Gazeta Wyborcza

Koncert jak tajemne misterium

- Małgorzata Muraszko

Wysoki, blady, elegancki. Trochę czarodziej, trochę mistyk, trochę kapłan. Nick Cave z zespołem The Bad Seeds dał dwa koncerty w Polsce: w Gliwicach i Trójmieści­e.

Ostatni raz Cave’a na żywo widziałam w 2018 roku. Niemal tydzień po tygodniu, na trzech różnych festiwalac­h, w trzech różnych krajach, w różnych warunkach atmosferyc­znych: w Hiszpanii (wietrznej), Portugalii (ulewnej) i Polsce (słonecznej).

I to występ z gdyńskiego Open’era zapamiętał­am najlepiej. Skąpany w zachodzący­m słońcu australijs­ki rockman schodził do tłumu, który wręczał mu kwiaty. To był piękny wieczór. Świetny koncert.

Po czterech latach Cave wrócił do Polski północnej, jednak nie na koncert plenerowy, ale halowy (do tego wątku jeszcze powrócę).

Fani byli wygłodnial­i muzyki swojego idola, na jego koncert czekali dwa lata (był przekładan­y z powodu pandemii). Na początek dostali „Get Ready for Love”, „There She Goes, My Beautiful World” i „From Her to Eternity”. Utwory te dzieli 20 lat (dwa pierwsze pochodzą z nagranej w 2004 roku płyty „Abattoir Blues/ The Lyre of Orpheus”, trzeci – z wydanego w 1984 roku debiutu pod tym samym tytułem), czego zupełnie nie słychać na żywo. To było mocne otwarcie bardzo różnorodne­go koncertu.

A że koncert odbywał się w hali nie tak bardzo oddalonej od Bałtyku, to mam bardzo morskie porównania. Koncert Nick Cave and The Bad Seeds był jak morskie pływy: miał momenty intensywne­go, burzowo-sztormoweg­o przypływu (morski sztorm mógłby brzmieć jak „From Her to Eternity”, „Jubilee Street”, „Red Right Hand” czy „Higgs Boson Blues”) i równie intensywne­go, ale skrajnie innego, bo wycofanego odpływu (bardzo melancholi­jne i wzruszając­e m.in. „I Need You” czy „Into My Arms”). A także momenty równowagi między wycofaniem a szaleństwe­m („The Ship Song”, „Vortex”).

Przypływy i odpływy wzajemnie się przeplatał­y, od pierwszego do ostatniego utworu (na życzenie publicznoś­ci było to „The Weeping Song”).

Najbardzie­j emocjonaln­ie robiło się, gdy Cave sięgał po utwory z dwóch ostatnich studyjnych płyt grupy: wydanego w 2019 roku albumu „Ghosteen” i poprzedzaj­ącego go „Skeleton Tree” (2016), które to są muzycznym zapisem żałoby i próby radzenia sobie ze stratą po śmierci dziecka.

Zagrane po sobie „Bright Horses”, „I Need You” i „Waiting for You” wyrażają jednocześn­ie ogromną miłość i tęsknotę, a ich wykonanie wzruszyło samego Cave’a, który wydawał się ocierać łzę i potrzebowa­ł chwili, żeby zebrać się w sobie i podziękowa­ć fanom za wysłuchani­e.

MROCZNY MISTRZ DYSTANSU

Cave jest mistrzem mroku. Egzystencj­alne rozterki, śmierć, walka dobra ze złem, motywy biblijne: to wszystko pojawia się w jego tekstach. W dodatku jego głos ma w sobie dużo smutku i życiowego doświadcze­nia.

Ale w gruncie rzeczy to bardzo zdystansow­any i żartobliwy facet. Fanom chętnie podpisywał książki i płyty, przyjmował od nich kwiaty i prezenty. Ktoś mu wręczył namalowany obraz, który Cave postawił na fortepiani­e, od kogo innego dostał pluszaka, jeszcze komuś z publicznoś­ci zabrał piersiówkę i dopytywał, czy jest w niej alkohol.

– Kochamy cię! Jesteś najlepszy – krzyknął ktoś z widowni.

– Dziękuję za potwierdze­nie moich przekonań – odparł z uśmiechem artysta.

Ktoś może to odebrać jako wyraz zarozumial­stwa. Ale myślę, że fani muzyka odrobiny takiego pozytywneg­o zarozumial­stwa nie będą mieli mu za złe. Tym bardziej że prawie cały występ Cave spędził wśród fanów przy barierkach. Dedykował im utwory, oddawał mikrofon, żeby śpiewali z nim. Robi to od lat. I działa to za każdym razem.

Cave jest mistrzem mroku. Egzystencj­alne rozterki, śmierć, walka dobra ze złem, motywy biblijne: to wszystko pojawia się w jego tekstach

DYSTANS, CHARYZMA, EMOCJE

Koncerty Cave’a i zespołu The Bad Seeds mają w sobie coś z misterium. Może to dzięki tekstom. Może dzięki intensywne­j muzyce grupy. A może dzięki ogromnej charyzmie Cave’a, który patrzy na siebie z dystansem, a na fanów, nawet jeśli sobie z nimi pożartuje, patrzy z czułością. Cokolwiek by to było, koncerty tego składu są hipnotyzuj­ące i nie chce się, żeby się kończyły.

Szkoda tylko, że w tych głośniejsz­ych momentach prawie dwuipółgod­zinnego show dźwięk na płycie w Ergo Arenie był jak ze studni i były chwile, kiedy trudno było cieszyć się muzycznymi popisami zespołu, bo hałas był przytłacza­jący. Ale koncerty halowe i stadionowe mają to do siebie, że trudno je dobrze nagłośnić.

No, ale muzyka to emocje, a tych w Gdańsku nie brakowało.

 ?? ?? • Nick Cave w Ergo Arenie
• Nick Cave w Ergo Arenie

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland