Dobra passa Bidena
Zabicie przez amerykańskie służby przywódcy Al-Kaidy Ajmana az-Zawahiriego to jeden z większych sukcesów na koncie administracji Joego Bidena. Jednak mało prawdopodobne, że pomoże to prezydentowi odbić się w sondażach.
Biden przepchnął ostatnio w Kongresie reformę dostępu do broni palnej. Jest też na dobrej drodze, by przeforsować reformę klimatyczną. Obie są skromniejsze, niż chciał Biały Dom. Ale to i tak największe inicjatywy w tych sprawach od dekad. Ustawie klimatycznej, która pomoże w walce z globalnym ociepleniem, towarzyszy pakiet inwestycji w opiekę zdrowotną. Państwowy system ubezpieczeń Medicare wreszcie będzie mógł negocjować ceny leków z koncernami farmaceutycznymi.
Na arenie międzynarodowej Biden wykorzystał swoje doświadczenie, by scementować koalicję na rzecz Ukrainy. Można dyskutować, czy Ameryka nie mogłaby jeszcze przekazać takiego czy innego sprzętu, ale nikt nie zaprzeczy, że generalnie staje na wysokości zadania.
W poniedziałek zaś Biden ogłosił, że amerykańskim służbom udało się zabić w Kabulu przywódcę Al-Kaidy Ajmana az-Zawahiriego.
Mimo tej passy prezydenta popiera tylko 38 proc. Amerykanów. Na tym etapie rządów nawet Donald Trump cieszył się (nieznacznie) lepszym wynikiem. Nie wspominając o Baracku Obamie czy G.W. Bushu, wokół którego straumatyzowany naród skupił się po atakach terrorystycznych z 2001 r.
Na niekorzyść Bidena działają największa od 40 lat inflacja (9,1 proc. w czerwcu) i wysokie ceny paliw na świecie. To spędza sen z oczu wielu obywatelom bardziej niż zagrożenie Al-Kaidą czy imperializm Putina. Do tego ciągnący się kryzys na granicy z Meksykiem, napędzana przez Sąd Najwyższy konserwatywna kontrrewolucja, która ograniczyła milionom Amerykanek prawo do aborcji, i umiejętnie podsycane przez Republikanów wojny kulturowe.
Doczekaliśmy czasów, w których ustawy wykuwane w drodze kompromisu nikogo nie zadowalają. Lewica jest rozczarowana Bidenem, bo nie zrealizował wielu reform społecznych, które zapowiadał. Prawica piętnuje jego potknięcia, bo korzysta na tym politycznie – tuż po poniedziałkowej przemowie Bidena lider Republikanów w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy oświadczył, że renesans Al-Kaidy w Afganistanie rzuca nowe światło na „katastrofalne” wycofanie się USA z tego kraju rok temu.
Przeciwnikom udało się przypiąć Bidenowi łatkę niemrawego i nieskutecznego. Tymczasem tak naprawdę wiele ograniczeń prezydenta jest niezależnych od niego – niekorzystna arytmetyka w Kongresie, awanturnictwo Putina, światowe zawirowania gospodarcze, wzrost potęgi Chin, odziedziczony po Trumpie skład SN, w którym dominują konserwatyści.
To, co jest w jego mocy, Biden z grubsza osiąga. W przeciwieństwie do Trumpa, który potrafił zepsuć nawet sukcesy podane na tacy. Porównajmy wystąpienia obu prezydentów, w których ogłaszali zabicie wrogów Ameryki.
W poniedziałek Biden, notabene zmagający się akurat z koronawirusem, powiedział mniej więcej to, czego oczekuje się w takich okolicznościach od przywódcy USA, łącząc zwięzłe résumé na temat akcji z ostrzeżeniami i nutką refleksji na temat zamachów z 11 września 2001 r.
Tymczasem po wyeliminowaniu w Syrii lidera Państwa Islamskiego Abu Bakra al-Bagdadiego w październiku 2019 r. Trump zdradził w swojej tyradzie zadziwiająco dużo szczegółów z operacji służb i chełpił się, że Bagdadi „zginął jak pies, jak tchórz, płacząc i krzycząc”, co bardziej pasowało stylem np. do ówczesnego prostackiego prezydenta Filipin Rodriga Duterte, wychwalającego krwawe egzekucje handlarzy narkotyków.
Nie zmienia się jedno: tak jak Trumpowi wieści o Bagdadim nie pomogły w odwróceniu uwagi
To, co jest w jego mocy, Biden z grubsza osiąga. W przeciwieństwie do Trumpa, który potrafił zepsuć nawet sukcesy podane na tacy
od pospiesznego wycofania wojsk z Syrii i dochodzenia w sprawie impeachmentu, tak Bidenowi śmierć Az-Zawahiriego nie pozwoli wymazać obrazów wycofania z Afganistanu ani nie sprawi, że Amerykanie nagle ponad podziałami ujrzą w nim męża stanu. Po prostu wieści z zagranicy aż tak ich nie obchodzą.
Za to paradoksalnie prezydentowi może się przysłużyć spodziewana porażka jego partii w zaplanowanych na listopad wyborach do Kongresu. Zdejmie z jego barków ciężar oczekiwań. Może wtedy Amerykanie docenią, że jednak to i owo udało mu się zrobić.