Żniwa i klątwa ukraińskiego zboża
Zalewa nas ukraińskie zboże, które powoduje, że ceny pszenicy idą w dół. Ale i tak chleb jesienią może być po 10 zł. Na bałaganie zarabiają pośrednicy
– Jak tam zboża? Dobre ceny? – pytam rolników na targu w Płońsku.
– Dobre?! To katastrofa! – odpowiadają zgodnie bez chwili zastanowienia. – Ceny skupu lecą na łeb na szyję. Jeszcze niedawno pszenica szła po 1200 zł za tonę, teraz już poniżej 900 zł skupują. A powinna być po 1800-2000, by się opłacało przy tych kosztach nawozów, środków ochrony i paliwa. Jak to się nie poprawi, to będzie bunt na wsi!
Winne zboże z Ukrainy
Zdaniem rolników wszystko przez ukraińskie zboże, a raczej brak kontroli nad jego importem. Kiedy pod koniec czerwca tego roku Unia nadała Ukrainie status kandydata i zniosła cła na zboże, do Polski zaczęły jechać transporty kolejowe ziarna ze wschodu. Ale pretensje rolnicy mają nie do Ukraińców, tylko do polskiego rządu, który według nich nad niczym nie panuje.
– Ta cała pomoc bez głowy jest robiona, wszystko poszło na żywioł, niektórzy handlowcy robią teraz interesy życia. Oni zarabiają, ale cały ciężar tej wojny spada na polskiego rolnika – mówi Paweł Dąbrowski spod Siedlec.
Zboże z Ukrainy miało się rozjechać po całej Europie. Na razie jednak zostaje w Polsce – i tu psuje krew.
– Nikt tego nie kontroluje, importerzy nie płacą żadnej kaucji, więc mogą z tym ziarnem robić, co chcą. A ponieważ to z Ukrainy jest dużo tańsze, to sprzedają na miejscu. Po co się mają chrzanić z dowozem do portu i eksportem? Hulaj dusza, piekła nie ma. Zarabiają mieszalnie pasz i handlowcy, a rolnicy zostaną z ręką w nocniku – uważa Zbigniew Kaszuba, rolnik z Zachodniopomorskiego, duży producent pszenicy.
– Ja ukraińską pszenicę mogę brać w ciemno, bo jest dobrej jakości, lepsza niż polska, nie jest suszona na siłę. Mogę kupić, złożyć do magazynu i pojechać sobie na wakacje bez obawy, że zawilgotnieje albo coś innego jej się stanie. A sprzedam, kiedy cena pójdzie w górę. A pójdzie, bo już wiadomo, że w tym roku Ukraina zbierze o 40 proc. mniej niż zwykle, pszenica na wiosnę będzie droga – zwierza mi się jeden z handlowców.
Skutek jest taki, że gwałtownie drożeją powierzchnie magazynowe. Już zdrożały z 5 zł za metr miesięcznie do 10-14 zł. Co gorsza, coraz trudniej w ogóle znaleźć wolne magazyny do wynajęcia. A jeśli rolnicy nie będą mieli gdzie składać ziarna z tegorocznych zbiorów, to będą musieli sprzedawać w żniwa, kiedy są najniższe ceny.
Brak infrastruktury
To miał być tylko tranzyt – ziarno (na początek głównie kukurydza) miało wagonami dojechać do naszych portów i tam być przeładowane na statki do reeksportu. Resort rolnictwa mówił nawet, że będziemy wysyłać do 1,5 mln ton miesięcznie. Tyle teoria.
W praktyce wszystko się posypało. Przede wszystkim okazało się, że nie mamy odpowiedniej infrastruktury, by nawet połowę tych ilości płynnie przez Polskę przepuszczać.
Na razie wjechało ok. 700 tys. ton – i już się tym zbożem zapchaliśmy. Ale kłopoty dopiero nadejdą, kiedy nasi rolnicy zaczną sprzedawać ziarno z tegorocznych żniw.
– Rząd kompletnie nie przygotował się do tej operacji. Wiadomo było przecież, że mamy w Polsce inny rozstaw torów niż w Ukrainie, więc ziarno z wagonów ukraińskich na granicy trzeba wysypać i przeładować do naszych wagonów. Nie przygotowano dodatkowych powierzchni magazynowych, nie przygotowano bocznic. Transport kolejowy nie został udrożniony, wagony ze zbożem po drodze do portów spychane są na postoje. W efekcie zboże z granicy do portu w Gdyni jedzie od 7 do 11 dni! – mówi Monika Piątkowska szefowa Izby Zbożowo-Paszowej. – Nie zdołaliśmy zapewnić sobie ani pomocy unijnej do tej operacji, ani amerykańskiej, poza deklaracje nic nie wyszło.
Ale to nie jest jedyny problem. Nasze porty są w stanie miesięcznie przepuścić 600, góra 700 tys. ton ziarna. A sami rocznie eksportujemy 4 mln ton własnego ziarna, nie wiadomo, jak rząd sobie wyobrażał, że jeszcze upcha ziarno z Ukrainy.
Owszem, resort rolnictwa właśnie obwieścił, że przygotowuje nowy terminal w Gdańsku zdolny do przeładunku 500 tys. ton miesięcznie, z powierzchnią magazynowaną na 100 tys. ton. Ma się tym zająć Krajowa Grupa Spożywcza (tak się teraz nazywa holding spożywczy, który PiS powołał) złożona z kilkunastu spółek skarbu państwa. KGS wydzierżawiła już podobno nabrzeże portowe. Ale analitycy wątpią, czy spełni on swoją funkcję, gdyż budowa terminalu musi potrwać, a poza tym ich zdaniem nie ma w ogóle mowy o takich ilościach przeładunku.
– To są dane z sufitu, ktoś usłyszał, ile nam potrzeba, by ruch był płynny, i powiedział: „OK, to taki terminal zbudujemy”, nie patrząc na realne możliwości. Jak będzie 30 proc. tego, to będzie dobrze – mówi nam jeden z ekspertów.
Na razie zboże wjeżdża do Polski, spora jego część zostaje w kraju i jak mówią rolnicy, „psuje rynek”. Ile zostaje, nikt nie wie, ale nieoficjalnie analitycy szacują, że nawet 60 proc. kukurydzy, która przekroczyła granicę, i ok 30 proc. pszenicy zostaje w kraju.
Żniwa udane, ale bez rewelacji
Żniwa w kraju dopiero się zaczynają. Na razie ruszyły zbiory jęczmienia ozimego, zaczynają się żniwa rzepakowe, ale te najważniejsze, czyli zbiory pszenicy, jeszcze przed nami.
Wedle GUS tegoroczne zbiory powinny być zbliżone do zeszłorocznych, czyli średniodobre – nie będzie rewelacji, ale nie będzie też klęski. Najgorzej sytuacja
Stawki za wynajem magazynów na zboża poszły w górę, a i tak trudno coś wynająć. Jeśli rolnicy nie będą mieli, gdzie składać ziarna z tegorocznych zbiorów, to będą musieli sprzedawać w żniwa, kiedy są najniższe ceny
wygląda w Lubuskiem i na północy Wielkopolski, bo tam mocno zaszkodziła susza. Słabo wygląda tam zwłaszcza rzepak, gdyż w połowie maja była susza, a nocami przymrozki – spore już rośliny mocno z tego powodu ucierpiały. Źle wygląda też kukurydza: „Strzela w wiechy, ale ziarna nie widać”. Ale rolnicy w tym roku obsiali kukurydzą o 100 tys. ha więcej niż rok temu, więc za wcześnie na ocenę całkowitych zbiorów.
Zbierzemy pewnie ok. 26 mln ton zbóż, z kukurydzą 33-34 mln ton, z czego ok. 4 mln będziemy chcieli wyeksportować.
Leszek Dereziński, szef spółki pracowniczej gospodarującej na kilku tysiącach hektarów w woj. kujawsko-pomorskim, jest pełen obaw. – Kiedy słucham radia czy tego, co mówią w TVP, to wydaje się, że wszystko jest super. Chciałbym władzy wierzyć, ale u nas, na wsi, mówią, że firmy skupowe nie będą brały od nas pszenicy, bo mają tańszą z Ukrainy. Mamy też dużo rzepaku, ale cena co dzień jest niższa, już spadła poniżej 3 tys. za tonę, a to nie pokryje nawet kosztów produkcji. Przy cenach gazu nie będzie się opłacało dosuszać kukurydzy. Czarno widzę tę jesień.
Chleb jednak po 10 zł
Krzysztof Gwiazda, prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Zbożowo-Młynarskiego, przypomina, że ceny zboża, mąki i chleba w Polsce zależą od tego, czy ruszy morski eksport ukraińskiej pszenicy (w poniedziałek wypłynął z Odessy pierwszy statek do Turcji).
– Ceny u nas kształtują się na podstawie cen ziarna na światowych giełdach. W dniu, w którym podpisano porozumienie o uruchomieniu ukraińskich portów, cena pszenicy na paryskiej giełdzie spadła o 25 euro na tonie, do poziomu 1325 euro. A kiedy Rosjanie zbombardowali zaraz potem port w Odessie, to cena znowu zaczęła rosnąć o parę euro dziennie. Sam transport kolejowy to za mało, nie zdołamy tą drogą szybko wyeksportować ziarna z Ukrainy. Jeśli ruszy eksport morski, to ceny pszenicy ustabilizują się na dłuższy czas na obecnym poziomie, z lekką tendencją wzrostową – tłumaczy Gwiazda.
I dodaje, że tak wysokich cen w czasie żniw nigdy jeszcze nie było. Tyle że rolnicy liczą koszty produkcji i wiedzą, że w tym roku wydali cztery razy więcej na nawozy i dwa razy więcej na środki ochrony roślin, nie mówiąc o wzroście cen paliwa potrzebnego do prac polowych. Nawet koszty transportu zboża się podwoiły – rok temu za dowóz tony pszenicy z Podkarpacia do portu trzeba było zapłacić 120 zł, teraz między 220 a 300 zł.
Rolników próbuje natchnąć optymizmem minister rolnictwa Henryk Kowalczyk, który zaproponował, by trzymali zboże u siebie, a Krajowa Grupa Spożywcza zapłaci im teraz ok. 30 proc. ceny ziarna, a resztę, dopiero kiedy zechcą zboże sprzedać. Tyle że nie wiadomo nawet, od jakiej sumy te 30 proc. ma być płacone.
W wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” z 27 lipca minister przyznał, że nie ma żadnej gwarancji, że sprowadzone z Ukrainy zboże zostanie reeksportowane, ale zrzucił na Unię winę za brak kaucji dla handlowców, mówiąc, że „takie są reguły Unii Europejskiej”. I zapewnił, że mówienie o 10 zł za chleb „jest grubą przesadą, bo mogą być ruchy cenowe rzędu 20-30 proc.”.
Nawet jeśli ceny pszenicy, a tym samym mąki, nie pójdą w górę w tym roku, to zdaniem Moniki Piątkowskiej chleb i tak zdrożeje. Bowiem w kosztach produkcji chleba ceny mąki stanowią obecnie tylko 17 proc. Zaś cała reszta, czyli koszty gazu, energii, transportu i pracownicze, pójdzie w górę na pewno. To oznacza, że 10 zł na bochenek jest bardzo realne.