Nauczyciele mają
Im bliżej września, tym częściej mówi się, że jesienią szkoły mogą zostać zamknięte z powodu braku pieniędzy na ogrzewanie lub kolejnej fali pandemii. Teraz okazuje się, że powód może być jeszcze jeden: strajk nauczycieli.
Na ostatnim wakacyjnym posiedzeniu, 5 sierpnia, Sejm odrzucił poprawki Senatu, dotyczące 20-procentowych podwyżek dla wszystkich nauczycieli. Wyższe pensje dostać mają tylko nowi nauczyciele, dopiero wchodzący do zawodu.
To może oznaczać strajk, przed którym przestrzegały kilka dni wcześniej władze zarówno Związku Nauczycielstwa Polskiego, jak i oświatowej „Solidarności”. – Myślimy o strajku, ale nie wiemy, na ile ten pomysł popierają nauczyciele. Decyzja 23 sierpnia – mówił wówczas Sławomir Broniarz, prezes ZNP.
Z kolei Monika Ćwiklińska, rzeczniczka oświatowej „Solidarności”, zapowiadała radykalne działania.
– Nasze protesty będą dla władzy uciążliwe. Dialog nie ma już sensu, bo i tak nasze postulaty są od dawna ignorowane przez rząd – mówiła.
Wielką manifestację w Warszawie, a potem możliwy strajk, ale nie tylko w szkołach, a w całej budżetówce, zapowiadał także OPZZ.
Minister Czarnek radzi jeść mniej
Teraz, kiedy już wiadomo, że nauczyciele nie otrzymają postulowanych podwyżek, w środowisku oświatowym nastąpiła mobilizacja.
– Nastroje są fatalne. To upokarzające, jak traktowani są nauczyciele. Inflacja sięgnęła ponad 18 proc., a nauczyciele dostali podwyżki 4,4 proc. Pieniądze, które mamy dostać od września w związku ze zmianami w awansie zawodowym, są śmiesznie małe. Minister Przemysław Czarnek poradził nam jednak, by mniej jeść – mówi Grażyna Hołyś-Warmuz, rzeczniczka Okręgu Śląskiego ZNP.
Odwołuje się tym samym do słów ministra edukacji i nauki, który pytany o sposób na radzenie sobie w czasach inflacji, powiedział dziennikarzowi „Super Expressu”, że można „jeść trochę mniej i trochę taniej”.
Hołyś-Warmuz zapowiada, że decyzja w sprawie ewentualnych form protestu nauczycieli, w tym decyzja dotycząca wejścia w spór zbiorowy, który jest wstępem do strajku, zostanie podjęta pod koniec sierpnia podczas nadzwyczajnego posiedzenia prezydium ZNP.
Zwraca jednak uwagę, że obecne przepisy dotyczące sporów zbiorowych nie przystają do oświatowych realiów. – W spór zbiorowy wchodzi się z pracodawcą, czyli w naszym
przypadku z dyrektorem szkoły. Ale on nie ma przecież możliwości przyznawania podwyżek – mówi Hołyś-Warmuz.
Samorządy nie mają z czego dokładać
Także zatrudniające dyrektorów samorządy są bezradne.
– Nie mamy już z czego dokładać do pensji nauczycieli. Od państwa dostaniemy na oświatę 2,5 mld zł, a z wydatkami przekroczymy w tym roku 5,3 mld zł. Mamy największe w kraju dodatki motywacyjne, dla dyrektorów i za wychowawstwo, wprowadziliśmy dopłaty dla nauczycieli stażystów i kontraktowych. Ale nie mamy z czego ich podnieść. Gorzej, nie mamy pełnego finansowania na uczniów z Ukrainy, a w Warszawie przybyło ich 17,5 tysiąca. To dziesiątki milionów
złotych, nasz budżet, co oczywiste, tego nie przewidywał – mówi Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy.
Lesław Ordon, przewodniczący Regionalnego Sekretariatu Nauki i Oświaty Śląsko-Dąbrowskiej „Solidarności”, podkreśla tymczasem, że niezadowolenie i oburzenie wśród nauczycieli oraz pracowników obsługi i administracji jest coraz większe.
– Decyzję w sprawie formy protestów podejmiemy za półtora tygodnia – mówi Ordon.
Problem w tym, że nauczyciele, rozczarowani strajkiem z 2019 r., który nie przyniósł im nic oprócz upokorzeń, fali hejtu i strat finansowych, nie rwą się do powszechnego strajku. W ankietach, które ZNP przeprowadził w czerwcu w całej Polsce, połowa nauczycieli opowiedziała się za radykalnymi formami protestów i szeroką akcją informacyjną na temat złych warunków pracy w szkole, ale druga połowa nie jest na to zdecydowana. Na nauczycielskich grupach w mediach społecznościowych pojawiają się za to pomysły alternatywnych form protestu.
Inflacja sięgnęła ponad 18 proc., a nauczyciele dostali podwyżki 4,4 proc. Pieniądze, które mamy dostać od września w związku ze zmianami w awansie zawodowym, są śmiesznie małe
Nauczyciele zrezygnują z nadgodzin i stawiania ocen?
„Wystarczyłoby, żeby we wszystkich państwowych szkołach nauczyciele odmówili przyjęcia nadgodzin. I zapaść gotowa! Ludzie za zgodą organów prowadzących ciągną po dwa etaty. Dlatego nie widać jeszcze tak bardzo braków kadrowych, szczególnie w małych miejscowościach” – pisze pani Mariola.
„Olać egzaminy, nie stawiać ocen, opiekować się, ale nie uczyć” – proponuje pan Jarosław.
Pani Dagmara apeluje z kolei do koleżanek i kolegów po fachu: „Zacznijmy się domagać przestrzegania praw pracowniczych. To pra
GRAŻYNA HOŁYŚ-WARMUZ rzeczniczka Okręgu Śląskiego ZNP
codawca ma zapewnić stanowisko pracy. Od 1 września oczekujmy długopisów, papieru ksero, dostępu do komputera, kserokopiarki i internetu, materiałów dydaktycznych itp. Gwarantuję, że po dwóch miesiącach to rodzice będą strajkować” – przekonuje.
Wielu nauczycieli ma już jednak dość walki z wiatrakami. – Bardzo dużo ludzi odchodzi na emeryturę albo na świadczenie kompensacyjne. Wielu odchodzi także w ogóle z zawodu. Nie wiem, jak dyrektorzy poradzą sobie z obsadą kadrową – mówi Hołyś-Warmuz.
Jej słowa potwierdzają liczby. W banku ofert pracy dla nauczycieli, prowadzonym przez Kuratorium Oświaty w Katowicach, znajduje się obecnie 1911 ogłoszeń ze szkół z województwa śląskiego. W innych regionach jest podobnie albo gorzej. W bazie kuratorium w Krakowie ofert pracy dla nauczycieli jest 2679, w kuratorium w Poznaniu – 1350. Jeszcze w październiku 2021 r. na Dolnym Śląsku było 640 wakatów. Pod koniec roku szkolnego brakowało już 1455 nauczycieli.
W Warszawie brakuje 3,4 tys. nauczycieli
W Warszawie miniony rok szkolny placówki zaczęły z niemal 2 tys. nauczycielskich wakatów. Nie udało się ich zapełnić, więc dyrektorzy przydzielali nadgodziny nauczycielom, których mieli do dyspozycji, wysyłali na zastępstwa pedagogów z innych przedmiotów albo odwoływali lekcje. Obecnie w Warszawie jest już prawie 3,4 tys. wakatów, z czego 1,5 tys. w podstawówkach. Statystycznie zatem w każdej stołecznej podstawówce brakuje siedmiu nauczycieli, w liceum sześciu, a w technikum dwunastu. Ale było technikum, które poszukiwało aż 21 nauczycieli.
Według ankiety przeprowadzonej w czerwcu przez tygodnik „Głos Nauczycielski” aż 87 proc. spośród 4,5 tys. badanych nauczycieli dostrzega braki kadrowe w swojej szkole. Prawie połowa zadeklarowała, że z pracy odchodzi aż kilka ich koleżanek lub kolegów.
Ze szkół odchodzą także dyrektorzy. W Gdańsku na emeryturę odeszło ich 16, chociaż mieliby możliwość nadal pracować.