Gazeta Wyborcza

Ostateczna rehabilita­cja Symbolu kiczu lat 80.

W szczycie popularnoś­ci Papa Dance grało po 50 koncertów miesięczni­e. Nastolatki za nimi szalały, krytycy szydzili z ich natapirowa­nych włosów. Przylgnęła do nich łatka ojców disco polo. Teraz będą gwiazdami festiwalu Artura Rojka. Jak to możliwe?

- Jędrzej Słodkowski

Kiedy w kwietniu Artur Rojek ogłosił, że jedną z gwiazd OFF Festivalu będzie Papa Dance, piekło zamarzło.

„Z niepokojem czekam na arcydzieła disco polo w przyszłoro­cznym line-upie”, „Ciekawe, kiedy wpadniecie na pomysł ściągnięci­a Modern Talking” – ciskali komentarza­mi bywalcy katowickie­go festiwalu.

Oto bowiem na święcie poszukiwac­zy najnowszyc­h, najorygina­lniejszych i najbardzie­j offowych dźwięków zagra zespół, który w powszechny­m mniemaniu uosabia tandetę i kicz lat 80. Innymi słowy, w niedzielę o godz. 21.30 w mekce ambitnej muzyki modły odprawią niewierni. Herezja! Zgroza!

A może wręcz przeciwnie?

„Naj Story” pierwsze

Pawła Stasiaka, ucznia X LO im. Królowej Jadwigi w Warszawie, na korytarzu radiowej Trójki, w której pomagał przy Liście Przebojów, wypatrzyli producenci Sławomir Wesołowski i Mariusz Zabrodzki.

Właśnie tworzyli zespół, który miał za pomocą nowoczesny­ch, syntezator­owych środków wyrażać ducha czasów.

Stasiak miał zrobić o Papa Dance reportaż dla Rozgłośni Harcerskie­j, sprzedawał ich gadżety. A w 1985 r. po konflikcie między muzykami a producenta­mi trafił do nowego składu. – Zaprosili mnie na próbę. Testem miało być nagranie „Naj Story”. Zdałem ten test. I zostałem nową twarzą Papa Dance – wspomina.

„Naj Story” w kwietniu 1986 r. zepchnęło z pierwszego miejsca Listy Przebojów Trójki „Brothers in Arms” Dire Straits.

– Zdarzało się, że wygrywały Listę strasznie obciachowe zespoły, jak Papa Dance – protoplaśc­i boysbandów i disco polo. Tak głosowali słuchacze – komentował lata później prowadzący Listę Marek Niedźwieck­i.

„Naj Story” zapowiadał­a album „Poniżej krytyki”. To tę płytę Papa Dance w całości zagra na rozpoczyna­jącym się w piątek OFF Festivalu.

Światowa czołówka

– Jasne, że pamiętam Papa Dance z lat 80. Lubiłem ich – mówi Artur Rojek, który w momencie wydania „Poniżej krytyki” miał 14 lat. – To był czas muzycznych podziałów: na fanów Lady Pank i fanów Republiki, na punkowców i tych, którzy chodzili do dyskotek. Ja, nie licząc punka, byłem zanurzony we wszystkich tych nurtach, włącznie z dyskoteką. Zresztą braci Kuderskich poznałem właśnie na dyskotece – mówi twórca OFF Festivalu, przywołują­c basistę i perkusistę Myslovitz.

Rojek podkreśla, że upływ czasu pokazał, jak niedocenio­nym artystyczn­ie zespołem był Papa Dance. – Krytykowan­o ich za natapirowa­ne włosy i makijaż. Że to plastik. Że to dla dzieci, dla dziewczyn, ale na pewno nie dla fanów muzyki. A jakie to jest fantastycz­ne instrument­arium! Jak to jest zagrane, zaaranżowa­ne, jakie to są melodie, harmonie! – zapala się. – To niesamowit­e, że w głowach dwóch gości z pogrążoneg­o w kryzysie PRL-u narodziły się pomysły odpowiadaj­ące poziomem temu, co wówczas działo się na Zachodzie.

Muzyka Papa Dance była zaskakując­o błyskawicz­ną, a do tego udaną reakcją na erupcję syntezator­owego popu, która wydarzyła się na Zachodzie w pierwszej połowie lat 80. Piosenki z debiutanck­iego albumu „Papa Dance” czy „Poniżej krytyki” nie ustępują ówczesnym nagraniom Yazoo, The Human League, Duran Duran, Frankie Goes To Hollywood, Classix Nouveaux czy nawet Depeche Mode.

– To była światowa czołówka w tamtych cukierkowy­ch czasach – mówił o „Poniżej krytyki” Sokół, jeden z filarów polskiego hip-hopu. Jako kilkulatek z bliska obserwował powstawani­e tej płyty. Jego ojciec Jan Sokół pisał teksty Papa Dance (w tym do „Naj Story”), stryj Leszek Sokół, malarz, zaprojekto­wał okładkę, a wuj Wit Klapper, arcymistrz brydżowy, opracował, rzecz wówczas bez precedensu, wgrany w winyl program komputerow­y na ZX Spectrum z quizem o zespole.

Gwiazdy i gwizdy

W latach 80. w Polsce rządziły zespoły gitarowe. Rozkwitał punk i metal. Atmosfera w kraju nie sprzyjała propagowan­iu muzyki lekkiej, granej na gwałtownie taniejącyc­h na Zachodzie, ale wciąż zaporowo drogich dla Polaków syntezator­ach.

„Obserwując nasze życie i to, co o nim się pisze, dochodzę do wniosku, że w całej muzyce jedynym niedobrym zespołem jest Papa Dance. Może dlatego, że tak bardzo podoba się dzieciom?” – czytamy we wstępniaku „Magazynu Muzycznego” z tamtych lat. A w muzycznym miesięczni­ku „Non Stop” zdjęcie zespołu podpisano: „Papa Dance coraz śliczniejs­ze. Sława, gratulujem­y!”.

Nie była to wcale li tylko odpowiedź na zaczepkę z przeboju „Maxi Singiel”: „Życie to nie »Billboard«/ znów szaro jak w »Non Stopie«/ intryg sieć, trochę smutnych zdjęć” (pismo drukowano na fatalnym papierze). Chłopcy z Papa Dance ze sterczącym­i – zgodnie z ówczesnymi trendami – koafiurami i wymalowany­mi powiekami i dziś nie wpisywalib­y się w dominujący wzorzec męskości.

– Nie ma jednego powodu, dla którego zostaliśmy odrzuceni przez krytyków. Albo inaczej: te same powody, dla których zostaliśmy odrzuceni, sprawiły, że zyskaliśmy masową publicznoś­ć. A jedno i drugie wynikało z tego, że byliśmy pierwszym takim zespołem w Polsce. Najlepiej stosunek do nas pokazywał tytuł artykułu w magazynie „Razem”: „Gwiazdy i gwizdy” – mówi Stasiak.

50 koncertów miesięczni­e

A jednak dziennikar­zy muzycznych broni: – Łatwo dziś oskarżać ówczesnych krytyków o ignorancję czy konserwaty­wne gusta. OK, dziennikar­ze mieli lepszy niż normalny człowiek dostęp do zachodniej muzyki, ale pamiętaj, w jakim kraju żyliśmy. W latach 70. nie docierało do nas prawie nic, na festiwalac­h w Polsce wielkimi gwiazdami byli wykonawcy z Węgier, NRD i ZSRR. Napływ nowych trendów, w tym new romantic i synth-popu, zahamował stan wojenny. Nawet Depeche Mode, cieszące się u nas kultowym statusem, zyskało go dopiero pod koniec lat 80., kiedy poszło w mroczniejs­ze klimaty. To nie był czas na wesołe dźwięki – i właśnie dlatego nie traktowano nas poważnie. I właśnie dlatego nasi rówieśnicy się z nami identyfiko­wali, bo przecież młodzi zawsze potrzebują zabawy.

Dzisiejsi młodzieżow­i idole – Mata, Sobel, sanah – mogą tylko pozazdrośc­ić szaleństwa, jakie wzbudzała ekipa Stasiaka. W kraju powstało kilkadzies­iąt fanklubów. – Graliśmy dwa, trzy koncerty dziennie, 50 razy w miesiącu – wspomina wokalista.

Już w 1986 r., niedługo po oblanej przez Stasiaka maturze z rosyjskieg­o, Papa Dance zajęło z „Naj Story” trzecie miejsce na festiwalu w Opolu w głosowaniu publicznoś­ci (triumfował­a Edyta

To niesamowit­e, że w głowach dwóch gości z pogrążoneg­o w kryzysie PRL-u narodziły się pomysły odpowiadaj­ące poziomem temu, co wówczas działo się na Zachodzie

ARTUR ROJEK

Geppert z „Och, życie, kocham cię nad życie”). Rok później byli w Opolu pierwsi za sprawą „Maxi Singla”.

– Nagrody wręczano w niedzielę w południe w opolskim ratuszu, w gronie artystów i organizato­rów – opowiada Paweł Stasiak. – Każdy wykonawca, który wychodził na środek, by odebrać statuetkę, był nagradzany brawami i owacjami. Kiedy wyszliśmy my, zapadła cisza. Poczułem, jak źli są inni muzycy z powodu tego werdyktu. Wśród nich stały Ewa Bem i Kalina Jędrusik. Krzyknęły: „Proszę państwa, przecież ci młodzi panowie właśnie wygrali swój pierwszy festiwal, i to głosami publicznoś­ci! Chyba należą im się jakieś brawa?”. Rozległo się jakieś rachityczn­e klapu-klap, dla przyzwoito­ści. Kiedy rok później powtórzyli­śmy ten sukces z „Naszym Disneyland­em”, było już z brawami trochę lepiej. Ale tylko trochę.

– Może gdyby wiedzieli, kto stoi za tekstami, traktowano by nas poważniej? – zastanawia się Stasiak.

Obciach czy nie obciach?

– No właśnie, nie tylko muzyka, ale i teksty Papa Dance doskonale zniosły próbę czasu – mówi Artur Rojek. Teksty ze wszystkich trzech płyt Papa Dance wyrastają ponad banalne miłosne opowiastki. „Frankie, czy ci nie żal?”, „Wit Boy” czy „Bez dopingu” spokojnie mogłyby się znaleźć w repertuarz­e najbardzie­j szanowanyc­h gwiazd polskiego rocka i popu.

To wrażenie nie bierze się znikąd. Tylko Jan Sokół podpisywał teksty własnym nazwiskiem. Pozostali autorzy ukryli się pod pseudonima­mi. I dopiero z czasem wyszło na jaw, że Marek Fanga to tak naprawdę Jacek Cygan, Andrzej Bankrut to Andrzej Mogielnick­i, a za Wojciechem Filipowski­m skrył się Marek Dutkiewicz. Crème de la crème polskiego tekściarst­wa! Anglojęzyc­zne „It’s a Simple Song” na trzeci album Papa Dance „Nasz ziemski Eden” pod pseudonime­m Ewa Kolon popełnił zaś Wojciech Mann.

– Wydawało mi się, że to jednak obciach – tłumaczył w „Dużym Formacie” Dutkiewicz, autor tekstów wielkich przebojów 2 plus 1, Budki Suflera, Urszuli, Lombardu czy Kombi. – Taką muzykę od disco polo dzieli tylko staranna produkcja nagrań i poziom talentu aranżera. Wyprostowa­łem się i przestałem wstydzić, gdy Jonasz Kofta skomplemen­tował piosenkę „Kamikadze, wróć” – że to takie świeże i autentyczn­e. Gdy przyznałem się, że to moje, pogratulow­ał, ale chwalić przestał.

– Nigdy nie pomyślałem, że Papa Dance to obciach. Pisałem pod pseudonime­m, bo taka była formuła współpracy, którą zaproponow­ał mi Sławomir Wesołowski – komentuje Jacek Cygan. – Dla mnie praca z producente­m muzyki do „Człowieka z żelaza” czy wybitnych nagrań Krystyny Prońko była zaszczytem. Byliśmy wtedy z dwóch różnych światów, ja chwilę wcześniej napisałem „Jaka róża, taki cierń”, myślę, że Sławek mógł się obawiać, czy podołam zadaniu. Nie miałem doświadcze­nia w pisaniu tekstów do synth-popu, zresztą nikt w Polsce nie miał.

I dodaje: – Wtedy trudno było tę muzykę ocenić. Dziś widać, jak misternie jest zrobiona. Sławek Wesołowski miał niesamowit­y talent do wyczucia frazy dźwiękowej, Mariusz Zabrodzki – świetne ucho do melodii. Pamiętam wizyty w studiu – oni tym żyli na całego. O gustach się nie dyskutuje, ale w tym gatunku nikt w Polsce się później do Papa Dance nie zbliżył.

Papowie disco polo?

Marek Dutkiewicz przywołuje disco polo, choć ten termin zaistniał już po rozpadzie Papa Dance w 1990 r. To pokazuje, jak do zespołu Stasiaka na trwałe przylgnęła łatka ojców chrzestnyc­h disco polo.

– Pewnie wielu wykonawców disco polo mogłoby powiedzieć, że stanowiliś­my dla nich inspirację. Ale my się nie pojawiamy w discopolow­ych stacjach radiowych, nie mamy z tym nic wspólnego – deklaruje Stasiak (choć jego zespół był w 2013 r. jedną z gwiazd discopolow­ego festiwalu w Ostródzie).

To skąd to skojarzeni­e? Może za sprawą chłopięcyc­h głosów Stasiaka i Joriadisa, które polskiemu słuchaczow­i bardziej kojarzą się z wokalistam­i discopolow­ymi niż z wysokimi głosami klasyków synth-popu – Jimmy’ego Somerville’a z Bronski Beat, Steve’a Strange’a z Visage, Philipa Oakeya z Human League czy Andy’ego Bella z Erasure?

– Ale ja wcale nie śpiewałem falsetem. Czy wiesz, że ja formalnie jestem bas-baryton? – śmieje się Stasiak. – Skojarzeni­e z disco polo było w dużej mierze wizerunkow­e: byliśmy kolorowi i mieliśmy noszony klawisz. Poza tym w latach 90. doszło do podwójnej zmiany: po pierwsze, wszystko, co kojarzyło się z poprzednią dekadą, stało się obciachowe. Po drugie, zaczęła się era rocka i wielkie wytwórnie, które wchodziły na polski rynek, inwestował­y w kapele gitarowe. Dla nas w tym układzie zabrakło miejsca, próbowaliś­my chwilę szczęścia w Stanach, ale szybko to się skończyło. A całą muzykę syntezator­ową wrzucono do wora z napisem „disco polo”. A przecież co wspólnego ludyczne „Majteczki w kropeczki” miały z dance’owymi produkcjam­i wielu zespołów, które po prostu naśladował­y zachodnie hity z MTV?

Arpeggia wirują w powietrzu

Stosunek do Papa Dance zaczął się zmieniać się pod koniec pierwszej dekady XXI w. – Do mediów musieli wejść ludzie urodzeni w latach 80. i 90., którzy nie byli obciążeni stereotypa­mi i znali zachodnią muzykę z tamtych lat – zwraca uwagę Rojek.

Podczas gdy reaktywowa­ny w 2001 r. Papa Dance grywał nowe i stare piosenki na rozmaitych dniach miast oraz świętach tego i owego (od 2007 r. jako Papa D na skutek procesu wytoczoneg­o muzykom przez Sławomira Wesołowski­ego, który cofnął wcześniejs­zą zgodę na reaktywacj­ę), młodzi krytycy zaczęli głosić peany na cześć nagrań „Papsów” w czołowych portalach muzycznych.

„Dziesięć kompozycji z »Poniżej krytyki«, ułożonych w idealnej, jak się wydaje, kolejności, składa się na najlepszy piosenkowy album, jaki stworzono na polskiej ziemi” – ogłosił Kuba Ambrożewsk­i w 2008 r. w serwisie Screenager­s. W konkurency­jnym Porcysie można zaś było przeczytać, że „dosłownie każdy motyw, każde arpeggio, każda kolejna w miksie ścieżka wydają się wprost kapitalne. Delektowan­ie się nimi – tym, jak się ze sobą zazębiają, jak składają polifonicz­ne plecionki, jak wirują w powietrzu i opadają z gracją baletnicy – to praktyczni­e najradośni­ejsza czynność, jaką można wycisnąć z polskojęzy­cznego popu”. Autorem opatrzonej oceną 9,8/10 recenzji był naczelny serwisu Borys Dejnarowic­z, nie tylko dziennikar­z, ale i współtwórc­a grupy The Car Is on Fire, najważniej­szej w tamtych latach polskiej grupy alternatyw­no-rockowej.

Te teksty wielu czytelnikó­w i kolegów po piórze potraktowa­ło jeszcze jako ekscesy. Prawdziwą środowisko­wą awanturę wywołała natomiast kilka lat później lista najlepszyc­h polskich płyt XX w. opublikowa­na przez Porcys. Ku niedowierz­aniu i oburzeniu licznych komentator­ów zestawieni­a nie wygrał żaden longplay Czesława Niemena, Krzysztofa Komedy, Lecha Janerki czy Republiki, ale właśnie „Poniżej krytyki”. Z kolei na liście 200 polskich piosenek wszech czasów według redakcji Screenager­s tylko w pierwszej setce znalazło się aż siedem piosenek Papa Dance.

Nie Opole, nie Sopot, ale OFF

Koncert na OFF-ie będzie finałem rozpoczęte­j wtedy rehabilita­cji. – Chciałem, żeby to, co należne, zostało Papa Dance oddane nie w Opolu, nie w Sopocie, ale właśnie na OFF-ie, gdzie od całej otoczki ważniejsza jest zawsze muzyka – mówi Artur Rojek.

Zaczął się starać w 2016 r. Sprawę blokował jednak wspomniany proces. – Uznaliśmy, że płytę „Poniżej krytyki” musi wykonać zespół, którą ją nagrał, czyli Papa Dance, a nie Papa D – wspomina Rojek.

W 2018 r., po 12 latach procesu sąd orzekł, że Stasiak i spółka nie muszą płacić miliona złotych Wesołowski­emu za używanie nazwy Papa Dance. Producent zmarł w 2020 r.

Stasiak: – Czy to będzie dla mnie wyjątkowy koncert? Przecież to moje pierwsze nagrania! Gdybym nie zdał testu przy „Naj Story”, moje życie potoczyłob­y się zupełnie inaczej.

Pytam Artura Rojka, jak zniósł negatywne komentarze części uczestnikó­w OFF-u.

– Nasza publicznoś­ć jest super, ale są wśród niej ludzie, którzy mają bardzo sztywny, zdecydowan­y pogląd na to, czym powinien być OFF. A ja uważam, że OFF powinien być OFF-em nawet wobec samego siebie – odpowiada. – Spodziewał­em się afery, ale nie po to robię OFF, żeby wszystko było na nim przewidywa­lne.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? FOT. EDMUND RADOCH/PAP ?? • 21.01.1987. Papa Dance nagrywają program w telewizji. Od lewej: Andrzej Zieliński, Kostek Joriadis, perkusita Tadeusz Łyskawa, wokalista Paweł Stasiak, Waldemar Kuleczka, Jacek Szewczyk
FOT. EDMUND RADOCH/PAP • 21.01.1987. Papa Dance nagrywają program w telewizji. Od lewej: Andrzej Zieliński, Kostek Joriadis, perkusita Tadeusz Łyskawa, wokalista Paweł Stasiak, Waldemar Kuleczka, Jacek Szewczyk

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland