12 ofiar wypadku w Chorwacji
12 osób nie żyje, a ponad 30 jest rannych. Ponad dobę zajęło służbom ratunkowym ustalenie tożsamości pasażerów, którzy przeżyli wypadek. Na tę informację czekały rodziny pielgrzymów.
Do wypadku doszło w sobotę ok. godz. 5.40 na 62. kilometrze autostrady A4 w kierunku Zagrzebia na północy kraju. Autokar przebił barierę ochronną i wpadł do rowu. Został całkowicie rozbity. Od początku chorwackie służby informowały o wielu zabitych i rannych. Po kilku godzinach oficjalnie potwierdziły: 12 osób nie żyje – 11 zmarło na miejscu, kolejna w drodze do szpitala, a 34 osoby są ranne, w tym 19 ciężko. Wśród ofiar śmiertelnych jest kierowca autokaru. Ranni są w kilku chorwackich szpitalach. – Mają ciężkie obrażenia rąk, nóg, kręgosłupa, żeber i kości twarzy – przekazał jeden z tamtejszych lekarzy w sobotę po południu.
Pojazd był sprawny
Autokar wiózł pielgrzymów do znanego wśród katolików sanktuarium w Medjugorie. Został wynajęty przez warszawskie biuro U Brata Józefa organizujące pielgrzymki. Z jego usług skorzystali wierni w różnych częściach Polski. Dlatego z każdą godziną rozszerzała się lista miejscowości, z których pochodzą poszkodowani. Najwięcej z Konina, ale także z Jedlni koło Radomia, Sokołowa, Warszawy, Płońska…
Autokar wyruszył z Warszawy dzień przed wypadkiem o godz. 9, po drodze zabierał kolejne osoby. Jak przekazała nam siostra Ewelina z Kaplicy Wieczystej Adoracji w Jedlni, pasażerowie, którzy wybierali się na pielgrzymkę, zebrali się przed kaplicą. – Wsiadło 10-11 osób, w tym jedna nasza siostra, większość z innych wsi wokół Radomia – opowiada. Także z Konina w woj. wielkopolskim pochodziło dziesięć osób z dwóch parafii. Wieczorem autokar przekroczył granicę z Czechami na przejściu w Mszanie. Do Medjugorie pielgrzymi mieli dojechać w sobotę wczesnym popołudniem.
Jarosław Miłkowski, organizator pielgrzymki z biura U Brata Józefa, od razu w sobotę pojechał na policję, by złożyć wyjaśnienia w sprawie. Przy wyjazdach współpracował z firmą przewozową z Płońska, która woziła pielgrzymów już od kilku lat. Z Płońska pochodził też kierowca, który zginął w wypadku. – Pojazd był sprawny, a kierowcy mieli duże doświadczenie, kadra była naprawdę dobra. Nie wiem, co się stało – mówi nam właściciel firmy Jacek Antoszkiewicz. Obaj kierowcy byli jego pracownikami. Zapewnił też, że byli wypoczęci: – Jeden z nich wrócił z urlopu, drugi dzień wcześniej odpoczywał. Nie zgłaszali żadnych problemów na trasie. To na pewno nie jest wina pojazdu. Nie wiem, jak doszło do wypadku, ale to dla mnie tragedia. Jestem załamany.
W oficjalnym komunikacie Ministerstwo Infrastruktury potwierdziło, że pojazd, który się rozbił, został wyprodukowany w 2011 r. i miał wszystkie wymagane prawem przeglądy. Badanie techniczne przeszedł w czerwcu i było ważne do grudnia. Także właściciel biura podróży ma dobre zdanie o przewoźniku. – Nigdy nie miałem żadnych zastrzeżeń – mówi Miłkowski.
Sam Miłkowski również miał być na pokładzie feralnego autokaru jako pilot. – Ale musiałem odwołać wyjazd z powodu pogrzebu matki – mówi nam.
Polska delegacja w Zagrzebiu
W sobotę po południu do Zagrzebia poleciał samolot z polską delegacją. Byli w niej minister zdrowia Adam Niedzielski oraz wiceszef MSZ Marcin Przydacz. Z nimi polecieli psycholodzy i medycy. – Chciałem zapewnić wszystkich, że pacjenci, którzy doznali obrażeń, są tutaj pod świetną opieką – podkreślił w Zagrzebiu Niedzielski. – Chorwacki system ochrony zdrowia zrobi wszystko, żeby pomóc polskim rannym – zapewnił też minister zdrowia Chorwacji Vili Beroš. Po przyjeździe polskiej delegacji do Zagrzebia obaj ministrowie pojechali do szpitali, w których przebywają ranni w wypadku. Wieczorem samolot rządowy wrócił do Warszawy, zabierając na pokład pierwszych czterech pielgrzymów, którzy byli w stanie wrócić do Polski. Na Okęciu wylądowali około północy.
Dla rodzin pielgrzymów to były trudne godziny. Choć MSZ uruchomiło infolinię, ludziom trudno było zdobyć informacje o stanie ich bliskich. Dla niektórych te pierwsze godziny były gehenną. Rodziny długo nie wiedziały – nawet jeszcze w niedzielę po południu – kto zginął, a kto jest ranny. – Na rządową infolinię nie mogliśmy się najpierw dodzwonić, potem się okazało, że nic o mamie nie wiedzą. W parafii też nie mieli żadnych wiadomości – opowiadali córka i zięć poszkodowanej z Konina.
Ludzie prosili dziennikarzy o pomoc w uzyskaniu informacji. – Dzwonią do nas, bo skarżą się, że panuje informacyjny chaos – mówiła nam Iwona Krzyżak, lokalna dziennikarka z Konina.
A wiadomo było, że ofiary śmiertelne są właśnie wśród pielgrzymów z tego miasta. Taką informację przekazał w rozmowie z „Wyborczą” ks. prał. dr Artur Niemira, rzecznik prasowy biskupa włocławskiego i kurii diecezjalnej, choć zastrzegał w sobotę, że to wiadomości wciąż niepotwierdzone oficjalnie. – Opieramy się jedynie na relacji jednego z księży, który jest w szpitalu – mówił.
Emocji było mnóstwo. – Z ofiarami wypadku jest utrudniony kontakt, a ranni nie mają przeważnie przy sobie telefonów komórkowych, bo zostały w autokarze. Nie mają też przy sobie dokumentów. Leżą w różnych szpitalach, na różnych oddziałach. Do MSZ trudno się dodzwonić. Rodziny odchodzą od zmysłów – opowiadała nam mieszkanka Konina.
Ustalić tożsamość
Właśnie z tych powodów tak trudno było potwierdzić, kto przeżył, a kto w wypadku zginął. Mówi nam o tym st. sierż. Patryk Chmarycz, jeden z policjantów, którzy jak co roku są w Chorwacji i wspierają tamtejsze służby w czasie wakacji, gdy Polaków nad Adriatykiem jest najwięcej. Od razu po wypadku autokaru zostali skierowani do pomocy przy poszkodowanych. Na miejscu byli już cztery godziny po tragedii.
Funkcjonariusze w niedzielę rano spotkali się w polskiej ambasadzie w Zagrzebiu. – Wróciliśmy po całej nocy spędzonej w szpitalach, gdzie ustalaliśmy tożsamość poszkodowanych. Powiadamialiśmy rodziny rannych i bliskich tych osób, których tożsamość udało nam się ustalić. Podtrzymujemy na duchu polskich pacjentów, staramy się dać im jak najlepsze wsparcie psychologiczne – mówi policjant. Z jego relacji wynikało, że jeszcze w niedzielę około południa 15 uczestników pielgrzymki wciąż było zakwalifikowanych jako NN. – Nie możemy się z nimi porozumieć, a nie mają przy sobie dowodów osobistych ani paszportów. Ale pojedziemy zaraz do nich do szpitali ponownie i będziemy próbować jeszcze raz. Gdy tylko nam się uda, skontaktujemy się z ich rodzinami w Polsce – dodał.
Dwie godziny później polska policja podała, że udało się zidentyfikować wszystkie osoby, które przeżyły wypadek. Potem miała się zacząć identyfikacja ofiar śmiertelnych.
Wśród osób, o których nie ma wiadomości, są pielgrzymi z Mazowsza. – W pielgrzymce brały udział cztery osoby z naszej parafii, piąta była siostra Janina [ze zgromadzenia nazaretanek], która posługuje u nas w Kaplicy Wieczystej Adoracji – mówi nam ks. Janusz Smerda, proboszcz parafii św. Mikołaja w Jedlni koło Radomia. – Wiemy, że trzy osoby są w szpitalu. Jedna z naszych parafianek jest po operacji nogi i czuje się już dobrze. Druga jest świadoma, ale poturbowana. Trzecia prawdopodobnie jest w śpiączce, ale nie wiemy, czy po operacji, czy po prostu jest nieprzytomna.
– Ich rodziny są już na miejscu – dodaje duchowny. – Wiem, jakie trudności napotykają na miejscu. Trzeba jeździć od szpitala do szpitala, są też trudności w porozumiewaniu się – mówi duchowny.
Od razu w sobotę Prokuratura Okręgowa w Warszawie zapowiedziała wszczęcie śledztwa po wypadku z artykułu o możliwości sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym.
Choć Ministerstwo Spraw Zagranicznych uruchomiło infolinię, ludziom trudno było zdobyć informacje o stanie ich bliskich. Dla niektórych te pierwsze godziny były gehenną. Rodziny długo nie wiedziały – nawet jeszcze w niedzielę po południu – kto zginął, a kto jest ranny