Viktor Orbán nokautuje opozycję
Miażdżące zwycięstwo odniósł Viktor Orbán w niedzielnych wyborach. Eksperci się zastanawiają, czy odsunięcie go od władzy drogą wyborów jest jeszcze możliwe
W niedzielę Fidesz zdobył 53,6 proc. głosów, opozycja zaś – jedynie 34,7 proc. Oznacza to, że partia Orbána dostanie 135 na 199 mandatów, opozycja tylko 57. Siedem przypadnie jeszcze skrajnie prawicowej partii Moja Ojczyzna.
Jako jeden z pierwszych przywódców zwycięstwa Orbánowi pogratulował Władimir Putin. Agencja TASS napisała, że prezydent Rosji wyraził nadzieję, iż „mimo skomplikowanej sytuacji międzynarodowej partnerstwo między dwoma krajami będzie zgodne z interesami narodów Rosji i Węgier”.
Opozycja bez argumentów
Głównym tematem kampanii wyborczej był stosunek Węgier do Rosji. Zjednoczona opozycja, która szła do wyborów w bloku sześciu partii, zarzucała Orbánowi, że w imię interesów politycznych oraz niskich cen ropy i gazu zamyka oczy na cierpienia Ukraińców i zawiera przymierze z Putinem. Orbán twierdził, że opozycja, naciskając na zgodę na tranzyt zachodniej broni przez Węgry do Ukrainy, chce wciągnąć kraj w krwawą wojnę.
Wygrała ta druga narracja, szczególnie na prowincji, gdzie rządzący Fidesz odniósł w niedzielę absolutne zwycięstwo. Z 88 okręgów jednomandatowych poza Budapesztem Fidesz zdobył aż 86. Opozycja była silna jedynie w stolicy, gdzie wygrała w 16 z 18 okręgów jednomandatowych. – To pokazuje, jak bardzo podzielony jest kraj – mówi András Biró-Nagy, dyrektor instytutu Policy Solutions.
Według niego duże znaczenie miało też to, że władza niedługo przed wyborami rozwiązała worek z pieniędzmi: przyznawała dodatkowe zasiłki oraz emerytury i wypłacała premie, m.in. dla mundurowych. – Opozycja nie miała nic do zaproponowania – twierdzi Biró-Nagy.
Eksperci podkreślają, że walka w kampanii toczyła się w absolutnie nierównych warunkach, a Fidesz wykorzystywał do swojej kampanii publiczne środki. – Granica pomiędzy tym, co było informacyjną kampanią rządową, a co już partyjną kampanią wyborczą, była rozmyta – mówiła w poniedziałek w Budapeszcie ambasador Jillian Stirk, szefowa misji OBWE na Węgrzech.
Większość mediów zdecydowanie sprzyjała rządzącym, którzy kontrolują 80 proc. rynku. Jednak najbardziej na ich korzyść przemawiało zmienione przed 2014 r. przez Fidesz prawo wyborcze (dokonano m.in. korekty okręgów wyborczych tak, aby obejmowały zasięgiem elektorat tej partii).
Orbán nie do pokonania
Zwycięstwo Viktora Orbána było w niedzielę ogromne: partia zdobyła najwięcej mandatów w ciągu ostatnich ośmiu lat. Opozycja zaś, mimo że poszła zjednoczona, straciła prawie 900 tys. głosów w porównaniu z 2018 r.
Co dalej z Węgrami? András Biró-Nagy uważa, że zwycięstwo jeszcze bardziej wzmocni Orbána. – Będzie przekonany, że wszystko, co zrobił, jest słuszne, łącznie z polityką zagraniczną i stanowiskiem wobec Putina – zauważa.
Edit Zgut, węgierska politolożka z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego: – Węgry osiągnęły punkt, z którego nie ma już powrotu. System Orbána stał się bardziej hegemoniczny niż konkurencyjny. Odsunięcie go od władzy w wyborach jest już prawie niemożliwe.
●
W poniedziałek po przeliczeniu blisko 99 proc. głosów okazało się, że Fidesz zdobył 53,3 proc. głosów, a zjednoczona opozycja – 34,9 proc. Żaden sondaż przed wyborami nie dawał partii rządzącej tak miażdżącej przewagi. Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że partia Viktora Orbána może co najwyżej liczyć na niewielkie zwycięstwo trzema-czterema punktami procentowymi.
Stało się inaczej. Fidesz będzie miał w 199-osobowym parlamencie aż 135 głosów – jak dotąd najwięcej po zmianie ordynacji wyborczej, którą sam wprowadził przed wyborami w 2014 r. Taka większość pozwala mu zmienić konstytucję (potrzeba do tego 133 mandatów) i wprowadzić kolejne zmiany ustrojowe, które będą trudne do odkręcenia dla następców.
O ile jeszcze o politycznych następcach można mówić. Opozycja jest zdruzgotana fatalnym wynikiem, bo choć poszła do wyborów zjednoczona, zawiązując trudną koalicję sześciu partii od lewa do prawa, to zdobyła ledwie 57 mandatów. W niedzielę okazało się, że jednoczenie się we wspólny blok wyborczy nic im nie dało. Przeciwnie – w sumie partie te dostały o blisko 900 tys. głosów mniej niż przed czterema laty, gdy do wyborów szły osobno.
Fidesz walczył z lewicą i Zełenskim
– Nasze zwycięstwo widoczne jest nawet z Księżyca, a już na pewno z Brukseli – mówił podczas krótkiego wieczoru wyborczego Viktor Orbán, ogłaszając zwycięstwo swojej partii wśród okrzyków: „Viktor, Viktor!” i „Ria, ria Hungaria!”.
– Wygraliśmy z nimi w dawnym systemie wyborczym, a także nowym. Wygraliśmy, gdy szli do wyborów osobno, a także gdy są razem. Bóg jeden wie, dlaczego ciągle wygrywamy, skoro wszyscy się sprzysięgli przeciw nam – mówił Orbán w niedzielę wieczorem do rozentuzjazmowanego tłumu wyborców Fideszu.
Stwierdził, że stało się tak, mimo że Fideszowi przyszło walczyć z „lewicą w kraju, brukselskimi biurokratami, wszystkimi pieniędzmi i organizacjami George’a Sorosa, międzynarodowymi mediami głównego nurtu, i wreszcie z prezydentem Ukrainy”. – Nigdy nie mieliśmy tylu przeciwników naraz – mówił Orbán.
Opozycji nie sprzyjała ordynacja wyborcza, którą ustalił Fidesz, tak zmieniając granice jednomandatowych okręgów wyborczych, by pomóc swoim kandydatom. W efekcie podobnie jak cztery lata temu również teraz Fidesz wygrał w nich zdecydowanie – na 106 okręgów jednomandatowych przypadło mu 88.
Kandydat zjednoczonej opozycji na premiera Péter Márki-Zay w niedzielny wieczór, uznając zwycięstwo Fideszu, podkreślał, że opozycja walczyła w skrajnie nierównych warunkach. Stwierdził, że wybory nie były ani uczciwe, ani sprawiedliwe.
– Fidesz wygrał je dzięki propagandzie. Nie da się tego rządu zmienić, dopóki ludzie będą poddani propagandzie i praniu mózgów – stwierdził.
Partia Orbána miała nielimitowany dostęp do 80 proc. mediów w kraju należących do państwa, partii lub firm zaprzyjaźnionych z rządzącymi. Jak wyliczyła organizacja Transparency International, Fidesz obchodził również limity na kampanię, zlecając jej realizację innym podmiotom – państwu (które agitowało na rzecz Orbána pod pozorem prowadzenia „informacji rządowej”), a także dotowanym stowarzyszeniom. Na samą kampanię billboardową rządzący wydali dziewięciokrotnie więcej pieniędzy od zjednoczonej opozycji.
Márki-Zay przyznał jednak też w niedzielę: – Nigdy nie pomyślelibyśmy, że te wyniki będą takie, nie ma tu czego upiększać.
Rozliczenia na opozycji
On sam poniósł porażkę w Hódmezövásárhely, 60-tysięcznym mieście na południu Węgier, którego jest burmistrzem. Walczył tam o mandat z Jánosem Lázárem, upadłą gwiazdą Fideszu. Różnica między oboma kandydatami wyniosła aż blisko 13 punktów procentowych na korzyść Lázára.
Tymczasem to z Hódmezövásárhely Márki-Zay rozpoczął w 2018 r. swój marsz po urząd premiera w państwie. Wówczas, ku zaskoczeniu wszystkich, pokonał kandydata Fideszu w wyborach uzupełniających, obiecując walkę z korupcją. Rok później powtórzył ten wynik w regularnych wyborach samorządowych.
Jednak ta popularność nie wystarczyła mu do pokonania w niedzielę Lázára, który był prawą ręką Orbána w latach 2010-18, dopóki nie popadł w niełaskę. W niedzielę stwierdził, że wygrany przez niego z Márkim-Zayem mandat oznacza jego powrót do polityki krajowej. Swojego konkurenta ogłosił zaś mianem „politycznego trupa”.
Zanim jeszcze kurz po niedzielnych wyborach opadł, po stronie opozycji już rozpoczęły się rozliczenia. Pierwszy do gardła Márkiego-Zaya rzucił się Ferenc Gyurcsány, oskarżając go o to, że był „kiepskim kapitanem”, który nie potrafił poprowadzić dobrze politycznego projektu opozycji. Gyurcsány od lat widzi się jako przywódca opozycji, choć ta ani myśli go w tej roli zaakceptować ze względu na potężny negatywny elektorat, którego dorobił się podczas swoich rządów w latach 2004-09.
Márkiego-Zaya w poniedziałek krytykował też otwarcie Péter Jakab, przywódca prawicowego Jobbiku, który rywalizuje z nim o tego samego konserwatywnego wyborcę. Stwierdził, że projekt zjednoczonej opozycji był dobry i należy go kontynuować, ale nie z dotychczasowym przywódcą.
Sam Márki-Zay nie odniósł się do swoich dalszych planów, choć na Węgrzech powszechnie oczekuje się, że zrezygnuje z powodu fatalnego wyniku. Opozycję w okrojonym składzie czekają cztery trudne lata w parlamencie. Jobbik, który przeszedł cywilizacyjną transformację i skręcił ku centrum, zdobył tylko o dwa mandaty więcej niż neonazistowska partia Nasza Ojczyzna (nie szła z opozycją razem w wyborach, dostała siedem mandatów).
Węgry w punkcie bez odwrotu
Viktor Orbán dostał zaś ponownie władzę, która umożliwia mu zmianę konstytucji. W poniedziałek jako jeden z pierwszych przywódców zwycięstwa pogratulował mu Władimir Putin. Agencja TASS napisała, że rosyjski prezydent wyraził też nadzieję, iż „pomimo skomplikowanej sytuacji międzynarodowej partnerstwo między dwoma krajami będzie zgodne z interesami narodów Rosji i Węgier”.
Postawa Orbána wobec rosyjskiej wojny w Ukrainie była głównym tematem kampanii wyborczej. Opozycja przekonywała, że głosowanie na nią oznacza pozostanie w Europie, na Orbána – wybór przynależności do rosyjskiej strefy wpływów. Węgierski premier z kolei oskarżał opozycję o to, że jest nieodpowiedzialna, i twierdził, że trzyma kraj z daleka od wojny, a dzięki rosyjskim surowcom Węgrzy płaca niskie rachunki.
Edit Zgut, węgierska politolożka z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że Orbán w kampanii umiejętnie zagrał na strachu Węgrów wobec szalejącej za granicą wojny. – Po raz kolejny skutecznie udało mu się zagrać na lęku i zmobilizować lepiej niż opozycja. Potężna machina polityczna pomogła mu spolaryzować społeczeństwo do ekstremum.
Zgut mówi, że „Węgry osiągnęły punkt, z którego nie ma już powrotu”.
– Hybrydowy system Orbána stał się bardziej hegemoniczny niż konkurencyjny. Zastąpienie go w wyborach jest już prawie niemożliwe – twierdzi.
●
Partia Orbána miała nielimitowany dostęp do 80 proc. mediów w kraju należących do państwa, partii lub firm zaprzyjaźnionych z rządzącymi