Moskwa idzie w zaparte
Wojna w Ukrainie Moskwa uparcie i cynicznie wypiera się odpowiedzialności za masakrę w Buczy, głosząc, że jest ona fejkiem i ukraińską prowokacją
Kiedy cały świat ze zgrozą przyglądał się makabrycznym zdjęciom z miasteczka opuszczonego właśnie przez rosyjską armię, kanał Rossija 1 w programie publicystycznym „Wieści Tygodnia” opowiadał o „zbrodniach banderowców” z czasów II wojny światowej. Materiał sklecony na kolanie ilustrowały najbardziej drastyczne sceny z polskiego filmu „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Niczego innego, co dowodziłoby, że Ukraińcy są urodzonymi zbrodniarzami, autor programu Dmitrij Kisielow najpewniej pod ręką nie miał.
Słowo „Bucza” w niedzielnym programie, oczywiście, nie padło.
Kreml nie byłby Kremlem, gdyby poprzestał na przemilczeniu. Ludzie Putina od razu przeszli do propagandowej kontrofensywy. Dmitrij Poliański, zastępca ich ambasadora przy Organizacji Narodów Zjednoczonych, zażądał, by już w poniedziałek zwołano posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ poświęconego „potwornym prowokacjom radykałów ukraińskich w Buczy”.
Przypomina to wysiłki radzieckiego prokuratora Romana Rudenki, który przed Trybunałem Norymberskim bezskutecznie próbował oskarżać
Cywile zabici przez Rosjan, Bucza (Ukraina), 3 kwietnia 2022 r.
Hermana Göringa o zamordowanie Polaków w Katyniu, co kwalifikował jako ludobójstwo. Wtedy Moskwa wystawiła fałszywych świadków i marnie spreparowane „dowody” niemieckiej winy za zbrodnię, którą popełniła sama.
Teraz rosyjskie ministerstwo obrony już przygotowało i pewnie zechce przedstawić w Nowym Jorku materiał dowodzący, że filmy nagrane w miniony weekend na ulicach Buczy to inscenizacja i ukraiński fejk. Wojskowi propagandziści pokazywali, że zabici leżący na ulicach podkijowskiego miasta machali rękami, podnosili się z ziemi. Ukraińcom szybko udało się udowodnić, że Rosjanie kłamią.
Maria Zacharowa, rzeczniczka rosyjskiego MSZ, zapewnia, że „celem kolejnej zbrodni popełnionej przez reżim kijowski w miejscowości Bucza” jest „zerwanie rosyjsko-ukraińskich rozmów pokojowych”.
Po Moskwie można się spodziewać, że cynicznie będzie szła w zaparte, nie przyzna się nigdy do winy, a odpowiedzialność za to, co zrobili jej żołnierze, będzie zrzucać na Ukraińców i Zachód.
Tak było chociażby po tragedii malezyjskiego boeinga 777 nad Donbasem. Wtedy Igor Konaszenkow, rzecznik rosyjskiego resortu obrony (ten sam, co dziś opowiada, jak radośnie Ukraińcy przyjmują „rosyjskich wyzwolicieli”), błyskawicznie wystąpił z raportami „obiektywnej kontroli powietrznej” pokazującymi, że samolot z 298 ludźmi na pokładzie zestrzelił ukraiński Su-25.
Zaraz potem Michaił Leontiew, komentator Kanału 1, „odnalazł” i pokazał zdjęcie satelitarne, na którym ukraiński samolot rzekomo strzelała do boeinga.
A mieliśmy też „hiszpańskiego dyspozytora lotów Carlosa”, który w dniu tragedii rzekomo pełnił dyżur na kijowskim lotnisku w Boryspolu i widział na ekranie radaru atak samolotu ukraińskiego na malezyjskiego boeinga. Dosyć szybko wyszło na jaw, że Hiszpan był hochsztaplerem, nigdy nie był w Ukrainie, a kłamał za 48 tys. dolarów, które dostał od Rosjan. Był też i prezentowany przez „Komsomolską Prawdę”, ulubioną gazetę Putina, „lotnik Wołoszyn”, który własnoręcznie „zestrzelił” pasażerski samolot pełen ludzi.
Mimo niezbitych dowodów Moskwa do dziś się nie przyznała, że to jej rakieta z jej wyrzutni Buk 17 lipca 2014 r. zniszczyła pasażerski samolot, zabijając 298 niewinnych ludzi, w tym 80 dzieci.
W przypadku Buczy będzie tak samo. Rosji Putina na nic innego poza najbezczelniejszym kłamstwem w takich okolicznościach nie stać.
Po Moskwie można się spodziewać, że cynicznie będzie szła w zaparte, nie przyzna się nigdy do winy, a odpowiedzialność za to, co zrobili jej żołnierze, będzie zrzucać na Ukraińców i Zachód