SATYRYK TO TEN, KTO PŁACZE
Szukali rozstajów, na których rosyjska historia zboczyła z toru i runęła w przepaść W jarzmie szaleństwa. Sałtykow-Szczedrin
Michaił Jewgrafowicz Sałtykow-Szczedrin [1826-89] był rosyjskim pisarzem. Banał ten mówi coś ważnego o jego tekstach – myślę, że są one ważne tylko dla nas, Rosjan. I są słabo przekładalne – nie z racji poetyckich właściwości języka, jak np. teksty Płatonowa czy Babla, tylko z racji treści.
Wielkie rosyjskie powieści XIX wieku są jakby płytą tektoniczną świata literatury XX wieku. Świat ten w dużej mierze opiera się na Tołstoju i Dostojewskim, trzeba ich tylko przetłumaczyć – choćby na węgierski, choćby na japoński. Prawie nic nie trzeba wyjaśniać.
Przegrana w karty Mikołaja Rostowa [z „Wojny i pokoju”] przyprawia o rozpacz każdego czytelnika, a zakochany Lewin [z „Anny Kareniny”] jest uniwersalny. Raskolnikowa można łatwo przenieść na brzegi Sekwany – zmieni się tylko koloryt, a Porfiry Pietrowicz [z tej samej „Zbrodni i kary”] zostanie komisarzem w odpowiednim arrondissement [dzielnicy].
Ale jak wytłumaczyć Europejczykowi, co to znaczy zetrzeć w proch własne życie między Ferdyszczenką [z „Idioty”] a łajdakiem i nie unieść brwi? Jak przybliżyć Europejczykowi naszą główną cnotę Głupowa [tytułowej miejscowości w „Dziejach pewnego miasta” Szczedrina] – pogrążyć się w bezruchu i twardo znosić przeciwności losu? A zresztą po co to Europejczykowi, który nie jest antropologiem? Wzruszy tylko ramionami.
Zło rosyjskiej polityki wdziera się też na karty wielkich powieści twórców współczesnych. Szczedrinowi – ziemiaństwo, kwestia agrarna, kwestia bałkańska… Nie mówiąc już o proroczych „Biesach”, zaczerpniętych wprost z gazet. Ale Lew Nikołajewicz [Tołstoj] był zajęty praktycznym układaniem sobie życia, a Fiodora Michajłowicza [Dostojewskiego] pociągały mroczne zakamarki ludzkiej psychiki. Szczedrin zaś opisywał tę samą Rosję z perspektywy [filozofa Piotra] Czaadajewa – jako kraj powołany do tego, by dać ludzkości jakiś straszny przykład.
Kraj izolowany, oddzielony od życia innych narodów. Także od biegu historii.
Rozważał to wszystko i opisywał, tak jak rozważa się i opisuje jakiś kłopot – tak właśnie napisana została nawet realistyczna powieść „Państwo Gołowlewowie”. Tak, kłopot jest, bo dlaczego po półtora wieku tak zapiera dech w piersiach to straszne rozpoznanie?
Tylko że my, nowe pokolenie głupców, których dziadkowie i pradziadkowie posłusznie padali do stóp nowych plugawców, my, półtora wieku po Szczedrinie, z iPhone’ami w ręku, nadal tkwimy zacementowani w azjatyckim systemie politycznym i słyszymy tylko drżenie tej posępnej struny.
Pisał śmiesznie i strasznie. Z jaką nienawiścią, jaką desperacją. Jak go to bolało. I cóż za ukojenie bólu w tym drwiącym śmiechu!
Jak pisał Seneka, nie można czegoś zmienić, ale można tym pogardzać. Wczesny Szczedrin próbował zmieniać.
„Mroczny gimnazjalista” – dokuczali koledzy z XIII klasy w Carskim Siole przyszłemu klasykowi, młodemu socjaliście i wielbicielowi Saint-Simona – został, niemal tradycyjnie, zesłany za wolnomyślicielstwo. Ale poetą nie został – pisał złe wiersze i opamiętał się, bo był mądry. Pozostając socjalistą, zrobił poważną urzędniczą karierę. Słał naczalstwu pełne rozpaczy notatki. Wkurzał współpracowników, nie biorąc łapówek. Walczył na poważnie.
Jego wojna zakończyła się przewidywalną klęską nomenklatury.
Odniósł zwycięstwo na kartce papieru, odkrywając w ciężkich gramatycznych ładunkach dotąd niespotykaną, przeciwpancerną, kumulacyjną moc rosyjskiego słowa. Szczedrinowska fraza przepala przedni pancerz i eksploduje nam w mózgu.
Zyskał uznanie za tę boską ciężkość. „Był okropny. Ale do tego zwięzły, łącząc niepojętą ograniczoność z nieustępliwością niemal graniczącą z idiotyzmem”. Czyż to nie prawdziwa poezja?
Teksty Szczedrina emanują smutkiem, grzmią gniewem, błyszczą najwyższej klasy pogardą. Autentyczną pogardą, do której ma prawo tylko prawdziwy utopista. To prawo wynika z doświadczenia, jakim jest przezwyciężanie tego, co na drodze, i zwierzęcej udręki biorącej się ze zrozumienia, że twoje wysiłki skazane są na niepowodzenie. Że lepkie otoczenie tylko zabulgocze, wsysając twe uczciwe życie.
Tutaj – pozdrawiamy Senekę – nie ma jak zostać stoikiem. Krzywiąc się, z przykrym uśmiechem trzymać się stanowczych wyobrażeń i moralnego pionu. I do końca swych dni podsuwać pod nos stuleciu zapomniane przez nie wyświechtane prawdy.
A wiek ich nie potrzebował. Na łożu śmierci „mrocznego gimnazjalisty” porastały kurzem niesprzedane egzemplarze dzieł zebranych.
„Wydaje się wam, że satyryk się śmieje? – pytał sto lat później [pisarz] Leonid Lichodiejew. – On płacze jak bóbr!”.
Czytelnicy Szczedrina nie od razu rozpoznali ten tęskny jęk. Recenzja „Dziejów pewnego miasta” pióra [publicysty Aleksieja] Suworina to konny pomnik rosyjskiej myśli „patriotycznej”, klasyka gatunku! Pisarzowi, który stworzył kompletną typologię ojczystej władzy, wytknięto powierzchowną znajomość ojczystej historii. Potem posypały się dalsze zarzuty – „brak myśli przewodniej”,
Znałem, waszmościu, jednego człowieka. Póki nie rozumiał, żył dobrze.
A kiedy zrozumiał, udusił się
„niejasne stanowisko autora”, „próby rozbawienia czytelnika za wszelką cenę”.
I oczywiście „kpiny z narodu”, tego nie mogło zabraknąć. W tamtych czasach nie było jeszcze głupiego słowa „rusofobia”, wyrażano się jaśniej.
A przy okazji, czemu nie kpić z ludzi, którzy nadal tęsknią za sprawnym menedżerem Głupowa, Wasiliskiem Borodawkinem? Jak przełamać ich upór? Pytanie jest retoryczne, nie o tym teraz mowa. Mowa o wiecznym rosyjskim bytowaniu w jarzmie szaleństwa.
To także Sałtykow-Szczedrin. Musiał usprawiedliwiać się za to, że okazał się zabawny! „Opisując życie w jarzmie szaleństwa, chciałem skłonić czytelnika do goryczy, a nie wesołości”.
Uważał, że ma być uczciwy jak lekarz, że oczywista litość autora nad smutnym losem mieszkańców Głupowa wynagradza surowość diagnozy.
Diagnoza pozostała. Rosyjski wiek XX przeszedł nieświadomie w wiek XXI, a Szczedrin, gdziekolwiek by go otworzyć, wciąż może komentować wszelkie zło rosyjskiej codziennej metafizyki. Władze nadal utrzymują społeczeństwo w stanie nieustannego zachwytu i kradnąc, promują patriotyzm. Oświecona publiczność nie będzie wybierać między konstytucją a jesiotrem z chrzanem, a głupcy, wiecie, buntują się na kolanach.
Smutne to wszystko i beznadziejne. Jedyną osłodą jest rosyjski język, który opisuje ten historyczny gabinet osobliwości. „Znałem, waszmościu, jednego człowieka, więc on, póki nie rozumiał, żył dobrze, a kiedy zrozumiał, udusił się”.
Co za radość móc to powiedzieć! Czysto fizyczna przyjemność. I nawet warto odłożyć na jakiś czas pętlę, żeby móc to jeszcze parę razy przeczytać.