Dlaczego zostali pod ziemią?
Górników z Pniówka nie powinno być pod ziemią w chwili wybuchu. W związku z zagrożeniem klimatycznym mieli pracować tylko 6 godzin i o północy wyjechać na powierzchnię. 20 kwietnia nie wyjechali, a kilkanaście minut później doszło do tragedii.
Ze względu na pracę maszyn, a także temperaturę górotworu, w kopalniach co jakiś czas sprawdza się temperaturę w wyrobiskach. Jest to ważne dla bezpieczeństwa, a także komfortu pracy górników. Jeśli w jakimś miejscu pod ziemią temperatura powietrza jest większa niż 28 stopni Celsjusza, wprowadza się tam pierwszy stopień zagrożenia klimatycznego. Czym to skutkuje?
– Dla pracowników przebywających w takich miejscach dłużej niż przez 2 godziny ogranicza się czas pracy do sześciu godzin – wyjaśnia Anna Swiniarska-Tadla, rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach.
Ten czas jest liczony od momentu zjazdu pod ziemię do chwili wyjazdu na powierzchnię. – Przestrzeganie tego jest ważne, bo praca w takich warunkach jest wycieńczająca. A wiadomo, że im bardziej zmęczony człowiek, tym łatwiej o błąd – mówi jeden z górników.
Pierwszy stopień zagrożenia
W należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej kopalni Pniówek temperaturę w wyrobiskach i chodnikach mierzono od końca marca do 14 kwietna. „Wyborcza” dotarła do zarządzenia Marcina Mikołajczyka, zastępcy dyrektora zakładu [kopalnia od 31 marca nie mała dyrektora, którego przymuszono do odejścia na emeryturę i nie powołano jego następcy], w sprawie wprowadzenia pod ziemią pierwszego stopnia zagrożenia klimatycznego.
15 kwietnia Mikołajczyk wskazał 16 miejsc w kopalni, gdzie temperatura przekracza 28 stopni. Jednym z nich była znajdują się na poziomie 1000 metrów ściana N-6. Pierwszy stopień zagrożenia klimatycznego obowiązywał tam od sekcji 45 do sekcji nr 1 oraz w chodniku N-11 za ścianą do wylotu z rejonu.
Opóźniony zjazd uratował życie
20 kwietnia kilkanaście minut po północy na tej ścianie doszło do wybuchu metanu. Pod ziemią pracowało wtedy kilkudziesięciu górników. Z danych systemu zjazdów, do których dotarła „Wyborcza”, wynika, że wszyscy zjechali pod ziemię 19 kwietnia o godzinie 18.
– Skoro pracowali w pierwszej strefie zagrożenia klimatycznego, to zgodnie z przepisami w chwili wybuchu nie powinno ich być pod ziemią. Na powierzchni powinni się zameldować punktualnie o północy – wyjaśnia nasz informator z kopalni.
Kolejna zmiana miała zjechać pod ziemię o północy, ale z danych kopalnianego systemu wynika, że 20 kwietnia ten zjazd się opóźnił o kilka minut. To uratowało życie górnikom, nie zdążyli dotrzeć w rejon, gdzie doszło do katastrofy. Gdyby obowiązywał tam tryb ośmiogodzinny, zmiennicy zjeżdżaliby o godzinie 1.30.
Dlaczego górnicy ze zmiany o godzinie 18 po północy nadal byli pod ziemią? – Mogli walić nadgodziny albo przełożeni nie dali im wyboru, mówiąc, że jakaś robota jest nieskończona i trzeba zostać – wyjaśnia nasz informator z kopalni.
Po pierwszym wybuchu metanu na pomoc poszkodowanym górnikom wysłano ratowników. O godzinie 3 – w trakcie trwania akcji ratunkowej – doszło do kolejnej eksplozji metanu. W obu eksplozjach zginęło 9 górników, ponad 20 zostało poparzonych, a 7 pozostało pod ziemią. Oficjalnie mają status zaginionych, ale wiadomo, że nie żyją.
Organizację pracy wyjaśni prokuratura
Zapytałem Jastrzębską Spółkę Węglową, dlaczego górnicy, którzy zjechali do pracy na ścianie N-6, gdzie wprowadzono pierwszy stopień zagrożenia klimatycznego, nie wyjechali na powierzchnię o północy. I kto o tym zdecydował?
„W ścianie N-6 występowały miejsca ze skróconym czasem pracy. Przy odpowiedniej organizacji pracy żadnej osobie pracującej w ścianie N-6 nie przysługiwałby skrócony czas pracy. Za organizację pracy w ścianie odpowiada sztygar bądź przodowy. Jak została zorganizowana praca w ścianie N-6 w dniu katastrofy, ustali OUG w Rybniku oraz prokuratura” – napisał nam Tomasz Siemieniec, kierownik zespołu komunikacji JSW.
Kopalniany system „Zefir”, który monitoruje pracę wszystkich podziemnych urządzeń, w nocy z 19 na 20 kwietnia nie odnotował stopniowego wzrostu stężenia metanu. Nagle o godzinie 0.12 czujnik znajdujący się na początku ściany N-6 zarejestrował gwałtowny skok stężenia metanu, a potem nastąpiła eksplozja. Metanometria automatyczna wyłączyła pracę kombajnu.
Czujnik nie pokazywał obecności metanu
Przez prawie trzy godziny po pierwszym wybuchu czujnik na początku ściany N-6 pokazywał, że stężenie metanu rośnie. Zgodnie z przepisami, jeśli poziom metanu osiągnie 2 proc., w rejonie wyłącza się wszystkie urządzenia, a kiedy stężenie dojdzie do 3 proc., wycofuje się ludzi. Są to warunki zagrażające życiu. Po pierwszym wybuchu, choć stężenie metanu było wysokie, ktoś zdecydował o wysłaniu pod ziemię ratowników górniczych. Dlaczego? JSW nie odpowiedziało na to pytanie.
Zaskakujące dane pokazał za to czujnik znajdujący się na końcu ściany N-6. O godzinie 0.12 odnotował on wybuch metanu, jednak potem przez blisko dwie godziny pokazywał, że jego stężenie jest na bezpiecznym poziomie. Ten czujnik wzrost stężenia metanu odnotował dopiero kilkanaście minut po godzinie 2. Od tego momentu poziom metanu na końcu ściany rósł. Następnie o godzinie 3.10 w chodniku N-12, prowadzącym do ściany N-6, doszło do drugiego wybuchu. Tam z kolei czujnik do samego końca pokazywał bezpieczny poziom metanu.
Okoliczności katastrofy w kopalni Pniówek badają prokuratura i komisja powołana przez
Wyższy Urząd Górniczy. Ustalenie, co się działo pod ziemią, na razie jest utrudnione, bo w miejscu tragedii nie można przeprowadzić wizji lokalnej, a także wyciągnąć ciał zaginionych. Ze względów bezpieczeństwa rejon wybuchu został zamknięty na co najmniej kilka miesięcy.
Górnicza wdowa: Mają krew na rękach
Trzy dni po wybuchach metanu w kopalni Pniówek doszło do podziemnego wstrząsu i gwałtownego wypływu metanu w należącej do JSW kopalni Zofiówka. W tej katastrofie zginęło 10 górników. Teraz wdowa po jednym z nich w mediach społecznościowych opublikowała apel [pisownia oryginalna]: „Jestem żoną zmarłego Górnika w kopalni Zofiówka i niech to wie cały świat że sprawy tak nie zostawię. Mają krew na rękach tylu ludzi i napewno Sąd ostateczny nimi się zajmie ale jeszcze musza odpowiedzieć za to na Ziemi aby w największej mierze uniknąć kolejnych katastrof. Myślę że wszystkie rodziny powinniśmy się zjednoczyć i zrobić porządek z tym kurestwem. Kto jest tego samego zdania z Zofiówki oraz Pniówka proszę się ze mną skontaktować. Wiem co czujecie i jestem z Wami całym serce”.
Związkowcy apelują o gwarancje bezpieczeństwa
Z kolei Bogusław Ziętek, lider związku zawodowego Sierpień ’80, zaapelował do wicepremiera Jacka Sasina, który kieruje Ministerstwem Aktywów Państwowych, o gwarancję bezpieczeństwa dla górników, którzy zechcą opowiedzieć o nieprawidłowościach, do jakich miało dochodzić w obu kopalniach.
„Tragiczne wydarzenia w kopalniach JSW, Pniówek i Zofiówka czekają na odpowiedź. Ból i rozpacz potęgowane są przez narastające wątpliwości, czy musiało do tego dojść. Do naszego Związku docierają kolejne informacje, że zarówno przed samymi tragicznymi wydarzeniami w kopalniach Pniówek i Zofiówka, jak również podczas akcji ratunkowych popełniono szereg błędów i nieprawidłowości” – napisał Ziętek do Sasina. Jak na razie wicepremier na zareagował na prośbę działaczy.
Kolejna zmiana miała zjechać o północy, ale zjazd się opóźnił o kilka minut. To uratowało życie górnikom, nie zdążyli dotrzeć w rejon katastrofy