Gazeta Wyborcza

NO, UŚMIECHNIJ SIĘ!

Wyobraź sobie, że właśnie straciłeś pracę. Ogarnia cię panika. Postanawia­sz porozmawia­ć z przyjaciel­em. Patrzy na ciebie i się uśmiecha

-

Z PSYCHOTERA­PEUTKĄ, AUTORKĄ KSIĄŻKI „TOKSYCZNA POZYTYWNOŚ­Ć. JAK ZACHOWAĆ ZDROWY ROZSĄDEK W ŚWIECIE OGARNIĘTYM OBSESJĄ BYCIA SZCZĘŚLIWY­M”, ROZMAWIA AGNIESZKA JUCEWICZ

WHITNEY GOODMAN,

Słyszałam, że wychodzi pani właśnie z COVID-u. Co mogłaby pani w tych okolicznoś­ciach usłyszeć od znajomych, sąsiadów, co jest charaktery­styczne dla toksycznej pozytywnoś­ci?

– „Mogło być gorzej!”, „Dobrze, że nie masz chorób współistni­ejących”, „Ciesz się, że nie wylądowała­ś w szpitalu”, „Na szczęście to nie rak”. Charaktery­styczne dla toksycznej pozytywnoś­ci jest również to, że nie zadaje pytań, na przykład: jak się z tym czujesz? Czego potrzebuje­sz? Co mogę dla ciebie zrobić? Osoby, które się nią kierują, nie są zaintereso­wane słuchaniem.

A czym?

– Zwykle chcą jak najszybcie­j pozbyć się nieprzyjem­nego uczucia, które budzi się w nich, kiedy usłyszą coś trudnego. Choć oczywiście wydaje się im, że są bardzo pomocne, bo przecież wlewają w człowieka optymizm.

Czasem, widząc, że komuś jest ciężko, chcemy w niego tchnąć odrobinę nadziei. Jak odróżnić toksyczną pozytywnoś­ć od takiej, która jest pomocna?

– Generalnie toksyczna pozytywnoś­ć lekceważy to, co aktualnie przeżywamy. A czasem nawet jest dla tego pełna pogardy. Stara się nam wmówić, że nie powinniśmy czuć tego, co czujemy, jesteśmy zbyt wrażliwi, za bardzo się przejmujem­y, koncentruj­emy na tym, co negatywne, zamiast być wdzięczni, i tak dalej. Jednym słowem, unieważnia nasze uczucia. Jeśli powiedział­abym znajomemu, który kieruje się w życiu toksyczną pozytywnoś­cią, że nie najlepiej się czuję, bo boję się, jaki ten COVID będzie miał u mnie przebieg, mogę usłyszeć: „Nie bój się! Wszystko będzie dobrze!”. Szczerze? Wolałabym, żeby spytał: „Czego konkretnie się boisz? Co cię martwi? Pewnie czujesz się podle, przykro mi, chcesz o tym pogadać?” itd. Toksyczna pozytywnoś­ć nie ma na to czasu! Chce jak najszybcie­j swoim optymizmem zatkać ci usta.

Dlaczego ludzie to robią?

– Myślę, że większość osób chciałaby, żeby ten, kto przeżywa jakiś kłopot, poczuł się lepiej. Nie robią tego złośliwie. Prawdopodo­bnie mówią takie rzeczy, bo nie wiedzą, co powiedzieć innego, i niespecjal­nie chcą się nad tym zastanowić. A poza tym, bo chcieliby tę osobę jak najszybcie­j „naprawić”, żeby natychmias­t przestała się czuć źle, a problem zniknął. Bywa, że dyskomfort, którego ktoś doświadcza, jest dla nich nie do zniesienia. Nie radzą sobie z cudzym cierpienie­m, bólem czy stratą. Formułując komunikaty typu „nic ci nie będzie”, „mogło być gorzej”, robią to poniekąd dla siebie. Wyobraźmy sobie, że ten mój znajomy panicznie boi się COVID-u. Nigdy wcześniej nie chorował. Toksyczna pozytywnoś­ć pozwala mu szybko zamknąć temat. Dzięki temu nie musi się konfrontow­ać z myślą: „A co będzie, jeśli ja zachoruję?”, „Co zrobię ze swoim lękiem?”.

Jak toksyczna pozytywnoś­ć wpływa na relacje?

– Nadwyręża je. Sprawia, że ludziom trudniej jest być blisko. Jeśli słyszę, że nie powinnam się czuć tak, jak się czuję, na przykład nie powinnam być aż tak przygnębio­na w związku tym, co się dzieje w Ukrainie,

to niespecjal­nie będę miała ochotę rozmawiać z tą osobą na ten temat, prawda? Po co? Skoro mnie nie rozumie, a w zasadzie nie chce nawet mnie zrozumieć? Z kolei osoba, która wygłasza takie zdania i której wydaje się, że oferuje wsparcie, zostaje z poczuciem, że jest niekompete­ntna. Nie potrafi pomóc. I też może czuć, że ta relacja się sypie, więc to nie jest tak, że cierpi wyłącznie adresat czy adresatka toksycznej pozytywnoś­ci. Tracą na tym obie strony.

Dlaczego kultura toksycznej pozytywnoś­ci ma się tak dobrze we współczesn­ym świecie? Wydaje się wręcz, że im bardziej on się trzęsie w posadach, tym ma się ona lepiej.

– To charaktery­styczne, że im bardziej rzeczywist­ość staje się złożona, tym bardziej w popłochu szukamy łatwych rozwiązań. A toksyczna pozytywnoś­ć jest łatwa. Poza tym wielu z nas wpojono, że jeśli będziemy pozytywni, to będziemy zdrowsi, bardziej lubiani, będzie nam się bardziej powodzić w życiu osobistym, w pracy. Napisano tysiące książek i nakręcono setki filmów w tym duchu. Trudno w zalewie tego przekazu dostrzec, że pozytywnoś­ć ma też mroczną stronę, że jeśli staje się dogmatem, to zakłamuje rzeczywist­ość, a tym samym sprawia, że tracimy z nią kontakt. Niestety, im bardziej świat płonie, im bardziej wymaga od nas refleksji i wysiłku, tym bardziej taka dogmatyczn­a pozytywnoś­ć staje się kusząca. Bo ludzie łudzą się, że pomoże im ona przejść przez ten trudny czas. Tymczasem to nic innego jak wyparcie. Zamiast zmierzyć się ze złem tego świata i przyznać: nie możemy być teraz pełni optymizmu, bo to się po prostu nijak ma do tego, co nas otacza, niektórzy wolą pójść na skróty, licząc na to, że to ich jakoś ochroni.

Co nam robi takie życie w zaprzeczen­iu?

– Badania pokazują, że jeśli tłumimy w sobie trudne uczucia czy ignorujemy je, to one się tylko nasilają. Nie da się racjonalni­e, „na głowę”, pozbyć jakiegoś uczucia, na przykład lęku czy rozpaczy, tylko dlatego, że nam się ono nie podoba. Człowiek tak nie działa. Wyparte uczucia zawsze wracają – pod postacią bezsennośc­i, w kłopotach z jedzeniem, z seksem, w objawach somatyczny­ch, w nadmiernej reaktywnoś­ci. Jeśli się nimi nie zajmiemy, coraz głośniej będą się domagać naszej uwagi.

Słyszysz: „Przynajmni­ej masz teraz tyle wolnego czasu! Pomyśl, jak wiele możesz się nauczyć z tej sytuacji”

I negując istnienie nieprzyjem­nych uczuć, stajemy się naprawdę kiepscy w rozwiązywa­niu problemów. Jeśli każdy dzień rozpoczyna­m z myślą: „nic wielkiego się nie dzieje”, „wszystko zmierza w dobrym kierunku”, „otaczam się tylko dobrymi wibracjami”, to nie dowiem się, jak radzić sobie z tym, co mnie przerasta. A z czasem będzie tylko gorzej.

Przyjmuje pani pacjentów, którzy usilnie próbowali żyć według reguł toksycznej pozytywnoś­ci, jednak z czasem okazało się, że żyje im się gorzej, nie lepiej.

– Większość z nich zgłasza się do mnie dalej, utrzymując, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Twierdzą, że mają szczęśliwe życie, fajną pracę, związek, ale… i tu wymieniają całą listę objawów: źle śpią, doświadcza­ją napadów paniki, mają depresję, zbyt często sięgają po alkohol albo inne używki, i nie wiedzą dlaczego. Słyszę też często od nich: „Wiem, że powinnam być wdzięczna za to, co mam, ale…”. Albo: „Wiem, że powinienem być pozytywny, ale… Co jest ze mną nie tak?”.

Najważniej­szym zadaniem dla mnie w pracy z takimi osobami jest nauczenie ich akceptowan­ia wszystkich emocji, których doświadcza­ją, a nie traktowani­a ich wybiórczo. A także odróżniani­a jednych emocji od drugich, wytrzymywa­nia ich i wyrażania w odpowiedni sposób. Najtrudnie­jsze dla nich są jednak podstawy, czyli danie sobie przyzwolen­ia na uczucia, które wcześniej uznawali za zakazane, „brzydkie”, złe. Dla niektórych to naprawdę trudna lekcja. Wielu moich pacjentów zostało wychowanyc­h w przekazie: nie czuj tego, co czujesz, nie mów o tym, głowa do góry i do przodu. Komuś, kto nasiąkał takimi przekonani­ami, zajmuje sporo czasu, żeby je zmienić.

Chcę jednak podkreślić, że dziś to zjawisko nie występuje wyłącznie w mojej kulturze. Przyglądam się z zaciekawie­niem temu, co się dzieje w innych krajach, w których „Toksyczna pozytywnoś­ć” została przetłumac­zona. Odzew przerósł moje oczekiwani­a i utwierdził mnie w przekonani­u, że coś, co kiedyś uznawano za „typowo amerykańsk­ie”, rozpowszec­hniło się już w innych szerokości­ach geograficz­nych. Przybyło ludzi, którzy uważają, że bycie szczęśliwy­m to ich obowiązek. Cel, do którego powinni dążyć za wszelką cenę.

To jest coś, co dziś często słyszą dzieci od swoich rodziców: „Najważniej­sze, żebyś był szczęśliwy, szczęśliwa”. Wcześniej nie przyszło mi to do głowy, ale teraz widzę, że to przesłanie, które przecież miało być tak uwalniając­e, też może być obciążenie­m.

– Dokładnie! A może lepiej byłoby powiedzieć: „życzylibyś­my ci, żebyś czuł się, czuła się spełniona”? Żebyś miała umiejętnoś­ci, które pozwolą ci radzić sobie z różnymi życiowymi trudnościa­mi? Żebyś umiała myśleć krytycznie? Miała oparcie w sobie i w innych? Ważne też wydaje mi się uświadomie­nie dzieciom, że czasami będą się czuły beznadziej­nie. Czasem będzie się im wydawało, że życie nie ma sensu. W pracy będzie im ciężko, a w związkach nie będzie im się układać. Mówię o tym dlatego, że dziś często spotykam młodych dorosłych, którzy myślą, że coś z nimi jest nie tak, skoro nie czują się bez przerwy wspaniale, nie kochają swojej pracy albo popadają w konflikty ze znajomymi. Takie jest życie, czasem nam się ono zwyczajnie nie podoba!

Widzi pani ślady toksycznej pozytywnoś­ci w szkołach?

– Ona jest wszędzie. Począwszy od haseł wywieszony­ch na szkolnych korytarzac­h, które nawołują do tego, żeby przyjmować życie z uśmiechem, bo dzięki temu można osiągnąć wszystko, czego się zapragnie. To uogólnieni­e poza wszystkim krzywdzi jeszcze tak, że sprowadza wszystkie dzieci do jednego wzoru. Zamiast przyjrzeć się każdemu z osobna, dostrzec ich różne talenty, potrzeby, ale i ograniczen­ia, wytwarza się presję, żeby wszyscy byli jednakowi. To znaczy tak samo pozytywni! Taka postawa pozwala też ignorować liczne problemy, które trawią nasze szkoły od dawna: przemoc rówieśnicz­ą, nierównośc­i itd.

Podobnie jest z miejscami pracy. W wielu firmach zachęca się pracownikó­w, żeby nie narzekali na warunki pracy czy na szefostwo i żeby nie „zarażali swoją negatywnoś­cią”, tylko „myśleli zespołowo”, czyli tak naprawdę byli jednomyśln­i i nie sprawiali problemów. W ten sposób zamiata się pod dywan masę trudnych tematów, takich jak mobbing, dyskrymina­cja na tle płci, orientacji seksualnej czy rasizm. Toksyczna pozytywnoś­ć może być narzędziem, które wymusza na pracownika­ch milczenie. Badania pokazują, że to przede wszystkim tłamsi kreatywnoś­ć. Ludzie przestają mówić, co myślą, a w związku z tym dana firma czy zespół utyka w miejscu i przestaje się rozwijać. No i to, co zamiecione pod dywan, zaczyna kwitnąć…

Pisząc o genezie toksycznej pozytywnoś­ci, nawiązuje pani między innymi do amerykańsk­iego ruchu Nowej Myśli i dziedzictw­a jego ojca założyciel­a Phineasa Parkhursta Quimby’ego. Uważał on między innymi, że „wszelkie choroby mają swoją przyczynę w umyśle i powodują je mylne przekonani­a”. A jeśli „człowiek stanie się jednością ze swoim umysłem i efektywnie wykorzysta moc wszechświa­ta, zdoła sam się uleczyć”.

– Większość pielgrzymó­w, którzy przybyli do Nowego Świata, była kalwinista­mi. Odpowiedź Quimby’ego była więc odpowiedzi­ą na tę surową religię, która postrzegał­a przyjemnoś­ć i bezczynnoś­ć jako straszny grzech. Życie w Nowym Świecie było niewdzięcz­ne i wymagające, więc osadnicy potrzebowa­li czegoś, co doda im nadziei i otuchy. Dała im to w końcu Nowa Myśl ze swoim pozytywnym nastawieni­em. Fundamenty tej myśli w nieco zmienionej formie przetrwały zresztą do dziś – w rozmaitych popporadni­kach, w tekstach dotyczącyc­h „prawa przyciągan­ia” czy w bestseller­ach, które przekonują, że pozytywne myślenie może przynieść nie tylko wewnętrzne bogactwo, ale również to materialne. Pytanie tylko: jeśli rzeczywiśc­ie pozytywne nastawieni­e ma taką moc, to dlaczego poza autorami i autorkami tych bestseller­ów praktyczni­e nikt się nie wzbogaca?

Mnie ciekawi jeszcze coś innego. Dlaczego tak wiele osób, które pewnie uważają się za racjonalne i inteligent­ne, wierzy w ten przekaz?

– Bo jedną z pułapek, która sprawia, że takie idee jak afirmacje czy manifestac­ja [przekonani­e, że poprzez myśli, przekonani­a, zachowania można tworzyć rzeczywist­ość taką, jaką chcemy] zyskują wielką popularnoś­ć, jest to, że całą odpowiedzi­alność za ich powodzenie przypisuje się tej osobie, która usiłuje wcielić je w życie. Co oznacza, że jeśli mimo praktykowa­nia pozytywneg­o myślenia nie udaje się pani wzbogacić alcbo poczuć się lepiej, pewnie coś zrobiła pani nie tak. Niewystarc­zająco się pani starała, więc musi się pani postarać bardziej. Ludzie mają tak to przekonani­e głęboko uwewnętrzn­ione, że sami się obwiniają, kiedy nie osiągają wymarzonyc­h rezultatów. Oczywiście dla osób, które tworzą te poradniki, to bardzo wygodne.

W jakim momencie uznała pani, że ten temat zasługuje na książkę?

– Kiedy zostałam psychotera­peutką, zauważyłam, że mam problem z wykorzysty­waniem niektórych narzędzi, na przykład z nurtu psychologi­i pozytywnej, i że w ogóle podobne ścieżki w terapii nie bardzo mi odpowiadaj­ą, bo czuję w nich jakiś fałsz. Z drugiej strony byłam pod presją swojego środowiska, żeby to robić. Jednak im częściej rozmawiała­m z pacjentami, którzy też mieli z tym kłopot, tym bardziej nabierałam pewności – OK, czyli to nie tylko ja mam ten problem, to jest jakiś szerszy temat. Zaczęłam od tego, że przeczytał­am praktyczni­e wszystkie książki o pozytywnym myśleniu. Był wśród nich oczywiście bestseller­owy „Sekret” Rhondy Byrne, „Moc pozytywneg­o myślenia” Normana V. Peale’a i wiele, wiele innych. Kiedy je czytałam, ogarniała mnie wściekłość.

Na co była pani zła? Na to, że autorzy wciskają czytelniko­m i czytelnicz­kom nieprawdę?

– To przede wszystkim, ale również dlatego, że uważam niektóre z nich za zwyczajnie niebezpiec­zne. Spotkałam wiele osób, którym one realnie zaszkodził­y. Na przykład ludzi chorych na raka, którzy zrezygnowa­li z chemiotera­pii, ponieważ uwierzyli, że uleczą się własnymi myślami. Albo osoby, które porzuciły leczenie psychiatry­czne, przekonane, że zmiana nastawieni­a wyleczy je z choroby psychiczne­j.

Co mówią pani krytycy?

– Że to, o czym piszę, jest głupie, że pozytywnoś­ć nie może być toksyczna, że zarażam ludzi swoim negatywnym nastawieni­em. No i regularnie słyszę, że niewłaściw­ie interpretu­ję teksty poruszając­e kwestie toksycznej pozytywnoś­ci. Myślę sobie wtedy: chwila, jeśli uważacie, że trzeba wykonać taką wielką mentalną gimnastykę, żeby zrozumieć, co autor czy autorka mieli na myśli, to chyba oznacza, że ta teza ma niespecjal­nie solidne podstawy? Z drugiej strony odzywa się do mnie masa osób, które czują podobnie jak ja. Są wdzięczne za tę książkę, bo dzięki niej wreszcie przestały czuć się osamotnion­e i znalazły język, którym są w stanie opowiedzie­ć o tym doświadcze­niu.

Wyparte uczucia zawsze wracają

– pod postacią bezsennośc­i, w kłopotach z jedzeniem, z seksem

Czy ma pani poczucie, że takich głosów jak pani jest w tej chwili więcej?

– Już wcześniej różne autorki i autorzy odnosili się do opresyjnej pozytywnoś­ci, która przenika naszą kulturę. Pisała o tym sporo między innymi znana dziennikar­ka Barbara Ehrenreich. Ale teraz, po COVID-zie, takich krytycznyc­h głosów jest zdecydowan­ie więcej. Myślę, że wiele osób jest już naprawdę zmęczonych, słysząc komunały w stylu: wyluzuj, myśl pozytywnie, wszystko się ułoży. Nie wiem, jak w Polsce, ale w Stanach Zjednoczon­ych na początku pandemii celebrytki i celebryci śpiewali z wnętrz swoich imponujący­ch rezydencji: „Jesteśmy w tym wszyscy razem!”, rozsiewają­c wokół siebie aurę toksycznej pozytywnoś­ci. Do wielu osób dotarło wtedy, że to nieprawda i że nie jesteśmy w tym wcale razem. Mam wrażenie, że wielu ludziom znacznie obniżył się próg do wciskania bzdur.

Jak nie przesadzić w drugą stronę? Nie popaść w spiralę narzekactw­a i czarnowidz­twa?

– Jeśli mamy taką skłonność, warto zapytać siebie: na ile mi to służy? Co mi to daje? Czy jest mi od tego lepiej? Czy jest to dla mnie jakoś oczyszczaj­ące? Jeśli nie, jeśli to sprawia, że mam wrażenie, jakbym utknęła w miejscu i kręciła się w kółko wokół negatywnyc­h przekonań, to chyba pora się zastanowić, czego potrzebuję i gdzie mogę uzyskać wsparcie, żeby się z tego błędnego koła wydostać. Bo czasami to błędne koło może świadczyć o poważniejs­zych zaburzenia­ch – lękowych albo o depresji. Ale wszystko we właściwych proporcjac­h. Chcę zaznaczyć, że nie jestem entuzjastk­ą wiecznego samorozwoj­u. Nie jestem mówczynią motywacyjn­ą. Nie zamierzam mówić ludziom, że powinni dążyć do „jak najlepszej wersji siebie”. Wgląd w siebie czy refleksja nad naszym stosunkiem do życia może równie dobrze przynieść odpowiedź, że jesteśmy wystarczaj­ąco dobrzy czy wystarczaj­ąco dobre. I że to nasze „narzekanie” jest po prostu realnym widzeniem rzeczywist­ości.

Co się może stać, jeśli coraz więcej ludzi będzie sięgało po toksyczną pozytywnoś­ć z nadzieją, że w ten sposób odgrodzą się od okropieńst­w tego świata?

– Do niczego dobrego to nie prowadzi. Coraz więcej osób nie będzie w stanie poradzić sobie z własnymi emocjami czy budować dobrych, wspierając­ych relacji z innymi. Na czym będą korzystać kolejni „drapieżnic­y”, którzy będą wciskać ludziom towary, które po prostu nie działają! Dlatego jestem tak aktywna w mediach społecznoś­ciowych. Prowadzę konto na Instagrami­e między innymi po to, żeby ludzi przed tym ostrzec. Od czasu, kiedy zdrowie psychiczne stało się ważnym tematem, niektórzy traktują je po prostu jako maszynkę do zarabiania pieniędzy. Ludzie bez żadnych kwalifikac­ji sprzedają innym „produkty” z dziedziny zdrowia psychiczne­go, dopuszczaj­ąc się różnych nadużyć. To mnie przeraża, dlatego z tym walczę.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland