Czy wizyta sprowokuje Chiny?
W odwecie za wizytę przewodniczącej Izby Reprezentantów USA w Tajpej Pekin ogłosił manewry wojskowe na tajwańskich wodach terytorialnych. Większość komentatorów nie szczędzi Nancy Pelosi krytyki za „lekkomyślność”. Mają rację?
Nancy Pelosi przybyła na Tajwan we wtorek wieczorem, opuściła wyspę wczoraj. Czytając komentarze w mediach sprzyjających Demokratom, czyli partii Pelosi, można odnieść wrażenie, że bezpieczne, niezakłócone przez Chiny lądowanie (w asyście amerykańskich samolotów bojowych) było jedynym osiągniętym sukcesem spikerki parlamentu.
Wizyta byłaby najzupełniej normalna, gdyby tylko Tajwan był uważany za normalny kraj, a nie – przez Pekin – za utraconą siedem dekad temu zbuntowaną prowincję, której odzyskanie jest honorowym celem każdego chińskiego przywódcy, albo – z drugiej strony – krajem demokratycznym i godnym podziwu, który jednak przede wszystkim jest kluczowym elementem polityki USA wobec Chin.
W środę Pelosi przemówiła do tajwańskiego parlamentu, spotkała się z prezydent Tsai Ing-wen. Pochwaliła tajwańską demokrację i wyjaśniła, że przybyła, „aby jednoznacznie wyjaśnić, że nie opuścimy Tajwanu i jesteśmy dumni z naszej trwałej przyjaźni”.
W Chinach zawrzało. MSZ stwierdziło, że wizyta „ma poważny wpływ na polityczne podstawy stosunków chińsko-amerykańskich i poważnie narusza suwerenność i integralność terytorialną ChRL”.
Ale nie ograniczono się do tak rutynowych komunikatów. Prezydent Xi Jinping powiedział Joemu Bidenowi podczas rozmowy telefonicznej w zeszłym tygodniu, że „kto bawi się ogniem, ten się poparzy” – to najbardziej wojownicza retoryka, jaką Chiny skierowały wobec Stanów Zjednoczonych, od dziesięcioleci.
Manewry i ostra odpowiedź
Zaledwie 16 minut po wylądowaniu Pelosi w Tajpej Chiny ogłosiły, że od czwartku będą przeprowadzać kilkudniowe ćwiczenia wojskowe, które obejmowałyby strzelanie amunicją dalekiego zasięgu na wodach wokół Tajwanu. Pekin zażądał, aby obce statki i samoloty w tym okresie nie pojawiały się w wyznaczonych sześciu strefach. Owe strefy wkraczają w 12-milowy pas tajwańskich wód terytorialnych i sąsiadują z ruchliwymi szlakami żeglugowymi.
Chiny wezwały również na rozmowę ambasadora USA w Pekinie. Tajwan ukarały gospodarczo: zawiesiły import wielu produktów z wyspy, w tym owoców cytrusowych i mrożonych ryb, a także eksport piasku do Tajwanu.
Nie wiadomo, czy Pekin się tym zadowoli, czy też będzie utrzymywał, a może eskalować napięcie przez kolejne miesiące. Ogłoszenie dużych „stref wykluczenia” i prowadzenie ostrzału na tajwańskich wodach może doprowadzić do konfrontacji zbrojnej. Pekin zrobił coś podobnego w 1996 r., kiedy to miał miejsce ostatni „kryzys w Cieśninie Tajwańskiej”. Ale wtedy wszystkie strefy wykluczenia znajdowały się daleko poza wodami terytorialnymi Tajwanu.
Tajwańskie ministerstwo obrony uznało to posunięcie za złamanie konwencji ONZ i stwierdziło, że oznacza blokadę powietrzną i morską wyspy. Gdyby Chiny przemieściły swoje statki lub samoloty na tajwańskie wody (co nie jest przesądzone), można by to uznać za inwazję. Władze w Tajpej mogą wówczas czuć się zmuszone do obrony. Tajwańskie MON oznajmiło, że będzie „odpowiednio reagować”.
Jak zareagują Amerykanie
Grupa bojowa lotniskowca USS „Ronald Reagan” już pływa w pobliżu na Morzu Filipińskim.
W 1996 r. ówczesny prezydent USA Bill Clinton przeniósł dwie grupy bojowe z lotniskowcami w pobliże Tajwanu, aby dać jasno do zrozumienia, że USA są gotowe do interwencji, jeśli Chiny zaatakują wyspę. Ale dzisiaj chińska armia jest nieporównywalnie silniejsza niż wtedy, ma własne lotniskowce, które podobno zmierzają w kierunku Cieśniny Tajwańskiej.
Jest również dość prawdopodobne, że ostatecznie wszystko rozejdzie się po kościach. Żadnej ze stron nie zależy na doprowadzeniu teraz do wojny.
Przesuwanie czerwonych linii
Eksperci uważają inwazję Chin na Tajwan przed listopadowym zjazdem partii za bardzo mało prawdopodobną (ale tak samo mówiono o inwazji Rosji na Ukrainę). Waszyngton też ma dzisiaj inne problemy. Dla Tajwanu byłaby to katastrofa.
Na konferencji prasowej prezydent Tsai powtórzyła, że Tajwan chce utrzymać status quo, czyli nie zamierza ogłaszać niepodległości.
– Chińskie manewry są niepotrzebne. Tajwan zawsze był otwarty na konstruktywny dialog – powiedziała Tsai. Na tej samej konferencji Pelosi zasugerowała, że chińskie groźby mogą być powodowane kłopotami politycznymi Xi w Chinach.
Chiny uznają, że wizyta Pelosi naruszyła czerwoną linię nakreśloną w komunikacie szanghajskim, sformułowanym podczas historycznej wizyty w Chinach prezydenta Nixona w 1972 r. Strona chińska stwierdza w nim m.in., że „wyzwolenie Tajwanu jest wewnętrzną sprawą Chin”, a strona amerykańska, że „potwierdza swoje zainteresowanie pokojowym rozstrzygnięciem kwestii Tajwanu przez samych Chińczyków”.
Wizyta prezydenta USA na Tajwanie miałaby poważne reperkusje, bo głowy państw nie odwiedzają swoich odpowiedników, których nie uznają lub nie planują uznać. Przewodnicząca Izby Reprezentantów to trzecia osoba po prezydencie i wiceprezydencie. Jej wizyta nie przekracza czerwonej linii, ale ją przesuwa.
Administracja Bidena podkreśla, że Pelosi działa na własną rękę – tylko że Chińczycy tego nie kupują. Minister spraw zagranicznych Chin Wang Yi mówił o „amerykańskiej perfidii”.
A politolog Wang Wen z Uniwersytetu Renmin, cytowany przez jeden z chińskich portali, powiedział: „Stany Zjednoczone zachowują się głupio i w rzeczywistości są głupie. Wyraźnie rozumieją fundamentalne interesy Chin i czerwoną linię w sprawie Tajwanu, ale mimo to wielokrotnie na nią wchodzili”.
Sam Biden przyznał, że zdaniem Pentagonu wizyta Pelosi na Tajwanie „nie jest dobrym pomysłem w tej chwili”.
Wahanie strategiczne
„Gdy informacja o planowanej wizycie wyciekła, prezydent miał tylko złe opcje: pobłogosławić podróż i zaryzykować konfrontację z Chinami lub uniemożliwić jej wyjazd, poddając się chińskim groźbom (i otwierając się na krytykę Republikanów).
To prawda, że Kongres jest odrębną gałęzią od władzy wykonawczej, ale polityka wobec Tajwanu jest zbyt ważna, by była przedmiotem walki o partyjne wpływy. W efekcie Pelosi sprawiła, że Biden wyglądał na niezdecydowanego i pozbawionego autorytetu”, ocenił w komentarzu redakcyjnym „The Economist”.
Można odnieść wrażenie, że podróż jest symptomem niespójnego podejścia Ameryki do Chin – jej najważniejszego przeciwnika. Biden parokrotnie obiecywał bronić Tajwanu przed inwazją, ignorując długo utrzymywaną politykę „strategicznej niejednoznaczności”, zgodnie z którą prezydenci celowo unikali zdecydowanych deklaracji. Niektórzy w Waszyngtonie poparli tę zmianę. Tylko że po każdej obietnicy doradcy prezydenta odwołują jego słowa, zamieniając strategiczną niejednoznaczność w strategiczne zamieszanie.
„Jednym z problemów jest wyczucie czasu pani Pelosi. Oczywiście są chwile, kiedy Ameryka musi skonfrontować się z Chinami, aby jasno dać do zrozumienia, że będzie bronić swoich interesów, praw i wartości. Ale takie chwile są często obarczone ryzykiem eskalacji. Ameryka powinna je wybierać ostrożnie”, napisał „The Economist”.
Komentatorzy podejrzewają, że 82-letnia Pelosi postanowiła zapisać się w historii u schyłku swojej kariery politycznej – po listopadowych wyborach może stracić stanowisko.
Sama Pelosi tak tłumaczyła w „Washington Post” swoje cele:
„Nie możemy stać z boku, gdy chińska partia komunistyczna zagraża Tajwanowi – i samej demokracji. Wybieram się w tę podróż, w czasie gdy świat staje przed wyborem między autokracją a demokracją. Gdy Rosja toczy z premedytacją nielegalną wojnę przeciwko Ukrainie, zabijając tysiące niewinnych – nawet dzieci – ważne jest, aby Ameryka i nasi sojusznicy jasno powiedzieli, że nigdy nie poddajemy się autokratom”.
Choć z tymi słowami trudno się nie zgodzić, krytycy uważają je za niepotrzebne. „Nawet gdy amerykańska demokracja rozpada się wewnętrznie, nie ma nic lepszego niż wołanie o demokrację za granicą, aby zjednoczyć główne partie polityczne”, ironizuje komentator „Guardiana”.
Thomas Friedman, felietonista „New York Timesa”, opisał wizytę jako „całkowicie lekkomyślną, niebezpieczną i nieodpowiedzialną”, m.in. dlatego, że Biały Dom jest zaangażowany w delikatne negocjacje z Pekinem, aby Chiny nie udzielały pomocy wojskowej Rosji.
Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow określił wizytę jako pokaz siły USA, które chcą sprawić wrażenie, że „mogą robić, co chcą, bezkarnie” – i porównał ją do poparcia Amerykanów dla Ukrainy.
Cieszą się Republikanie. 26 republikańskich senatorów, w tym przywódca mniejszości Mitch McConnell, wydało wspólne oświadczenie popierające wizytę Pelosi. Nawet telewizja Fox News ją pochwaliła.
Można odnieść wrażenie, że podróż jest symptomem niespójnego podejścia Ameryki do Chin
– jej najważniejszego przeciwnika