,65 i 7,06 procent. Posiadacze tych trzech pakietów mają łącznie 27,91 procent głosów, czyli nie są w stanie przegłosować spółki Agora-Holding i ona odpowiada za to, że historia całej spółki Agora wygląda tak, jak wygląda. A jak wygląda?
„Wyborcza” ma dziennikarzy wprawionych w dziennikarstwie śledczym. Wojciech Czuchnowski przygotował obszerny raport, w którym udokumentował wiele mówiące fakty. Przytoczę jeden, zakup firmy Trader za 54 miliony dolarów. Mimo fachowych opinii mówiących, że ta cena nie ma żadnego uzasadnienia. W ciągu dziesięciu lat inwestycja ta przyniosła sześć milionów złotych, po czym firma, już pod inną nazwą, została sprzedana za 3,6 mln zł. Podobnych kroków, już za znacznie mniejsze pieniądze, było więcej. Straty Agory w latach 2008– 20 szacowane są na 265 milionów złotych.
Chodzi o zachowanie zagrożonego przez zarząd Agory dobra, jakim w internecie jest Wyborcza.pl i „Gazeta Wyborcza” w papierze. Dobra, powiedziałbym, narodowego, gdyby PiS tego przymiotnika nie był wyświechtał
W najlepszym przypadku takie wyprowadzanie pieniędzy mówi o indolencji zarządu Agory, działającego na szkodę spółki. Nikt za to nie odpowiedział. W latach 2013– 14 odbywało się to przy kolejnych prezesach zarządu, którzy szybko odchodzili z powodów osobistych. Od 2014 roku prezesem Agory jest Bartosz Hojka.
Po wejściu Agory na giełdę zarząd dysponował środkami, które zarobiła „Gazeta Wyborcza”. Gdy pieniędzy zaczęło brakować, rozpoczął oszczędności kosztem gazety, zwalniając jej dziennikarzy. Jeszcze wcześniej uruchomił w strukturze Agory konkurencję dla „Wyborczej” w internecie w postaci strony Gazeta.pl. Jest ona bezpłatna, utrzymuje się z reklam, a zarząd dorzuca jej środki, oszczędzając na „Wyborczej”.
Gazeta.pl to mieszanina istotnych informacji i poważnych tekstów, przeważnie krytycznych wobec władzy, oraz plotkarskich materiałów, głównie o celebrytach. A nazwa działa zmyłkowo, sugerując, że jest ona „Michnikowa”. Tym bardziej że do niedawna korzystała z niektórych materiałów Wyborcza.pl.
Jakoś to będzie. Jak?
Tegoroczny konflikt został wywołany przez pomysł zarządu, aby połączyć ze sobą Wyborcza.pl i Gazeta.pl, oszczędzając na zwalnianych dziennikarzach i licząc, że taki internetowy tabloid zwiększy dochody firmy.
Czy ktoś z zewnątrz korzysta z tego, co się dzieje w Agorze? Czy władza odpuści taką gratkę jak atak na „Wyborczą” i jej osłabienie? Niezłapany – nie złodziej. Rosyjskie przysłowie krótko wyraża słuszną zasadę domniemania niewinności. Ale poszlaki już widać w powyższym raporcie. Są to wskazane powiązania osobiste niektórych ludzi i opinie pisowskich dziennikarzy, dla których Gazeta. pl to już taka niezbyt zaciekła opozycja.
Tak w skrócie wygląda historia Agory SA i Agora–Holding nie może się uchylić od odpowiedzialności za nią.
Wojciech Orliński ubolewa nad tym, że „od siedmiu lat w Zarządzie Agory nie ma nikogo związanego z Wyborcza.pl”. Jest zaś reprezentująca Gazeta.pl Agnieszka Siuzdak. Teraz Agora Holding zdecydował o dokooptowaniu przedstawiciela Wyborcza.pl. To, budzący nadzieję, krok w dobrym kierunku, choć jeden członek w tym gremium wiele nie zmieni. Zaś wszystko może w każdej chwili zmienić piątka udziałowców swoimi 35,35 proc. głosów całości.
W tym gronie, jak w składzie sądu, można mieć zdanie odrębne, które nie wpływa na wyrok, tu na wiążącą decyzję spółki. Czy na zaniechanie, które też jest decyzją. Bezpośrednio – zaniechaniem Heleny Łuczywo.
W skład Holdingu wchodzi z reguły prezes zarządu, czyli Bartosz Hojka. Popiera go Wanda Rapaczyńska, która go rekomendowała na to stanowisko. Stronę redakcji trzymają starzy gazeciarze Barbara Piegdoń-Adamczyk i Seweryn Blumsztajn. A Helena Łuczywo na niedawnym spotkaniu z pracownikami Agory i dziennikarzami powiedziała, że holding mógłby wszystko zmienić, lecz ona tego nie widzi.
„(…) te liczby wyjaśniają wszystko” – stwierdza Wojciech Orliński, wskazując na numery PESEL członków holdingu. „Prezes Hojka ma czterdzieści siedem lat i jest o pokolenie młodszy od pozostałej czwórki (trzy osoby są mocno po siedemdziesiątce)”. Ja jestem bardzo mocno po osiemdziesiątce i miałem czas, by w różnych czasach przyjrzeć się ludziom w różnym wieku i zauważyć, że data urodzenia nieczęsto bywa czynnikiem określającym zasadniczą postawę. Przecież Wanda i Helena są w tej samej grupie wiekowej co Basia i Sewek. Więc co tu do rzeczy ma PESEL? Nie ma on wpływu na obecny rozkład sił, przy którym trudno jest liczyć na elastyczne podejście Agory do postulatów Wyborcza.pl.
Agora straciła już prestiż z posiadania sztandarowego produktu, będąc z nim w upublicznionym konflikcie. Z jego odejściem mogłaby stracić część wpływów, które w zeszłym roku wyniosły ok. 18 procent całości. To sporo. Ostatnio pojawia się pomysł, by „Wyborcza” się wykupiła. Trochę to wygląda jak okup… ale zgłaszają się chętni z pieniędzmi.
Tu trzeba poinformować, że powstały Fundacje „Gazety Wyborczej” i „Wysokich Obcasów”. Jest więc narzędzie do gromadzenia środków, a sposobów na to jest wiele. Jak również na użycie ich dla dobra „Gazety Wyborczej”, gdyby nastąpiło usztywnienie stanowiska Agory. Mogłoby ono nastąpić pod wpływem władzy i przy materialnej zachęcie z jej strony. Ogłoszenia rządowe, reklamy spółek skarbu państwa i firm, które nie dają ich „Wyborczej”, dbając o swoje interesy z władzą. Nie wiem, czy w zarządzie Agory zastanawiano się nad opłacalnością pozostawania w symbiozie z PiS, gdy sytuacja polityczna nie jest stabilna. No, ale może coś się zmieni w Agora-Holding Sp. z o.o.
Nie zawsze się zmienia na gorsze. Na lepsze też się ludzie w ostatnich dekadach zmieniali.
●
Masz temat dla reporterek i reporterów „Wyborczej”? Chcesz się podzielić swoją opinią, historią?
Pisz: