Nie można mechanicznie sumować słupków
By łączenie sił opozycji doszło do skutku i spełniło swoją funkcję, trzeba zacząć rozmowę nie tylko o ilościowym, ale także o jakościowym aspekcie tego procesu
19 kwietnia i 10 maja na łamach „Gazety Wyborczej” ukazały się artykuły Andrzeja Machowskiego [„Pan D’Hondt a sprawa Polski (2050)” i „Zaprzepaszczona szansa A.D. 2019”] odpowiadające na naszą analizę pt. „Bloki wyborcze – która strategia pozwoli nam wygrać demokrację?”, opublikowaną na stronie Strategii 2050 i w „Rzeczpospolitej”. Argumentujemy w niej, że jakaś forma blokowania jest konieczna. Jednak koncept zjednoczonej opozycji w proponowanej obecnie formule służy interesowi konkretnej partii, a nie interesowi patrii. Nieprzypadkowo założenie to promuje wyłącznie Koalicja Obywatelska, a pozostałe siły opozycyjne się od niego dystansują.
Przemocowe zaganianie wszystkich partii prodemokratycznych pod parasol KO i jej lidera jest dla tych partii kosztowne.
W efekcie zabieg ten pogłębia nieufność, zamiast budować współpracę. Takie wymuszone jednoczenie może też być kontrproduktywne z punktu widzenia wyniku wyborczego, ponieważ zwiększa ono prawdopodobieństwo zniechęcenia elektoratów na skrzydłach. To zaś może prowadzić do demobilizacji części wyborców lub skłaniać ich do głosowania na małe ugrupowania pozostające poza zjednoczonym blokiem. Tymczasem właśnie wypadnięcia dużej liczby głosów pod próg wyborczy należy za wszelką cenę unikać przy wybieraniu optymalnej strategii na wybory parlamentarne.
Dlatego, by blokowanie doszło do skutku i spełniło swoją funkcję – czyli zakończyło się wygraną sił demokratycznych – trzeba zacząć rozmowę nie tylko o ilościowym, ale także o jakościowym aspekcie tego procesu. Należy postawić pytanie o sposób formowania ewentualnych koalicji, tak aby możliwe było zachowanie tożsamości poszczególnych jej uczestników, a wyborcy mieli poczucie, że ich różnorodne interesy są dobrze reprezentowane. Koalicje muszą też być odporne na negatywną kampanię PiS. Zjednoczona opozycja na Węgrzech przegrała m.in. dlatego, że Orbán sprawnie eksponował jej niespójność programową. Zdołał też przykleić do całości demokratycznego bloku wizytówkę polaryzującego na Węgrzech byłego premiera Ferenca Gyurcsánya. Nie ulega wątpliwości, że ten sam manewr zastosuje w czasie kampanii PiS.
Jest symptomatyczne, że Machowski całkowicie pomija naszą refleksję o jakości koalicji i efektywności procesów politycznych, które miałyby do niej doprowadzić. Skupia się natomiast wyłącznie na ilościowym aspekcie jednoczenia. Nawet tutaj przytoczone przez niego dane są jednak nie do końca rzetelne.
Machowski twierdzi, że historia Koalicji Europejskiej, czyli pierwszego w Polsce politycznego zjednoczenia w 2019 r., to dowód na to, że jednoczenie mobilizuje elektoraty partii demokratycznych. Wyciąga ten wniosek na podstawie dwóch sondaży sprzed wyborów w 2019 r., według których poparcie KE w wyborach do parlamentu europejskiego było wyższe niż poparcie poszczególnych partii. Przedstawia też autorską symulację wyników wyborów parlamentarnych z 2019 r., gdyby opozycja poszła do nich zjednoczona.
Wyciąganie wniosków z wyników pojedynczych sondaży jest nadużyciem.
Dużo rzetelniej jest posługiwać się średnią z sondaży w danym miesiącu. Według średniej ze strony ewybory.eu w kwietniu 2019 r. poparcie dla partii tworzących KE wyniosło w sumie 45 proc., a w maju – 47 proc. To odpowiednio o 7,5 i o 9,5 pkt proc. więcej niż wynik Koalicji w wyborach. To również o 6 pkt proc. więcej niż suma poparcia tych partii przed powstaniem KE. Te dane podtrzymują więc naszą tezę, że szerokie jednoczenie zniechęca część wyborców, których poglądy przestają być reprezentowane w ramach koalicji. Widzieliśmy to w maju 2019 r. w Polsce, widzieliśmy to w kwietniu 2022 r. na Węgrzech.
Z kolei symulacja Machowskiego zakłada, że poszczególni kandydaci w okręgach otrzymaliby w ramach zjednoczonej opozycji dokładnie tyle samo głosów, ile zdobyli na swoich listach partyjnych. Machowski zakłada, że kandydat SLD, który w okręgu nowosądeckim miał pierwsze miejsce na liście, zdobyłby dokładnie tyle samo głosów, gdyby startował z trzeciego miejsca listy zjednoczonej opozycji. To założenie błędne. Kandydaci z pierwszych miejsc niemal zawsze otrzymują bonus wynikający z tego, że wyborcy to ich nazwisko widzą jako pierwsze na karcie wyborczej. Mniej zaangażowani wyborcy częściej więc zakreślają „jedynki”. W momencie, gdy dany kandydat spada na niższe miejsce listy, traci ten bonus. O znaczeniu miejsc na listach powstało wiele badań, szczególnie warta zacytowania jest analiza prof. Flisa dla Fundacji Batorego z 2019 r.
Machowski w kolejnej tezie twierdzi, że zjednoczenie nie zniechęci wyborców KO, PL 2050, PSL i Lewicy, ponieważ elektoraty tych partii są do siebie podobne i dla wszystkich kluczową kwestią jest niechęć do PiS. Nie przedstawia jednak żadnych argumentów, które miałyby uwiarygodnić to twierdzenie. Dostępne dane pokazują, że jest to pogląd mylny.
W sierpniu 2021 r. CBOS przebadał poglądy elektoratów KO, Lewicy i PL 2050 na szereg kwestii społecznych. W wielu obszarach ich poglądy są rzeczywiście zbliżone, ale jest również wiele, w których znacząco się różnią. Dotyczy to m.in. kwestii dostępności aborcji, a także stosunku do uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu oraz spraw gospodarczych, w tym tak głośnej ostatnio kwestii opodatkowania najbogatszych.
Elektoraty sił prodemokratycznych różni też stosunek do samego bytu opozycji.
Jak pokazuje raport CBOS z lutego, sympatie wobec niej zgłasza 70 proc. wyborców KO, 56 proc. Lewicy i tylko 36 proc. zwolenników Polski 2050. Pokazuje to dystans tej części wyborców do innych partii opozycyjnych, co może mieć ogromny wpływ na ich postrzeganie bloku zjednoczeniowego.
Jakiekolwiek blokowanie, by było skuteczne, musi więc wynagrodzić trudny i nienaturalny proces jednoczenia wyborcom partii uczestniczących w blokowaniu. Słowem: blokowanie może przynieść sukces, jeśli wniesie do polskiej polityki nową jakość.
To jest główne przesłanie naszej analizy, które Machowski ignoruje. Ten przekaz pomijany jest też w większości debaty publicznej. Wielka szkoda. Blokowanie nie ogranicza się do arytmetycznego dodania słupków poparcia, jest procesem politycznym wymykającym się zasadom matematyki. W tym procesie koszty dla wszystkich partii muszą być rozdzielone równo, a wyborcy muszą wiedzieć, że głosują za konkretną wizją Polski, a nie tylko przeciw obecnej władzy. Wreszcie trzeba być świadomym zagrożeń, jakie czyhają na zjednoczony blok w zderzeniu z PiS.
Dlatego wszyscy, którym zależy na tym, by wypracować najlepszą strategię do pokonania PiS, muszą poszerzyć zakres dyskusji. Czas zadać pytanie, jak powinien wyglądać proces polityczny, tak by wyrównał on koszty wszystkich sił demokratycznych. Zamiast łudzić się, że wyborcy czterech partii niczym się nie różnią, trzeba zbadać, gdzie są najpoważniejsze i najbardziej wrażliwe dla ludzi podziały, i zastanowić się, jak przełożyć je na satysfakcjonującą dla nich reprezentację. Proces blokowania powinien wykroczyć poza poszukiwanie najlepszego anty-PiS. Koalicja lub koalicje, które zrodzi, muszą przedstawić wiarygodną obietnicę skutecznych rządów po wyborach. Takich, które zreformują Polskę, przywrócą w niej wartości demokratyczne, ale zadbają też o godność i interesy gospodarcze mieszkańców Polski burmistrzowskiej i mieszkańców terenów wiejskich.
Proces łączenia sił opozycji powinien wykroczyć poza poszukiwanie najlepszego anty-PiS. Koalicja lub koalicje, które zrodzi, muszą przedstawić wiarygodną obietnicę skutecznych rządów po wyborach
Wreszcie czas dotknąć tematów, które traktowane są w debacie publicznej niemal jak tabu.
Jednym słowem, czas uczciwie zastanowić się, czy rzeczywiście objęcie przywództwa wszystkich sił demokratycznych przez Donalda Tuska, polityka, któremu nie ufa dzisiaj 54 proc. Polaków, jest naprawdę dobrym rozwiązaniem na pokonanie PiS.
● Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz,
Jan Szyszko
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz jest dyrektorką, a Jan Szyszko członkiem zarządu Instytutu Strategie 2050, think tanku związanego z partią Polska 2050