TO NIEKONIECZNIE SAM
Zgodnie z ideą inwazyjności gatunków Ziemia jest naturalnie pocięta granicami, które dają narodom władzę nad przyrodą. Więc kiedy pojawia się „obcy”, należy go wyciąć – ironizuje uczona.
TOMASZ ULANOWSKI: Nie drażni pani, kiedy biolodzy prezentują ideę inwazyjności gatunków jak prawo fizyki? PROF. URSZULA ZAJĄCZKOWSKA:
Oczywiście, rozumiem logikę tej idei i znam liczne badania naukowe, z których czerpie. Ale mam wobec takiego podejścia pewne wątpliwości. Odrzuca mnie jego antropocentryzm. Narracja o obcych gatunkach inwazyjnych ma swoje źródła w ulotności ludzkiego życia – które szczególnie w porównaniu z długością życia drzew jest bardzo krótkie. Stąd 5-10-letnia inwazja nawłoci kanadyjskiej przeraża nas swoją intensywnością. Ale dla dębu, który rośnie tysiąc lat, to nic nieznaczący epizod. Podobnie wygląda to z perspektywy całych, ciągle zmieniających się ekosystemów.
Człowiek porusza się w zupełnie innej skali czasowej. I w niej rości sobie prawo do wartościowania przyrody.
W Polsce trudno już chyba znaleźć tysiącletnie dęby.
– To straszne, że ich nie ma, mało jest nawet pięćsetletnich. Z tak wiekowych drzew został jeszcze ponadtysiącletni cis w Henrykowie Lubańskim na Dolnym Śląsku. Jest on obecnie uznawany za najstarsze drzewo w naszym kraju.
Z kolei nawłoć kanadyjska ma dziś tak złą prasę, że piętnuje się nawet miód nawłociowy.
– To jest już zupełnie dziwaczne. Przecież z tej nawłoci korzystają pszczoły, które na polskich polach uprawnych, choćby rzepaku, przechodzą chemioterapię. Nie dość, że mają do dyspozycji tylko monokulturę, mnogość gatunków polnych została ograniczona niemal do zera, to jeszcze jest ona lana pestycydami. A dzięki nawłoci kanadyjskiej mogą jesienią się dokarmić. Bywa, że obecność nawłoci to dla owadów zapylających być albo nie być.
To prawda, nawłoć wykańcza inne rośliny, te rosnące pod nią. Ale przecież sama też ma prawo do życia – jak każdy inny organizm na Ziemi.
– Znowu wracamy do języka. Ludzie uznają niektóre rośliny za swoje, a inne za obce. To dla mnie naprawdę dziwne. Tak jakby Ziemia naturalnie była pocięta granicami państwowymi i dawała konkretnym krajom i narodom władzę nad przestrzenią. Więc kiedy pojawia się „obcy”, należy go wyciąć.
Kiedyś w Puszczy Białowieskiej na poważnie prowadzono akcję wyrywania niecierpka drobnokwiatowego (to azjatycki gatunek, który wymknął się z ogrodów botanicznych). Bo ludzie uznali, że Puszcza sobie z nim nie da rady. No i rwano niecierpka.
Z drugiej strony kornika nie wolno ruszać, bo z nim Puszcza sama ma sobie dać radę. Albo całkiem na odwrót: wytnijmy świerki, by chronić je przed kornikiem, i posadźmy to, o czym wiemy, że będzie rosło w Puszczy za 500 lat.
Kornik jest częścią „rodzimej przyrody”.
– Nasz narodowy szkodnik (śmiech)! W botanice inwazyjność gatunków jest rozdzielona bardzo wyraźną cezurą. Rośliny, które przybyły do nas z Nowego Świata dzięki Kolumbowi, uznaje się za zadomowione, to tzw. kenofity. To poważny naukowy termin, choć jego cezura jest przecież absurdalnie arbitralna. Choć więc są obce, to patrzy się na nie dość łagodnie. W końcu żyją tu już od pół tysiąca lat.
Jak robinia akacjowa, którą bardzo lubię. A która też jest uznawana za inwazyjną, bo jako bobowata współpracuje z bakteriami brodawkowymi i ściąga azot bezpośrednio z powietrza. Jest więc bardzo ekspansywna. Zaraz dostanie się jej tak, jak teraz dostaje się kotu domowemu.
– Ekolodzy i leśnicy traktują ją jak chwast, czyli jako złą roślinę. Bo zmienia biologię i strukturę gleby, bo zabiera przestrzeń życiową innym drzewom (naszym!). Ale przecież jest rośliną bardzo wytrzymałą (to zaleta) i miododajną. Jej bujne kwiaty produkują ogromną ilość nektaru. Dla gatunków zapylających jest więc niesamowicie wartościowa.
Gatunek inwazyjny (to nie każdy obcy gatunek) ma ogromny apetyt na życie. Nawłoć kanadyjska czy robinia akacjowa nie mają tu jeszcze za wielu wrogów. Ich wrogiem jesteśmy my. Podobnie wrogów nie ma szrotówek kasztanowcowiaczek, który karmi się miękiszem liści kasztanowca.
Albo pochodząca z Azji ćma bukszpanowa. Tworzy wielkie, tłuste larwy…
Czyli nie dość, że inwazyjna, to jeszcze ohydna.
– Obrzydliwa, ale dla ptaków taka larwa to suty posiłek. Jednak na razie nie chcą tego przyjąć do wiadomości, jeszcze się nie nauczyły nią karmić.
Znajomi entomolodzy straszą mnie, że w Polsce pojawia się coraz więcej obcych gatunków owadów. I wszystkie mają apetyt na nasze zdrowe polskie liście.
Czyli trzeba postawić kolejne płoty i mury.
– Najlepiej do samego nieba! I naokoło Polski.
Pani zdaniem przyroda, która pojawiła się tu wcześniej, prędzej czy później nauczy się korzystać z nawłoci, ćmy bukszpanowej i ze szrotówka kasztanowcowiaczka?
– Tak, choć prawdopodobnie nie stanie się to za naszego życia. Może za 100200 lat. Ale słyszałam, że niektóre wróble już podskubują szrotówka. Przeszło dwie dekady po tym, jak po raz pierwszy zaobserwowano go w Polsce.
Jednak choćby nauczyła się dopiero za tysiąc lat – to naprawdę ziarnko piasku w klepsydrze zmian zachodzących w przyrodzie.
Oprócz perspektywy czasowej warto też poszerzyć sobie tę przestrzenną. Polskie lasy to przecież ledwie drobny fragment, punkcik na mapie zmian ekosystemowych. One zachodzą na całym świecie.
Rodzime gatunki (czyli te, obok których my się urodziliśmy) coraz trudniej dają sobie radę ze wzrostem temperatury i zmianą cyklu hydrologicznego – ze strasznymi suszami. Natomiast te, które przybywają do nas choćby z południa, są do tych warunków przyzwyczajone. Dlatego warto popatrzeć na nie z czułością – jeśli chcemy mieć w Polsce jakąkolwiek dziką przyrodę.
Ale nie tylko dziką. W niemieckich lasach gospodarczych już od dawna uprawia się daglezję zieloną.
To drzewo, które wspaniale rośnie. Choć jest to gatunek dość wymagający co do wilgotności, więc nie wszędzie ma szansę żyć. Ale polscy leśnicy, po błędach z czeremchą amerykańską czy dębem czerwonym, obawiają się wprowadzania daglezji do lasów gospodarczych. Tyle że również i lasy gospodarcze, dość nudne monokultury, niedługo nie będą wyglądały jak kiedyś – tak mocno klimat się zmieni.
Dlatego ważne jest zostawianie coraz większych obszarów lasu bez działania człowieka. A jeśli tak, to obce gatunki będą się w tutejszych lasach pojawiały, czy tego chcemy, czy nie.
Nawet buki uciekają na północ Europy.
– Dęby też. Stąd pojawiają się pomysły, żeby przenieść do nas ich południowe proweniencje. Sprowokowane przez naszą cywilizację zmiany klimatu zachodzą tak szybko, że patrzenie na „rodzimą przyrodę” w ograniczonej skali czasoprzestrzennej ludzkiego życia nie ma już chyba większego sensu. Dlatego działania mające na celu siłowe zatrzymanie obecnego składu gatunkowego ekosystemów uważam za podejście skrajnie konserwatywne. Ekolodzy często walczą o zachowanie tego, co i tak wymrze.
Przypomina mi to tę tzw. czynną ochronę roślin czy porostów – wyżyna się runo, wszystkie siewki, krzewinki i mchy, do samego piachu – bo właśnie tam rosną chrobotki. Naturalne zarastanie runa, procesy stwarzania się lasu nie znaczą przy tym nic. Mimo że jednym z celów ochrony przyrody jest przecież ochrona naturalnych procesów ekologicznych.
Człowiek jest z natury konserwatystą. Nie lubimy zmian. Chcemy, żeby zostało tak, jak jest. A czasem nawet chcielibyśmy, żeby znowu było tak, jak kiedyś.
– Niewątpliwie, jesteśmy zachowawczy i nostalgiczni. Problemem jest też edukacja szkolna, która, czego wielce żałuję, nie uczy dzieci rozpoznawania bliskiej przyrody – drzew, ziół, traw, ptaków, owadów. Bo gdyby uczyła, to uwrażliwione, świadome swej lokalnej przyrody dzieci same by zauważyły, że ta przyroda się zmienia.
Mnie katowano etapami mejozy i mitozy, bez wytłumaczenia, co oba procesy oznaczają.
– Kazali nam wykuć to wszystko na pamięć. I oczywiście, sens samego zjawiska się zagubił. Lepiej byłoby poznać 10 gatunków traw, które rosną wokoło. I jeszcze je narysować. Z tak wykształconymi dziećmi skutecznie można by prowadzić dalszą edukację przyrodniczą, która uczyniłaby ich świadomymi obywatelami. Zrozumiałyby, że w gwałtownie zmieniającym się świecie nie tylko ludzie zostają uchodźcami – inne gatunki także.
A część z nich rozchodzi się z innego powodu, choć także z powodu człowieka. Bo przywieźliśmy je do ogrodów botanicznych czy przydomowych ogródków i nie pomyśleliśmy, że z nich uciekną.
Jared Diamond pisze, że przeciętny łowca-zbieracz – są jeszcze takie spo
łeczności – rozpoznaje tysiąc gatunków roślin i zwierząt żyjących w okolicy. Wie też, jak z nich skorzystać. Mało który Polak potrafiłby popisać się taką wiedzą.
– Dzisiaj przeciętny Polak nie wymieniłby nawet 20 gatunków. Łukasz Łuczaj badał pamięć o roślinach wśród starszych Polaków.
Okazuje się, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu polskie dzieci zjadały kilkadziesiąt gatunków kwiatów – które były tak pełne nektaru, że traktowano je jak rosnące na łące cukierki. Współczesne nastolatki rozpoznają róże i tulipany. I chyba nic więcej. Oznacza to, że informacje o tym, co się dzieje w środowisku naturalnym, do nich nie trafią. Nie są na nie przygotowane.
Z drugiej strony wiem, że część z nich jest bardzo otwarta na pobudzenie wrażliwości przyrodniczej. Kiedy w anonimowych ankietach pytamy studentów pierwszego roku leśnictwa, dlaczego przyszli na studia na SGGW, odpowiadają, że kochają las.
Ostatnio po raz pierwszy postawiłam studentów pierwszego roku (a więc mocno zniszczonych zdalnym nauczaniem) przed zupełnie otwartym egzaminem z przedmiotu „Fizjologia roślin drzewiastych”. Dostali tyle czasu, ile chcieli, żeby napisać o życiu drzew.
Niektórzy pisali przez ponad cztery godziny i zapełnili 10-12 stron. Byłam pod wrażeniem ich wrażliwości i mądrości.
Szkoda, że ta wrażliwość nie była rozwijana przez beznadziejną polską szkołę, która szczególnie w dzisiejszych czasach gwałtownych zmian środowiskowych powinna dawać mocne fundamenty wiedzy przyrodniczej.
Z tego, co pani mówi, wynika, że idea obcego gatunku inwazyjnego jest mocno ksenofobiczna. Może bierze się ona nie tylko ze strachu przed „innym” oraz zmianą, ale też z obsesji kontroli przestrzeni, w której żyjemy?
– Niewątpliwie. Wielu z nas utkało sobie w pamięci widoki lasu, łąki czy rezerwatu przyrody. I nie dopuszczamy do siebie myśli, że te ekosystemy się zmieniają. Trudno też o zrozumienie, że jeśli przyroda w Polsce ma przetrwać, to trzeba jej dać szansę na metamorfozę.
Prognozy klimatyczne pokazują, że w wielu miejscach ta metamorfoza będzie drastyczna. Że lasy zostaną tam zastąpione przez step. I to szybciej, niż myślimy. Oto przykład. W Zielonogórskiem i na Lubelszczyźnie wymierają sosny. Nikt za nimi specjalnie nie płacze, bo rosną w lasach gospodarczych, posadzonych na byłych kartofliskach, na piachach. Wykonały tam ogromną robotę przyrodniczą, wzbogacając glebę w próchnicę i tworząc środowisko dla oceanu mikroorganizmów, przede wszystkim dla bakterii. Gdyby klimat nie zmieniał się aż tak szybko i te zmiany nie były tak bardzo niekorzystne dla lasów – to po tych pogiętych sosnach mogłaby nastać puszcza. Oczywiście, gdybyśmy dali spokój tym drzewom.
Nikt nie docenia pracy takich drzew, jak i chwastów, roślin, które pojawiają się w miastach między betonem – a ich sukcesja to preludium powstawania w tym miejscu lasu. Jak wiemy, na to nie ma szans.
Nie uważa pani, że człowiek sprytnie się wymiksował z wymyślonej przez siebie definicji gatunku inwazyjnego? To gatunek obcy, który został zawleczony przez człowieka i szkodzi lokalnej przyrodzie. mimo że de facto jest najbardziej inwazyjnym gatunkiem na Ziemi, z definicji więc nim nie jest. W końcu nikt go nie zawlókł, sam się rozlazł, więc to kot domowy jest winny i trzeba z nim zrobić porządek, a my umywamy ręce.
Homo sapiens, – Ludzie nie czują się częścią przyrody. Jesteśmy my i ona. I musimy ją kontrolować.
Stąd spora część biologów, którzy przynajmniej teoretycznie powinni wiedzieć, że człowiek jest integralną częścią przyrody – jak mucha, pokrzywa czy wietlica – narzekają, że ludzie roznoszą między ekosystemami przyklejone do butów nasiona. Uznają to za sztuczną introdukcję.
A gdy nasiona są przenoszone przez wilki, kuny, niedźwiedzie czy wiatr, to wszystko jest jak należy.
Wiatr jest naturalny, my nie. Cośmy ze sobą zrobili, że tak dziś myślimy?
Ważne jest zostawianie coraz większych obszarów lasu bez działania człowieka. A jeśli tak, to obce gatunki będą się w tutejszych lasach pojawiały, czy tego chcemy, czy nie
PROF. URSZULA ZAJĄCZKOWSKA