Jesteśmy zieloni
Stereotypy i wykluczenie komunikacyjne. Dlatego piłkarki w Polsce mają pod górę. – Jeśli chcemy gonić Europę albo przynajmniej biec w tym samym tempie, to musimy wszystkiego robić więcej.
Nina Patalon, selekcjonerka reprezentacji Polski, niedawno wróciła z Euro. 31 lipca w finale na Wembley Anglia pokonała Niemcy 2:1. Pełne stadiony, bardzo wysoki poziom gry, brak drużyn z naszej części Europy, trzy trenerki w półfinałach. Trudno o mocniejszy znak, że Polska jest zacofana nie tylko w męskim futbolu, ale również w kobiecym – tylko że z innych powodów.
RADOSŁAW LENIARSKI: Kogo przygarnęłaby pani z Euro do polskiej reprezentacji? NINA PATALON:
Myśl o kupowaniu czy jak pan powiedział: przygarnięciu, w pracy selekcjonera nie istnieje. Mamy swoją piłkę. Trzeba poznać atuty, a nie bawić się w „Football Managera”. Ja swoje dziewczyny bardzo cenię, mam dla nich szacunek za to, gdzie doszły. Mogę z nimi dużo osiągnąć w przyszłości.
Przepraszam. W takim razie które piłkarki pani zaimponowały?
– Na ogół te, o których nie zawsze w trakcie Euro krzyczały media. Jedyne głośne nazwisko to Alexandra Popp, dzięki której Niemki wywalczyły awans do finału. Gdyby zagrała w meczu o złoto, myślę, że jej drużyna mogłaby sięgnąć po tytuł. No, ale w takim długim turnieju kontuzje – nawet na rozgrzewce przed najważniejszym meczem, jak w przypadku Popp – to element przewagi lub straty drużyny. Trzeba to mieć na uwadze. Alexandra prawdopodobnie doznała urazu we wcześniejszych meczach, ale grała do momentu, aż ból ją wykluczył.
Poza nią Keira Walsh, czyli nie napastniczka, tylko defensywna pomocniczka. Nie jest spektakularna, kibice mogą jej nie dostrzegać, ale wciągnęła Anglię do finału. Wreszcie bramkarki: Angielka Mary Earps, Niemka Merle Frohms czy Francuzka Pauline Peyraud-Magnin. W futbolu kobiecym pozycja bramkarki rozwija się wolniej niż pozycje zawodniczek z pola. Kobiety są niższe niż mężczyźni, a bramki są jednak te same co u mężczyzn. Ale szkolenie idzie w dobrą stronę. Jeszcze niedawno słyszałam, porównując jakość pola i bramkarki, że trzeba będzie mężczyzn stawiać na bramkę.
A czy skopiowałaby pani coś z tych drużyn do własnej?
– W ćwierćfinale mistrzostw świata było siedem drużyn europejskich. Europa stanowi wzór. W Anglii grało 16 najlepszych drużyn z kontynentu, który jest światowym liderem. Awans do tej grupy jest niezwykłym sukcesem i splendorem. Mimo to nie sądzę, żeby kopiowanie miało sens. Zbyt wiele czynników wpływa na to, dlaczego Anglia czy Niemcy grały w finale, i na to, że akurat te, a nie inne drużyny awansowały do turnieju.
Jeśli przeanalizować Anglię, zaczęto tam ostrą pracę nad futbolem kobiecym w 2012 r. Po nieudanych dla drużyny igrzyskach olimpijskich w Londynie zaczęto wdrażać pełną profesjonalizację w kobiecym futbolu. Dzisiaj reprezentacje Anglii kobieca i męska są na tym samym poziomie: gry, infrastruktury – korzystają z dokładnie takich samych standardów obiektów.
W Niemczech piłka nożna kobiet ma ponad 40 lat tradycji. Liga niemiecka była najlepsza na świecie.
Bayern, Wolfsburg wyznaczały kierunki. Teraz to się zmieniło ze względu na dołączenie innych krajów.
Miejsce kobiecej piłki nożnej w strukturze futbolu w danym kraju było wypracowywane od wielu lat. Czyli, jakbym miała być szczera, to my, zaczynając w 2019 r. podobny co inni proces wiele lat wcześniej – rozpoczynając z wielkim mozołem – jesteśmy dopiero na początku. Pod względem strategii rozwoju, którą właśnie przygotowuje Departament Piłkarstwa Kobiecego w PZPN, jak i poprzez organizację, inwestycje, infrastrukturę. Jesteśmy początkujący, zieloni. Jeśli chcemy gonić, albo przynajmniej biec w tym samym tempie, to musimy wszystkiego robić więcej. A i bieg w tym samym tempie jest wyzwaniem, bo to, że drużyny z turnieju Euro są najlepsze, nie znaczy, że na tym poprzestaną, że już nie chcą się rozwijać, że skończą inwestować w siebie itd.
Na Euro w półfinale mieliśmy aż trzy selekcjonerki, w całym turnieju sześć. W naszym kraju, poza Polskim Związkiem Piłki Nożnej, nie widać dużej chęci inwestowania w kobiety. Stąd nadal tylko jedna kobieta z najwyższą licencją trenerską.
Pani?
– Tak. To się nie zmienia od lat.
Płeć jest ważna w pracy trenerskiej wśród kobiet, ale nie najważniejsza. Mamy w Polsce nieco ponad 50 trenerek z licencją UEFA A. W 2013 r. mieliśmy 130 trenerek, dziś 760. Pracujących trenerek jest za mało. Na 12 klubów ekstraligi jest jedna. W 1. lidze są dwie. Od 2016 r. mamy cyklicznie organizowane kursy UEFA B i około dziesięciu trenerek ma możliwość otrzymania dofinansowania i udziału w kursie UEFA A. Tutaj znowu pomaga PZPN, jednak kolejny krok to wprowadzenie tych kursantek na rynek.
Każda drużyna ma swoje problemy, ale są to kłopoty różnego rodzaju. W Anglii toczy się dyskusja o braku różnorodności etnicznej. Mimo tego braku są mistrzyniami. A więc jednolitość etniczna nie miała wpływu na wyniki w tym turnieju, może jednak oznaczać niewykorzystanie szans w przyszłości, niewykorzystanie pełnej siły.
Widzę tu analogię. Tam z różnych przyczyn – stereotypowych, strukturalnych, obu naraz – zawodniczki z imigranckich rodzin karaibskich, afrykańskich mają trudniejszy dostęp do futbolu, a u nas z podobnych powodów kobiety. Efekt taki, jak pani mówi: niewykorzystywanie pełnego potencjału.
– Tak. Pierwsza przeszkoda: stereotypy w naszej kulturze, powoli odchodzące i łamiące się. Przed Euro czy
taliśmy analizę jednego z portali, że w Polsce i na Słowacji społeczny stereotyp, że dziewczynom nie wypada grać w piłkę, jest najmocniejszy. To jednak problem: na Euro nie grała ani jedna drużyna spoza tzw. starej Europy, spoza Europy Zachodniej.
Oprócz stereotypów, o których mówiłam, istotne są też inne bariery. Na przykład dojazdy do najbliższej kobiecej sekcji piłki nożnej lub ogólnie inwestowanie w zajęcia sportowe i angażowanie się w rozwój córki w tym kierunku.
Dojazdy to coś, co ogólnie określa się abstrakcyjnym mianem wykluczenia komunikacyjnego. Tu mamy konkretny przejaw tego wykluczenia. Skoro tak dużo dziewczyn ma ograniczone możliwości, by być w sporcie, to tym trudnej jest zmienić te warunki. Ponieważ futbol kobiet jeszcze nie gwarantuje dochodów, więc zwykle w rodzinie i wśród znajomych pada pytanie: „Co ty będziesz z tego miała”. A stąd już o krok do zmniejszonego zaangażowania, nawet ze strony rodziców. Na zasadzie: „Co ja będę sobie zawracać głowę, skoro i tak z tego chleba nie będzie. Strata czasu. Może niech lepiej córka robi coś innego, co da jej pieniądze”.
Myślę, że po mistrzostwach Europy w Anglii zmiany przyspieszą. Dziewczynki i ich rodzice widzieli komplet publiczności na Wembley, oglądali pełne stadiony na każdym meczu, dowiedzieli się, że pobito rekordy oglądalności. Ci, którzy oglądali, a to niemało, może pomyślą, że jednak warto to robić, coś się tam jednak dzieje. Skoro Nikola Karczewska
będzie teraz grać w Tottenhamie, to i nasze dziewczyny też mogą grać. A marzenie to pierwszy stopień na tej drabinie.
Polska jest kandydatem do organizacji Euro 2025. Czy mamy argumenty, by UEFA dała nam zorganizować turniej?
– Mamy doświadczenie w organizowaniu dużych imprez piłkarskich. Dużo tego było przez ostatnią dekadę. Mamy duży rynek, a to ważne, jeśli UEFA chce rozwijać piłkę nożną kobiet. W piłce męskiej chodzi już tylko o biznes, o pieniądze. W kobiecej jeszcze chodzi o zdobywanie terenu. Kontrkandydatem jest między innymi Francja. Ale tam kobiecy futbol jest już mocny i kraj organizował mundial w 2019 r. Ile więcej terenu można tam zdobyć? Tak więc myślę, że Polska oraz kandydatura wspólna krajów nordyckich to faworyci [decyzja w grudniu]. Szanse na nasze zwycięstwo są duże. To byłby przełom dla polskiej piłki. Bo jeśli chcemy, by piłka nożna była kobiecym sportem drużynowym nr 1 w Polsce, to zorganizowanie turnieju musi być naszym priorytetem.
Mówiłam, że przełamywanie stereotypów jest długotrwałe. Dzięki Euro stałoby się to w mgnieniu oka. Katapulta w kosmos. Kobiece Euro miałoby ogromne przełożenie na piłkarską rzeczywistość w Polsce. Nie mówię tu o obiektach, ale pozycji. Z szarego końca do środka Europy. Sponsorzy, media, inwestycje – to wszystko byłoby wreszcie na wysokim poziomie.
Anglia pokazała, jak to powinno wyglądać. Nawet Holandia z poprzednim Euro została z tyłu, gdy porównać ją z Anglią. Francja z mundialem – genialnie zrobiona impreza – też powinna czuć się zdystansowana. W Anglii wszyscy się zaangażowali, studio w telewizji od rana do nocy, obecni politycy, piłkarze, celebryci i te pełne stadiony. Dam prosty przykład: w Holandii na Euro szukałam koszulki swojej ulubionej zawodniczki, bez skutku. W Anglii koszulki do sprzedaży były na każdym rogu. Drobiazg, ale znaczący.
Potrzebujemy Euro nawet nie ze względu na biznes, ale na trudne dziedzictwo.
Na Euro w półfinale mieliśmy aż trzy selekcjonerki, w całym turnieju sześć. W naszym kraju, poza Polskim Związkiem Piłki Nożnej, nie widać dużej chęci inwestowania w kobiety