Kolejny spec od karnych
Wojciech Szczęsny znów mógł zostać bohaterem Juventusu. Ale w hicie ligi włoskiej z Interem Mediolan, przegranym 0:1, z niebanalnego wyczynu obrabował go kolega z drużyny.
Upływał doliczony czas gry pierwszej połowy, gdy Wojciech Szczęsny zatrzymał strzał z 11 metrów oddany przez Hakana Calhanoglu. Turyńska widownia oszalała, choć mogła się już przyzwyczaić – Polak obronił czwarty z rzędu rzut karny w bieżącym sezonie Serie A.
Jego paradę poprzedziła dzika awantura, dla włoskich boisk typowa jak hałaśliwe, gromadne spożywanie kolacji w lokalnej trattorii. Po wszystkim szamotanina wciąż trwała i to również z tego powodu sędzia przedłużał grę – ostrą, toczoną pod wysokim napięciem – w nieskończoność, mecz zamiast 90 trwał 106 minut.
Przede wszystkim jednak arbiter nakazał jedenastkę powtórzyć, bo Matthijs De Ligt, obrońca Juventusu, pospieszył się i zbyt wcześnie wskoczył w pole karne. I Hakan Calhanoglu ponownie się nie pomylił – Szczęsny znów przewidział jego zamiary, prawie musnął piłkę, ale tym razem puścił gola, wyczyn sprzed chwili został wymazany.
Szczęsny wybiera prestiż
Zanim rozpoczął się mecz, polski bramkarz z trudem powstrzymywał łzy. Na murawie – kilka metrów od przemieszanych, obejmujących się piłkarzy obu drużyn, przy przygaszonych jupiterach – stanęły piosenkarki Gaia (włoska) oraz Katerina Pawlenko (ukraińska), które odśpiewały Lennonowskie „Imagine”. Kontekst był oczywisty, a Szczęsny przeżywa wojenną tragedię w sposób osobisty. Gry z Rosjanami odmawiał w tonie wyjątkowo emocjonalnym („sumienie nie pozwala mi słuchać ich hymnu”), przypominając, że jego żona urodziła się w Ukrainie, w żyłach ich dziecka płynie ukraińska krew.
A potem Polak podtrzymał, nawet upiększył, reputację wybitnego specjalisty od pojedynków oko w oko z boiskowymi rewolwerowcami. Jak Robert Lewandowski od lat uchodzi za niezawodnego egzekutora rzutów karnych (dzięki twardym danym: statystykom okazalszym niż wszyscy piłkarze rywalizujący w wielkim futbolu), tak Szczęsny konsekwentnie poleruje wizerunek bramkarza, na którego widok zwątpić powinien każdy, kto przymierza się do strzału z 11 metrów. W czołowych ligach Europy nie ma w bieżącym sezonie nikogo, kto obroniłby więcej karnych niż Polak.
Co istotne, 32-letni reprezentant naszego kraju, którego w klubie witano przed kilkoma dniami jako jednego z głównych zasłużonych dla zwycięskiego barażu o mundial ze Szwecją, błyszczy wtedy, gdy dzieje się rozstrzygająco, prestiżowo. Rzuty karne zatrzymał m.in. w obu meczach z AS Romą, wygranych minimalnie – 1:0 u siebie, 4:3 na wyjeździe. Gdyby padły w nich remisy – jeśli wolno pozwolić sobie na uproszczenie – to Juventus nie zajmowałby obecnie w Serie A miejsca czwartego, premiowanego zaproszeniem do Ligi Mistrzów, lecz piąte. Rzymianie to bezpośredni rywale, plasujący się tylko o szczebel niżej w tabeli.
Gdyby nadpobudliwość kolegi z drużyny nie odebrała Szczęsnemu czwartego obronionego rzutu karnego z rzędu, w niedzielę prawdopodobnie znów zasadniczo wpłynąłby na wynik. Gospodarze przeważali i nacierali przez niemal cały mecz, mediolańczycy przyjęliby z satysfakcją nawet remis.
Nie płaczą po Donnarummie
Juventus już chyba nie zdąży włączyć się do walki o mistrzostwo kraju, ale wreszcie odzyskał równowagę – przed sezonem wrócił, po eksperymentach z poszukiwaniem atrakcyjnego stylu gry (Maurizio Sarri) oraz trenerskim nowicjuszem (Andrea Pirlo), do pragmatycznego Massimiliano Allegriego i do niedzielnego szlagieru przystępował po 16 kolejkach bez porażki.
Sporo zawdzięczają turyńczycy Szczęsnemu, który szybował po identycznej trajektorii. Marnie wyglądał u schyłku poprzedniego sezonu, więc słyszał, iż klub rozważa podpisanie umowy z Gianluigim Donnarummą, a następnie raził kardynalnymi błędami na początku tej edycji rozgrywek, więc jął czuć na plecach oddech rezerwowego Mattii Perina. Zdecydowanie wstawiał się jednak za nim Allegri, który swego czasu obwołał go jednym z pięciu czołowych golkiperów na świecie. Wyjaśniał, że Polak cierpi jak cała próbująca wygramolić się z wielomiesięcznego kryzysu drużyna, że z równowagi wytrąciła go zmiana stylu gry. Poprzedni trenerzy żądali, by zachowywał się jak ostatni obrońca, każdą akcję rozpoczynał podaniem po ziemi, i to dlatego wdał się m.in. w dramatyczny w skutkach drybling w meczu z Udinese. – Musi zrozumieć, że w pewnych sytuacjach wykopanie piłki w trybuny to żaden wstyd – mówił trener.
Dzisiaj Szczęsny należy już do najpewniejszych punktów drużyny. Nikt nie wypomina mu trzeciej najwyższej pensji brutto w całej lidze (ustępuje Paulo Dybali i Dusanowi Vlahovicowi, w klasyfikacji netto spada na siódme miejsce, bo po wielu latach gry w Italii nie obejmują go ulgi podatkowe dla obcokrajowców), często słyszy natomiast, iż szefowie Juventusu postąpili rozsądnie, ostatecznie rezygnując z negocjacji z Donnarummą. Najbardziej wartościowy gracz Euro 2020 w barwach Paris Saint-Germain sprzeciętniał, przyczynił się też do szokującej klęski Włochów w barażu o mundial z Macedonią Północną.
Szczęsny podróżuje w odwrotnym kierunku – spotężniał i w klubie, i w reprezentacji kraju.
●
Wojciech Szczęsny konsekwentnie poleruje wizerunek bramkarza, na którego widok zwątpić powinien każdy, kto przymierza się do strzału z 11 metrów