POTURBOWANA JASTRZĘBICA
Donald Trump wołał do tłumu: „Musimy się pozbyć wszystkich Liz Cheney świata!”
Był 6 stycznia 2021 roku. Na połączonej sesji Kongresu liczono głosy elektorskie i szykowano się do zatwierdzenia wyboru Joego Bidena na prezydenta. Wokół Kapitolu trwała demonstracja zwolenników Donalda Trumpa. Gdy tłum zaczął wdzierać się do budynku, sesję przerwano, a politycy w popłochu uciekali z sali obrad. „Trzeba eskortować wszystkie panie!” – komenderował republikanin Jim Jordan. Podbiegł do Liz Cheney, kongreswoman z Wyoming, i chciał chwycić ją za rękę. Odepchnęła go z wściekłością.
„To, ku..., twoja wina!” – syknęła. Jordan należał do najbardziej zapalczywych zwolenników Trumpa. Zapowiadał, że nie zagłosuje za uznaniem głosów elektorskich. Z kolei Cheney była republikanką, która najostrzej zareagowała na twierdzenia Trumpa, że wybory zostały sfałszowane. Nazywała je wielkim kłamstwem. Tamtego dnia na porannym wiecu przed Białym Domem prezydent wołał do tłumu: „Musimy się pozbyć wszystkich Liz Cheney świata!”.
Po wydarzeniach z 6 stycznia Cheney była jedną z 10 republikanów, którzy zagłosowali razem z demokratami za impeachmentem Trumpa.
Dziś kobieta zaliczana do niedawna do „arystokracji partii republikańskiej”, nazywana „spadkobierczynią konserwatywnego tronu” i wskazywana jako jedna z największych nadziei na przyszłość prawicy toczy swój ostatni bój. Jej upadek, który nastąpi najpewniej w najbliższy wtorek w prawyborach w Wyoming, pokazuje, jak zmieniła się jej partia i jak zmieniła się Ameryka.
Córka byłego wiceprezydenta Dicka Cheneya poprzednie wyścigi o fotel w Izbie Reprezentantów z jej rodzinnego stanu Wyoming wygrywała w cuglach. W 2016 r. i 2018 r., i 2020 r. zdobywała niemal 70 proc. głosów. Teraz najprawdopodobniej polegnie na etapie prawyborów. Konkurująca z nią o nominację Republikanów Harriet Hageman ma w sondażach bezpieczną przewagę. Powód jest prosty: Trump.
Położony na zamkniętej Górami Skalistymi prerii Wyoming jest najrzadziej zaludnionym regionem USA. Tamtejsza populacja to w większości ranczerzy, potomkowie osadników. Niemal trzy czwarte wyborców głosuje na Trumpa – najwięcej spośród wszystkich stanów. Jak napisał jeden z komentatorów: przekonywanie mieszkańców Wyoming, że Trump jest zagrożeniem dla demokracji, to jak namawianie hodowców bydła na weganizm. To właśnie robi Liz Cheney.
Strategia wyborcza Hageman, zupełnie nieznanej do niedawna prawniczki, która kilka lat temu pracowała w sztabie swojej dzisiejszej rywalki, nie jest skomplikowana. Bez przerwy, gdzie tylko się da, wychwala Trumpa i powtarza, że Cheney jest zdrajczynią: zdradziła swoich wyborców, zdradziła stan Wyoming, zdradziła Amerykę.
Cheney wie, że przegra. Kampanię traktuje jako platformę do budowania koalicji przeciwników Trumpa w łonie Republikanów. Chce uratować partię przed otchłanią, w jakiej – według niej – się pogrąża. Problem w tym, że jest osamotniona. Nie tylko w Wyoming.
W spocie wyborczym Cheney występuje jej ojciec. Były wiceprezydent w administracji George’a W. Busha w kowbojskim kapeluszu na głowie nazywa Trumpa tchórzem i apeluje, aby go powstrzymać, zanim rozwali kraj.
Obsadzenie starego Cheneya w roli obrońcy demokracji jest decyzją co najmniej kontrowersyjną. To on był mózgiem całej serii operacji politycznych, wywiadowczych i militarnych z czasów tak zwanej wojny z terrorem. Należy do najważniejszych ludzi odpowiedzialnych za fałszowanie dowodów na istnienie arsenałów broni masowego rażenia w Iraku, co dało USA pretekst do nielegalnej wojny. Jest współodpowiedzialny za stosowanie tortur. Za program masowych podsłuchów. Był najsprawniejszym macherem rządu, który w białych rękawiczkach niszczył amerykańskie instytucje, aby realizować cele w polityce zagranicznej i wewnętrznej.
Fakt, że Bush i Cheney nie byli ścigani za zbrodnie wojenne, wynika tylko i wyłącznie z mocarstwowej pozycji USA. Toczone przez nich wojny kosztowały życie setek tysięcy ludzi i zrujnowały moralny autorytet Ameryki, jakiego dorobiła się po wygraniu zimnej wojny. Ustanowiły porządek globalny, w którym najsilniejsze państwa nie czekają na zgodę instytucji międzynarodowych, żeby dokonać inwazji. Wyhodowały antyamerykanizm, na którym wzleciał m.in. Putin. Dyskusja, kto bardziej niszczył demokrację – Bush z Cheneyem czy Trump – pozostaje otwarta.
Liz Cheney w administracji Busha pełniła wysoką funkcję w Departamencie Stanu, odpowiadała za politykę bliskowschodnią. Pracowała w wąskim gronie przygotowującym atak na Irak. Była i jest zwolenniczką tortur. Opowiadała się za inwazją na Iran. Bush w autobiografii napisał, że Liz jest większym jastrzębiem od ojca.
Rok temu Cheney została usunięta z kierownictwa Republikanów za krytykowanie Trumpa. Dziś samotnie walczy w Wyoming. Dzieje się tak dlatego, że partii, której swego czasu była nadzieją, już nie ma. Ludzie tacy jak ona przyczynili się do jej upadku.
Gwiazdor Fox News Tucker Carlson pokazuje ją teraz jako oszalałą przedstawicielkę branży zbrojeniowej, która marzy tylko o tym, żeby znów wysłać amerykańskich chłopców na śmierć na jakimś froncie po drugiej stronie świata.
Gdy podróżowałem po Stanach, relacjonując kampanię 2008 r., trudno było znaleźć wyborców Republikanów, którzy broniliby dorobku Busha. Wskaźnik poparcia u kresu jego rządów spadł do 24 proc. Ludzie byli zmęczeni wojną i kryzysem gospodarczym. Wiceprezydenta Cheneya kojarzyli z wojennymi kontraktami, na których utuczyły się korporacje. W tamtych wyborach wojenny i waszyngtoński weteran John McCain przegrał z nowicjuszem Barackiem Obamą. W następnych latach przez Partię Republikańską przeszło populistyczne tornado najpierw pod marką Tea Party, a później Trumpa. To, co wczoraj rozumiano na prawicy jako establishment – „arystokrację” – dziś jest jej coraz węższym marginesem. To, co było marginesem, dziś rządzi.
Gdy Liz Cheney woła do konserwatywnych wyborców, że demokracja jest zagrożona, ci odpowiadają: „To, ku..., twoja wina!”.
Jej upadek, który nastąpi najpewniej w najbliższy wtorek w prawyborach w Wyoming, pokazuje, jak zmieniła się jej partia i jak zmieniła się Ameryka