MÓWIŁ O NAS „moje gwiazdeczki”
Profesor kładł rękę na moim kolanie, głaskał, przytulał się tak, żeby poczuć piersi, przyciskał krocze do krocza. Zdarzało się, że używał siły fizycznej – pamiętam, że przycisnął mnie do drzwi w swoim gabinecie.
T– To był mój egzamin magisterski. Oprócz profesora w gabinecie był też recenzent. Rozmawialiśmy o mojej pracy. Potem wyszłam, żeby mogli się naradzić. Kiedy zawołano mnie z powrotem do gabinetu, usłyszałam, że zdałam z wyróżnieniem. Profesor nachylił się. Myślałam, że pocałuje mnie w policzek, ale poczułam jego język w ustach. Nie wiedziałam, co się dzieje. Byłam w szoku. Pamiętam, że recenzent w tym czasie patrzył w okno, sprawiał wrażenie zadumanego, jakby coś odwróciło jego uwagę. Nie zareagował. Zrozumiałam, że jedyną szansą na wyjście z tej sytuacji przemocy i manipulacji jest całkowite odejście z uniwersytetu, że nie ma sensu zgłaszanie żadnych skarg – mówi Anna [imię zmienione], była studentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim.
PROCEDURY
Anna złożyła skargę po kilkunastu latach. 21 marca stołeczna „Gazeta Wyborcza” i „Tygodnik Powszechny” ujawniły sprawę, którą po cichu żyła już polonistyka na UW – siedem byłych oraz obecnych studentek i doktorantek oskarżyło znanego językoznawcę, profesora i, do zeszłego roku, honorowego przewodniczącego Rady Języka Polskiego o molestowanie seksualne.
Kobiety zeznały przed komisją ds. przeciwdziałania dyskryminacji, że profesor dotykał je w niewłaściwy sposób, wkładał rękę pod bluzkę, prosił, by usiadły na kolanie, całował w usta, przyciskał do ściany, nachodził i wysyłał SMS-y, w których pisał m.in., że tęskni. Zwracał się do nich „kotku” i „kochanie”. Przed jedną z kobiet się onanizował.
Ze świadectw pokrzywdzonych kobiet wynika, że świadkami niektórych przypadków molestowania mieli być inni wykładowcy. Najstarsze przypadki molestowania pochodzą sprzed ponad 20 lat, ostatnie sprzed dwóch. Jedną z poszkodowanych kobiet jest właśnie Anna, była magistrantka i doktorantka profesora.
– Nie miałyśmy planu, by medialnie nagłaśniać tę historię. Zaufałyśmy uczelnianym procedurom – mówi. – Przez dwa miesiące czekałyśmy na decyzję rektora, na jego odpowiedź na opinię komisji, która nie budziła przecież żadnych wątpliwości. Miałyśmy poczucie, że na ostatniej prostej ta sprawa utknęła, że na etapie rektora procedury nie zostały wypełnione. Nasza mecenaska dopytywała rektorat o sprawę, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi.
Anna dodaje: – Zrobiłyśmy coś odważnego i ważnego. Cały czas wierzyłyśmy, że będziemy potraktowane sprawiedliwie, że profesor zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Starałyśmy się nie zakładać złych intencji ze strony władz UW, ale mamy do czynienia przynajmniej z pewną opieszałością. Zdziwił nas brak decyzji rektora. Czułyśmy, że ta sprawa może przejść przez uczelniane szczeble niezauważona, tak jakby nic się nie stało.
Anna nie jest związana z UW od ponad dekady. Mówi, że wciąż czuje lęk i obrzydzenie, przechodząc obok bramy uczelni przy Krakowskim Przedmieściu. Molestowanie było jedną z traum, które przepracowała na terapii.
TAJEMNICA POLISZYNELA
Do Anny napisała na Facebooku jedna z wykładowczyń. Nie były znajomymi, ale kiedy zobaczyła wiadomość z propozycją spotkania, wiedziała, o co chodzi. Już w czasach studenckich podejrzewała, że wykładowczyni też była molestowana przez tego samego profesora.
– Myślałam, że to już się nie dzieje. Okazało się jednak, że profesor wciąż molestuje studentki. Mam nastoletnią córkę. Zdecydowałam, że przystąpię do tej skargi z myślą o niej i innych młodych dziewczynach, żeby żadna nie musiała przechodzić przez to, co ja – mówi.
Anna: – Mieliśmy omawiać moją pracę magisterską. Profesor nalegał, żeby spotkać się w kawiarni naprzeciwko bramy uniwersyteckiej. Czekał z kwiatami. Ewidentnie miało to kontekst randkowy. Zaproponował, żebym zwracała się do niego po imieniu, kiedy jesteśmy w sytuacjach prywatnych. Odebrałam to jako zaburzenie relacji między wykładowcą a studentką.
I wylicza: – Profesor kładł rękę na moim kolanie, głaskał, przytulał się tak, żeby poczuć piersi, przyciskał krocze do krocza. Zdarzało się, że używał siły fizycznej: pamiętam, że przycisnął mnie do drzwi w swoim gabinecie. Udało mi się jakoś wyrwać.
Próbowała ukrócić takie zachowania: – Dystansowałam się, usztywniałam, omijałam go, parę razy powiedziałam, że nie wypada. Wiem, że teraz zareagowałabym inaczej, silniej. Zostałam wychowana w obowiązku bycia bardzo kulturalną i grzeczną. Teraz myślę, że to rzutowało na moją reakcję, że starałam się być kulturalna wobec profesora; ważna persona, guru, nie chciałam go stawiać w sytuacji, że ja mu coś zarzucam.
Anna przypomina jeszcze inną historię z seminarium magisterskiego. Zadzwoniła do niej jedna z uczestniczek, Polka na stałe mieszkająca w Wielkiej Brytanii, która była na wymianie na Wydziale Polonistyki UW.
– Była roztrzęsiona i przerażona: dostawała od profesora nieprzyzwoite SMS-y z propozycją spotkań. Poszła z tym do swojego opiekuna naukowego. Usłyszała, że te zachowania to tajemnica poliszynela, że nie da się z tym nic zrobić. Szybko zniknęła
z wydziału najpewniej przestraszona, że tak wyglądają polskie uniwersyteckie realia – mówi Anna.
I dodaje: – Byłam przekonana, że profesor molestował wiele kobiet. Rozmawiałyśmy o tym między sobą. Słyszałam, że to ja mam najgorzej. Nawet tej studentce z Wielkiej Brytanii powiedziałam, że doświadczamy czegoś więcej niż SMS-y. Pamiętam jednak wrażenie z rozmowy z nią. Po tym, jak ją potraktowano, wiedziałam, że nie mamy co szukać sprawiedliwości, bo możemy rozbić się o stwierdzenie: „Nic nie da się zrobić”.
Od Anny słyszę o innych sytuacjach, np. o gładzeniu po kolanie pod stołem na uroczystej kolacji po konferencji naukowej w innym mieście.
– Profesor podkreślał swoją władczość. On się z tym nawet specjalnie jakoś nie krył nie tylko wśród samych swoich, ale też w szerszym gronie na konferencjach naukowych. Mówił o nas „moje gwiazdeczki”. A inni mówili o nas „stajnia”, „wianuszek”. Profesor zawsze chciał, żebyśmy na rauty po konferencjach wchodziły w jego towarzystwie – mówi.
ZMOWA MILCZENIA
Kiedy „Wyborcza” i „Tygodnik Powszechny” nagłośniły sprawę, rektor UW prof. Alojzy Nowak w oświadczeniach do „Wyborczej”, ale też w liście do społeczności Wydziału Polonistyki UW przekonywał, że „gdy tylko do władz UW na początku grudnia 2021 roku dotarły pierwsze niepokojące informacje o zachowaniu pracownika Wydziału, zostały podjęte stosowne kroki”. Zapewniał w tym liście: „W dniu 9 grudnia 2021 roku rozwiązano z nim umowę o pracę, odsuwając go zarazem od prowadzenia zajęć dydaktycznych. W tej sprawie swoje postępowanie prowadziła Komisja Rektorska ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji, która uznała złożoną skargę za wiarygodną”.
Profesor, jak wiemy nieoficjalnie, nie został jednak zwolniony dyscyplinarnie. Miał sam złożyć wypowiedzenie. Jest już w wieku emerytalnym. Formalnie odszedł z pracy 31 marca. Nieoficjalnie wiemy również, że rektor Nowak zdecydował się na zawiadomienie prokuratury dopiero po opisaniu sprawy przez media, kiedy „Wyborcza” zaczęła dopytywać o to rzeczniczkę uczelni.
Po nagłośnieniu historii studenci i studentki Wydziału Polonistyki zorganizowali przed rektoratem wiec solidarności z ofiarami molestowania seksualnego. Padły zarzuty wobec rektora o opieszałość, a wobec wykładowców polonistyki, że nie reagowali.
– Zróbcie rachunek sumienia: ile razy odwracaliście wzrok, ile czasu trwała zmowa milczenia – przemawiał jeden ze studentów. Inna studentka wspomniała rozmowę z profesorką: „Wiedziałam co najmniej o niesmacznych komentarzach. Przepraszam, że nic nie zrobiłam” – usłyszała.
Laura Stepaniak, jedna ze współorganizatorek wiecu, studentka pierwszego roku polonistyki, mówi: – Profesor zniknął z dnia na dzień w tajemniczych okolicznościach, nikt nie mówił, z jakich powodów. Tymczasem on powinien być zwolniony dyscyplinarnie, a opinia komisji upubliczniona.
Andrzej Głuszak, także współorganizator wiecu, student sztuki pisania na Wydziale Polonistyki: – To, że sprawa nabrała tempa dopiero po podjęciu tematu przez media, nie wskazuje na dobre intencje rektora. Jest duże ryzyko, że tak to się miało skończyć: profesor przestaje prowadzić zajęcia i odchodzi na emeryturę. Nie ponosi żadnej odpowiedzialności.
Laura: – Jedna z ofiar profesora to moja przyjaciółka. Już po wybuchu afery usłyszała od pracowniczki wydziału, że jest intrygantką i aferzystką.
Andrzej i Laura mówią o dziwnej atmosferze na wydziale po zorganizowanym przez nich wiecu. – Zarzuca się nam, że nagłaśniając tę sprawę, kalamy własne gniazdo – mówi Laura. To sformułowanie padło w dyskusji na Facebooku. Jedna ze studentek polonistyki napisała: „
– Norwid pisał: „Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, / Czy ten, co mówić o tem nie pozwala?”. Przed nagłośnieniem sprawy wyglądało to mniej więcej tak, że starsze studentki po cichu ostrzegały te młodsze przed profesorem. Kiedy zaczęliśmy głośno domagać się, by sprawa nie została zamieciona pod dywan, a profesor poniósł odpowiedzialność, zarzuca się nam, że kalamy własne gniazdo – mówi Laura.
– Mam nadzieję, że inne ofiary molestowania na UW i innych uczelniach nie będą rezygnować ze zgłaszania podobnych historii w obawie przed tym, że spotka je ostracyzm – stwierdza Andrzej.
PORZĄDEK
Poprosiliśmy rektora o komentarz. Rzeczniczce uczelni wysłaliśmy szczegółowe pytania – m.in. o to, kiedy rektor powiadomił prokuraturę. Do tej pory nie otrzymaliśmy na nie odpowiedzi. Uczelnia nie przekazała nam też opinii komisji. Rzeczniczka nie odpowiedziała również na pytanie o tryb rozwiązania umowy o pracę z profesorem, powołując się na „sferę prywatną” i ochronę danych osobowych.
Dziekan Wydziału Polonistyki prof. Zbigniew Greń i prodziekan ds. studenckich dr Łukasz Książyk w oświadczeniu opublikowanym na Facebooku zapewnili o swojej odpowiedniej reakcji. Czytamy tam m.in.: „Całość postępowania antydyskryminacyjnego ma charakter poufny. Obowiązująca na UW procedura nie przewiduje możliwości publikacji opinii rektorskiej komisji ds. przeciwdziałania dyskryminacji. Dziekan Wydziału Polonistyki dostał opinię komisji do wglądu wyłącznie jako materiał
W podobnym tonie utrzymane jest oświadczenie Rady Wydziału Polonistyki: „Nie mogąc przesądzić o prawnej winie osoby oskarżanej, dajemy pełną wiarę świadectwom ofiar. Milczenie ze strony Wydziału do momentu upublicznienia tej sprawy w żaden sposób nie wynikało z chęci jej ukrycia, lecz wyłącznie ze względu na obowiązujące nas uniwersyteckie procedury. Wspieraliśmy, wspieramy i będziemy wspierać wszystkie ofiary molestowania seksualnego”. Rada Wydziału dodaje, że „upoważniła Dziekana do powołania komisji mającej dokładnie przeanalizować wszystkie okoliczności tej sprawy”.
Parlament Studentów UW w uchwale wezwał władze uczelni do większej stanowczości: „Domagamy się wdrożenia większej przejrzystości w procesach zwalczających przemoc seksualną (…). Domagamy się większej stanowczości wobec sprawców przemocy seksualnej na UW oraz sprawniejszego podejmowania decyzji w sprawie egzekwowania odpowiedzialności dyscyplinarnej, tak aby sprawca nie mógł jej uniknąć poprzez samodzielne złożenie wypowiedzenia”.
Anna, była magistrantka profesora, przypomina, że obronę pracy traktowała bardzo ambicjonalnie: – Osiągnęłam bardzo dużo. Udało mi się i spięłam studia, pracę zawodową i wychowanie dziecka. To powinien być dla mnie moment życiowego spełnienia, dumy. Tymczasem pamiętam, że wyszłam z obrony z poczuciem obrzydzenia, niesmaku, brudu – wspomina.
Rektor UW prof. Alojzy Nowak publicznie do sprawy odniósł się raz – 23 marca zabrał głos podczas otwarcia Zjazdu Polonistów. W zdalnym wystąpieniu powiedział do uczestników: „Wprawdzie w ostatnim czasie pisze się w gazetach dużo o naszej polonistyce, ale nie przejmujcie się tym państwo. Uniwersytet porządkuje te sprawy. Myślę, że to zdarza się, mogło się zdarzyć, choć nie powinno, w każdym miejscu, na każdym wydziale”. Następnie rektor dodał: „Powiedziałbym, że w połowie (media) piszą nieprawdę. Z nieprawdą trudno jest dyskutować. Myśmy już nasze sprawy uporządkowali i porządki będą szły dalej”.
Były honorowy przewodniczący Rady Języka Polskiego, którego studentki i doktorantki oskarżyły o molestowanie seksualne, nie odpowiedział na pytania wysłane e-mailem i SMS-em.
Zostałam wychowana w obowiązku bycia grzeczną, starałam się być kulturalna wobec profesora: ważna persona, guru, nie chciałam go stawiać w sytuacji, że ja mu coś zarzucam. Teraz zareagowałabym inaczej. Silniej