ARMIA NA KREDYT
Po wybuchu wojny w Ukrainie Mariusz Błaszczak ogłasza kolejne gigantyczne zakupy dla armii. – Chaotyczne, nieskoordynowane i nietransparentne – ocenia je nie tylko opozycja
Potrzeby dozbrojenia Wojska Polskiego po ataku Rosji na Ukrainę nikt nie kwestionuje, szczególnie po przekazaniu obrońcom części uzbrojenia, ale chyba tylko nieliczni spodziewali się zapowiedzi aż tak dużych zakupów jak dokonanych w Korei. Szczególnie że lista wcześniejszych też jest długa.
ABRAMSY ZA MILIARDY
Już ponad rok temu zapowiedziano zakup 250 amerykańskich czołgów Abrams w najnowszej wersji M1A2 SEPv3 w ramach „pilnej potrzeby operacyjnej”. Decyzja zapadła po ćwiczeniach „Zima 2020”, gdy okazało się, że Polska w wirtualnym starciu z Rosją i Białorusią przegrywa w ciągu kilku dni. Zamówienie abramsów było niespodzianką, bo zakup nowych czołgów planowano na lata 2028-30.
Abrams jest przez ekspertów chwalony, choć nie jest bez wad. Jest m.in. cięższy od już używanych czołgów i zbudowany w systemie calowym, inaczej niż reszta używanych w Polsce wozów, co komplikuje logistykę.
– Uważam, że to jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy czołg na świecie – mówił gen. Mieczysław Gocuł, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w latach 2013-17 i pancerniak.
Kontrakt na 250 abramsów, z wozami towarzyszącymi i pakietem logistycznym, podpisano w kwietniu i okrzyknięto najdroższym w historii. Jego wartość to ok. 4,75 mld dol. Dla porównania, za 32 samoloty F-35 zapłacimy 4,6 mld dol.
Abramsy mają trafić do Polski w latach 2025-26, przy czym jeszcze w tym roku amerykańska armia przerzuci 28 czołgów w starszej wersji M1A2 SEPv.2 do szkolenia. Część z nich przyjechała w lipcu.
Ale to nie koniec – w połowie lipca minister Błaszczak zapowiedział zakup na preferencyjnych warunkach 116 używanych abramsów starszej wersji M1A1 SA, które mają zastąpić czołgi przekazane Ukrainie. Wartość kontraktu nie jest znana, ale wiadomo, że trzeba będzie zapłacić za ich rozkonserwowanie i pakiet logistyczny. Polska armia ma je dostać w latach 2023-24.
Przed wojną Polska miała niemal 250 niemieckich czołgów Leopard 2, 300 T-72 na licencji sowieckiej i 232 maszyny PT-91 Twardy, czyli polskiej modernizacji tych ostatnich. Po ataku na Ukrainę przekazano jej ok. 230 T-72 oraz zaczęto niedawno przekazywać PT-91. – Przekazywanie posowieckiej techniki pancernej było słuszne. To schodzący sprzęt, którego utrzymanie było coraz bardziej skomplikowane i kosztowne w stosunku do efektu. A jego opanowanie było dla Ukraińców łatwiejsze – ocenia Andrzej Kiński, redaktor naczelny „Wojsko i Technika”.
PRAWIE 500 HIMARS-ÓW ZA KROCIE
Kolejny kontrakt ma szanse na miano rekordowego. Chodzi o zakup amerykańskiego systemu rakietowego M142 HIMARS, który robi furorę w Ukrainie, trafiając w cele odległe o kilkadziesiąt kilometrów. Polska o pozyskaniu wyrzutni w ramach programu Homar mówi od dawna. Siedem lat zapowiadano zakup ok. 50 wyrzutni dla trzech dywizjonów. Ale strony nie doszły do porozumienia co do zakresu polonizacji. Ostatecznie w 2019 roku zamówiono całkowicie amerykański zestaw z 20 wyrzutniami z trzema rodzajami rakiet, w tym o zasięgu do 300 km, za 414 mln dol. Ma dotrzeć do Polski w przyszłym roku.
Po wybuchu wojny znów wspominano o co najmniej trzech dywizjonach. Tymczasem pod koniec maja MON wysłało zamówienie na aż 486 wyrzutni. Dla porównania, w latach 2008-20 wyprodukowano jedynie 414 wyrzutni HIMARS.
Eksperci wyliczają, że tak duże zamówienie będzie musiało być rozłożone nawet na kilkanaście lat, a transakcja, z zapasem rakiet, może być warta nawet 10 mld dol. W praktyce może być jednak taniej, bo list intencyjny zakłada m.in., że polskie mają być podwozie i system kierowania ogniem. Planowane jest także pozyskanie technologii produkcji wybranego pocisku rakietowego.
WISŁA I NAREW PŁYNĄ SZYBCIEJ
Na rekord idą też zamówienia w dwóch kluczowych programach – obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej średniego zasięgu Wisła oraz krótkiego zasięgu Narew. Oba programy, w obliczu doświadczeń ukraińskich, gdzie doskonale widać, jak potrzebna jest skuteczna obrona przeciwlotnicza, ewidentnie przyspieszyły, choć korzeniami sięgają prezydentury Bronisława Komorowskiego.
W maju Błaszczak podpisał zapytanie ofertowe w sprawie pozyskania kolejnych sześciu baterii systemu Patriot, czyli na realizację drugiej fazy programu Wisła. Umowę na realizację pierwszej fazy (obejmującej dostawę dwóch spolonizowanych baterii w 2022 roku) za 4,75 mld dol. Błaszczak podpisał w 2018 roku! A premier Mateusz Morawiecki zapowiadał dostawy patriotów w ramach drugiej fazy Wisły już w 2024 roku. Że tak się nie stanie, już wiemy. Teraz MON zapowiada, że pierwsze dwie baterie w ramach II fazy programu Wisła dostaniemy w 2026 roku, a całość – w 2028.
Takie opóźnienie to częściowo efekt problemów po stronie amerykańskiej. Strona polska zażądała, żeby główny radar widział niebo w promieniu 360 stopni, a nie 120 stopni, jak dotychczas. I Amerykanie taki radar – LTAMDS – opracowali. Ma kosztować w przeliczeniu 700 mln zł, a MON twierdzi teraz, że w ramach offsetu pozyska technologie z nim związane.
Ile ma kosztować druga faza Wisły, nie wiadomo. Marek Świerczyński, analityk z Polityki Insight, wyliczył, że to może być nawet dwa razy tyle, co pierwsza, czyli ok. 9 mld dol.
Najbardziej przyspieszył program Narew, czyli obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu. Przez lata rządów PiS niewiele się działo – dopiero we wrze
śniu ubiegłego roku MON podpisał wartą ok. 60 mld złotych – czyli wtedy rekordową – umowę ramową na realizację programu z konsorcjum polskich firm PGZ-Narew. Zapowiadano, że pierwsze strzelania bojowe z nowej broni będą możliwe w 2026 roku, ale nie wskazano najważniejszego elementu, czyli pocisku. To wyjaśniło się w styczniu, gdy wybrano rakiety CAMM produkowane przez brytyjski oddział koncernu MBDA, ale terminy nadal były dosyć odległe.
To się diametralnie zmieniło po ataku Rosji na Ukrainę. W kwietniu Błaszczak podpisał kontrakt – nazywany też „małą Narwią” – na ekspresową dostawę, za ok, 1,5 mld zł, „dwóch jednostek ogniowych”. Pierwszą, składającą się z trzech wyrzutni, mamy dostać we wrześniu 2022 r., a kolejną kilka miesięcy później. Zestawy nie będą osadzone na polskich ciężarówkach i nie będą działać na bazie polskich radarów Soła. Wzmocnią polską obronę powietrzną opierającą się teraz na systemach jeszcze radzieckich lub sprzęcie stacjonujących wojsk sojuszniczych.
MNIEJSZE KONTRAKTY TEŻ ZA MILIARDY
Lista tańszych kontraktów jest znacznie dłuższa. To m.in. zakup za 2 mld zł polskiego systemu dronów uderzeniowych i obserwacyjnych Gladius, dodatkowych zestawów przeciwlotniczych bardzo krótkiego zasięgu Piorun (o wartości ok. 3,5 mld zł), trzech dodatkowych niszczycieli min Kormoran II za 2,5 mld zł (okręty będą dostarczone w latach 2026-27). Przyspieszył też wart ok. 8 mld zł program budowy trzech fregat Miecznik w partnerstwie z brytyjską stocznią Babcock.
Na liście jest też kontrakt ramowy na dostawę niszczycieli czołgów Ottokar Brzoza (od nazwiska słynnego artylerzysty z okresu międzywojennego). Wartość tego ostatniego programu nie jest znana, chociaż pierwsze pojazdy mają być przekazane już w przyszłym roku.
Na tle tych zakupów szczególne emocje budzi wart „tylko” 8,25 mld zł kontrakt na dostawę 32 włoskich śmigłowców AW149. Maszyny mają powstać w należącej do koncernu Leonardo Helicopters fabryce PZL Świdnik, a ich dostawy zaplanowano na lata 2023-29.
Warto przy tym pamiętać, że AW149 to maszyna, która przegrała kilka lat temu w przetargu ogłoszonym jeszcze za rządów koalicji PO-PSL. W 2015 roku wybrano francuskie caracale koncernu Airbus, a rząd Ewy Kopacz wynegocjował zakup 50 takich maszyn za 13,3 mld zł. Pierwsze caracale miały trafić do Polski już w 2017 roku, ale po dojściu PiS do władzy umowy nie podpisano, w czym główną rolę odegrał Antoni Macierewicz. Pretekstem była – ponoć niezadowalająca – umowa offsetowa. Polska musiała zapłacić Airbusowi za zerwanie kontraktu 80 mln zł.
Dziś eksperci nieoficjalnie mówią, że AW149 to młodsza konstrukcja niż caracale i amerykańskie black hawki produkowane w PZL Mielec. Ale równie
wę: tysiąca czołgów K2 Black Panther i jego spolonizowanej wersji rozwojowej, która ma być produkowana w Polsce, K2PL, 672 haubic samobieżnych K9A1 i jej spolonizowanej wersji rozwojowej K9PL z wozami towarzyszącymi oraz 48 samolotów FA-50 i ich spolonizowanej wersji rozwojowej FA-50PL.
Błaszczak podkreślał, że w związku z sytuacją za naszą wschodnią granicą: „My nie mamy czasu, nie możemy czekać, musimy zbroić polskie wojsko”.
Każde z tych trzech zamówień jest podzielone na dwie główne fazy. W przypadku czołgów chodzi o bardzo szybką dostawę 180 wozów w wersji K2 już od tego roku, w zamian za czołgi przekazane Ukrainie. Podobnie ma wyglądać sprawa armatohaubic – w latach 2022-23 ma być dostarczonych 48 wozów w wersji bazowej K9A1 w zamian m.in. za kraby przekazane Ukrainie.
Pierwsze samoloty FA-50, czyli praktycznie w wersji aktualnie wykorzystywanej w Korei, mają dotrzeć do Polski w przyszłym roku. Oficjalnie ma to pozwolić na przyspieszenie procesu wycofywania samolotów sowieckiej produkcji – Mig-29 i Su-22.
Wybór Korei jako dostawcy nie dziwi Andrzeja Kińskiego z „Wojska i Techniki”. – Nikt inny nie byłby w stanie dostarczyć tak szybko nowego sprzętu. Mało osób zwraca uwagę na to, że gospodarka Republiki Korei od dawna działa w warunkach wojennych i ma duże zdolności produkcyjne i eksportowe. A Polska jest dla nich istotnym odbiorcą, ponieważ będzie to ważny przyczółek w Europie i NATO – mówi ekspert.
Umowa ramowa zakłada, że do kolejnych dostaw dojdzie po dostosowaniu uzbrojenia do polskich potrzeb i rozpoczęciu – w przypadku armatohaubic i czołgów – ich produkcji w Polsce. Ma to być szansa na rozwój polskiego przemysłu zbrojeniowego, ponieważ z czasem mają być prowadzone wspólne prace nad pojazdami nowej generacji.
MON nie podał wartości zmówienia. Według szacunków koreańskich mediów to 14 mld dol. Wiele jednak wskazuje na to, że to za mało – świadczy o tym informacja, że za 180 czołgów K2 „z półki” Polska ma zapłacić 10,2 mld zł, czyli 2,2 mld dol. A przecież czołgów ma być tysiąc. Ostrożnie szacuje się, że cały kontrakt może być wart nawet 100 mld zł.
Tak gigantyczne zamówienie zaczęło budzić kontrowersje. Przede wszystkim wytknięto brak jawnego postępowania przetargowego i przejrzystego porównania ofert. Norwegia, która też planuje zakup czołgów, przeprowadziła niedawno testy porównawcze K2 i leopardów 2A7 na swoich poligonach.
KIEDY BĘDZIE TA BROŃ?
Ponad 800 czołgów K2 w wersji PL ma być dostarczanych od 2026 roku i wtedy ma rozpocząć się ich produkcja w Polsce. Tymczasem dostosowanie czołgów do polskich wymagań nie będzie tak łatwe – czołg ma być m.in. dopancerzony i konieczne będzie dołożenie dodatkowej pary kół jezdnych.
Nadal nie wiadomo też, gdzie czołgi będą montowane, mówi się, że w Zakładach Cegielskiego w Poznaniu. Nigdzie nie wymieniono za to Bumaru-Łabędy, chociaż to jedyna fabryka produkująca czołgi w Polsce.
– Powinniśmy być naturalnym kandydatem, jako jedyni mamy własny poligon, a czołgi produkujemy od 70 lat – komentuje Zdzisław Goliszewski, szef „Solidarności” w gliwickim Bumarze-Łabędy. Przypomina, że Bumar od dawna czeka na nowe zlecenie, które pozwoliłoby zakładowi odbudować kompetencje technologiczne. – Teraz jesteśmy skazani na wegetację. Może to się skończyć upadkiem i sprzedażą zakładu – ocenia związkowiec.
miliarda złotych wynosi kontrakt na dostawę 32 włoskich śmigłowców AW149, które mają powstać w fabryce PZL Świdnik
To, że polityka informacyjna leży, dobrze widać na przykładzie armatohaubic K9. Informację o ich zakupie sporo osób odebrało jako zakończenie produkcji chwalonych krabów. Pomysł skrytykował na Twitterze nawet prezes Huty Stalowa Wola, producenta krabów, a kilka dni później złożył rezygnację.
Ministerstwo uspokajało, że koreańskie haubice zamówiono, bo Huta Stalowa Wola nie może zwiększyć produkcji. Zapowiedziano też, że obie haubice będą produkowane równolegle.
Z przedstawionego harmonogramu wynika, że dostawa kolejnych 624 koreańskich haubic nastąpi w 2024 r., a od 2026 roku będą one produkowane w Polsce,
w nowej fabryce, ale nie wiadomo, gdzie powstanie. Mają to być wozy w wariancie K 9PL, w yposażone w automat do ładowania, co przyspiesza szybkostrzelność. Eksperci zauważają jednak, że taka armatohaubica zgodnie z planami koreańskimi miała wejść do produkcji dopiero w 2027 roku.
Wymieniają też trudności obiektywne – brak rąk do pracy – i przypominają o problemach z realizacją już trwających kontraktów. Wytykają, że Polska nadal nie jest w stanie samodzielnie produkować amunicji 155 mm, takiej jak do krabów i K9, a część jej elementów jest importowana. – Nie sztuka chwalić się, ile mamy luf, skoro nie ma czym z nich strzelać – mówi jeden z rozmówców „Wyborczej”.
Sytuacja jeszcze skomplikowała się po wybuchu wojny, bo popyt na zbrojenia i komponenty urósł. – Na ten rok mamy zabezpieczone dostawy dla pełnej zaplanowanej produkcji piorunów [moce zwiększono do produkcji 600 zestawów rocznie], ale nad przyszłym rokiem jeszcze usilnie pracujemy – przyznaje Elżbieta Śreniawska, prezes Mesko SA.
TESTAMENT LECHA KACZYŃSKIEGO?
Kontrowersje budzi też zakup samolotu FA-50. Sytuacja jest tu podobna do zakupu śmigłowców. Wcześniejsza wersja tego samolotu T-50 była już kiedyś oferowana Polsce i przegrała z włoskim samolotem M-346. Znawcy branży półżartem mówią teraz, że zakup samolotu FA-50 to wypełnienie testamentu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który wg relacji koreańskich mediów miał zapowiedzieć w 2008 roku: „kupimy koreańskie T-50”.
Krzysztof Płatek, rzecznik Agencji Uzbrojenia, tak tłumaczy powody wyboru FA-50, a nie kolejnych M-346: – Trzeba pamiętać, że podczas zakupu przed laty decydująca była cena. Samolot koreański (wtedy szkolny T-50) był lepszy, ale był też wyraźnie droższy. FA-50, który jest następcą i rozwinięciem tamtego samolotu, osiąga prędkość naddźwiękową, co jest wymagane dla samolotów wielozadaniowych, ma znacznie lepsze wyposażenie niż M-346, w tym radar i uzbrojenie kierowane, takie jak pociski Maverick. Strona koreańska zapowiedziała też jego dalszy rozwój pod kątem wymagań polskich Sił Powietrznych.
Zaznacza, że docelowa wersja dla Polski, FA-50PL, wyposażenie i możliwości będzie miała jeszcze lepsze.
CZY BĘDĄ SAMOLOTY PRZEWAGI POWIETRZNEJ?
Pod uwagę nie brano w ogóle Eurofighter Typhoon, choć nie brak głosów, że to właśnie ta maszyna powinna zastąpić radzieckie konstrukcje, a nie FA-50. – Eurofighter, jako ciężki dwusilnikowy samolot bojowy, nie był rozpatrywany w tej kategorii – mówi Płatek. Przypomina za to, że coraz częściej mówi się o posiadaniu przez Polskę myśliwców przewagi powietrznej. Wspominał o tym Jarosław Kaczyński i w tym kontekście zaczęto spekulować o zakupie przez Polskę samolotów F-15EX.
Czy to oznacza, że Polska kupi samoloty przewagi powietrznej? – Oczywiście jesteśmy nadal zainteresowani konstrukcjami takimi jak F-15EX czy też kolejną transzą F-35. Przyglądamy się też KF-21 Boramae, ale w tym przypadku musi upłynąć jeszcze sporo czasu, aż konstrukcja będzie w pełni gotowa. Generalnie Agencja Uzbrojenia nie prowadzi obecnie żadnego postępowania, którego celem byłoby zakontraktowanie maszyn tej klasy, ale decyzja o ich zakupie zostanie poprzedzona analizą dostępnych ofert. Jeżeli będzie też oferta Eurofightera, trudno sobie wyobrazić, żeby jej nie brać pod uwagę – mówi Płatek.
ARMIA NA KREDYT
Jeżeli Polska zrealizuje plany zakupu czołgów, to będzie ich miała ponad 1,6 tys. (tysiąc K2/K2PL, 366 abramsów i 250 leopardów 2), czyli więcej niż Francja, Wielka Brytania i Niemcy razem wzięte.
– Nie chcę krytykować zapowiadanych zakupów konkretnych typów uzbrojenia. Trudno bowiem krytykować coś, co powoduje, że armia polska będzie silniejsza – mówi kmdr por. rez. Maksymilian Dura z portalu Defence24.pl. – Problem jednak w tym, że nie wiemy, za co to będzie kupione, a bez tej informacji nawet najbardziej ambitnych planów zakupu nie można traktować poważnie.
Dura wylicza, że obecnie roczny budżet MON to ok. 57 mld zł przy siłach zbrojnych liczących 150 tys. żołnierzy. – Przy podniesieniu wydatków na obronność do zapowiadanego poziomu 3 proc. PKB przybędzie dodatkowo 28 mld. Tymczasem tylko realizacja projektów koreańskich, zakup abramsów, samolotów F-35 i systemu obrony przeciwlotniczej ma kosztować, według ostrożnych szacunków, ponad 153 mld zł. A to wszystko dzieje się
2,2
– Nie chcę krytykować zapowiadanych zakupów. Trudno bowiem krytykować coś, co powoduje, że armia polska będzie silniejsza. Problem jednak w tym, że nie wiemy, za co to będzie kupione, a bez tej informacji nawet najbardziej ambitnych planów zakupu nie można traktować poważnie
• miliarda dolarów zapłacimy za partię 180 koreańskich czołgów K2, których docelowo mamy kupić 1000 w sytuacji, gdy liczebność wojska ma się zwiększyć do 300 tys. żołnierzy, więc koszty osobowe też wzrosną ponaddwukrotnie (w tym roku przeznaczono na nie 13 mld zł, a na szkolenie 9 mld zł). Dlatego oczekiwałbym jasnego sygnału, skąd mają pochodzić te pieniądze i komu je trzeba zabrać – mówi Dura.
Zgodnie z przyjętą w marcu ustawą o obronie ojczyzny dodatkowe środki na „Program rozwoju Sił Zbrojnych” mają pochodzić, oprócz budżetu państwa, ze zbycia udziałów spółek zbrojeniowych oraz z nowo utworzonego Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych. Ma on być zasilany m.in. z zysku NBP, obligacji BGK oraz darowizn.
Z ujawnionego planu finansowego Funduszu na lata 2022 i 2023 wynika jednak jasno, że będzie on zasilany głównie z obligacji BGK. Przy ogólnych wpływach do Funduszu na poziomie niemal 70 mld zł z emisji obligacji, które kiedyś trzeba będzie wykupić, ma pochodzić w dwa lata niemal 55 mld zł.
Czyli armię będziemy modernizować kosztem zadłużenia.
Poprosiliśmy MON o informację, jaka będzie wartość przyspieszonych zakupów uzbrojenia w związku z wojną w Ukrainie oraz jakie będzie źródło ich finansowania. Odpowiedzi nie otrzymaliśmy.
kmdr por. MAKSYMILIAN DURA