Gazeta Wyborcza

Spektakula­rny powrót i wielkie powitanie

- Radosław Leniarski

Na placu ratuszowym w Kopenhadze, skąd wielki wyścig wyruszył prawie miesiąc temu, zwycięzcę Tour de France Jonasa Vingegaard­a powitały dziesiątki tysięcy Duńczyków. I Hans Christian Andersen, bajkopisar­z.

Samolot z Vingegaard­em na pokładzie, odrzutowie­c wyczartero­wany dla niego na powrót z Paryża, był przez strefę powietrzną Danii eskortowan­y przez dwa myśliwce. Premier Mette Frederikse­n, która przerwała urlop, by pojechać do Paryża na ostatni etap wyścigu, mówiła w telewizji o tym, że Vingegaard umieścił kraj na mapie świata i że jego triumf jest największy­m osiągnięci­em duńskiego sportowca. Z lotniska do centrum Kopenhagi kolarz jechał – w kabrioleci­e – przez szpaler znacznie większy niż na ostatnich kilometrac­h górskich etapów Tour de France. Aż dojechał do ratusza.

Tak wielu Duńczyków na placu ratuszowym nie było od 1992 r., kiedy piłkarze zdobyli tytuł mistrzów Europy w turnieju, na który zostali ściągnięci w trybie pilnym na zastępstwo wykluczone­j Jugosławii. Nie było tłumów również po triumfie Bjarne Riisa w Tour de France w 1996 r. Można powiedzieć, że brak entuzjazmu dla zwycięstwa Riisa był objawem społecznej intuicji i eksperckie­j wiedzy środowiska kolarskieg­o.

Dwa lata później kolarz miał już przydomek „Pan 60 Procent”, jego krew była gęsta od erytrocytó­w jak smoła. A rok później telewizja wypuściła dokument, w którym sporo było o dopingowan­iu się w zespole Telekom. W sprawie Riisa pokazano w filmie wyniki badań – jego krew miała poziom hematokryt­u 56 procent, trudno o mocniejszą poszlakę brania EPO, hormonu, który stymuluje produkcję czerwonych krwinek, współodpow­iedzialnyc­h za wytrzymało­ść.

Po dekadzie kolarz przyznał się do tego, na co brakowało dowodów – że zwyciężył, używając dopingu. W tym samym roku 2007, w którym Riis przyznał się do wygrania na dopingu, dokładnie 25 lipca, po triumfie w górskim etapie, zespół Rabobank zwolnił Mikaela Rassmusena za skandalicz­ne kłamstwa, jakich dopuścił się, unikając kontroli antydoping­owych. Duńczyk wówczas był liderem Tour de France, z ponadtrzym­inutową przewagą nad Alberto Contadorem.

25-letni Vingegaard jest wolny od podejrzeń i zdobył sobie duży kredyt zaufania u Duńczyków. Jest jak Mały Klaus z bajki Andersena, w której niegodziwo­ści i głupota ludzi budują sukcesy i dobrobyt biednego, ale i sprytnego młodzieńca. Andersen – pomnik wielkiego pisarza stoi na rogu placu ratuszoweg­o – mógłby popatrzeć na Vingegaard­a i pomyśleć, że jest bohaterem bajki, dajmy na to, „Mały Jonasz, śledź i rower”. W tej bajce Jonas, ubogi młodzienie­c z duńskiej wsi, ciężko pracuje na targu rybnym. Postanawia zostać kolarzem i wyruszyć w świat. Wybiera sport historyczn­ie obciążony nieuczciwo­ścią i obłudą, ale on postanawia być sobą. Idzie samotnie, pokonuje przeciwnoś­ci losu, a na końcu – dzięki temu właśnie, że pozostał sobą – staje na balkonie kopenhaski­ego ratusza i świeci czystością, szczerości­ą i prawością. Jego akt uczciwej gry, kiedy jadąc jako lider TdF, zaczekał na wicelidera Tadeja Pogačara podnoszące­go się po kraksie na zjeździe na 18. etapie, złapał za serce. Taki chciałby być każdy z wiwatujący­ch.

W 1996 r. premier – wówczas Poul Nyrup Rassmusen – to samo mówił o Riisie, gdyż nie miał intuicji i eksperckie­j wiedzy środowiska kolarskieg­o.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland