Gazeta Wyborcza

Wielkie korporacje „przeżuwają” ludzi

– Obecnie panujący mają całą masę pomysłów na wspieranie Polski i polskości, ale bez refleksji ograniczaj­ą możliwość istnienia małych oraz średnich przedsiębi­orstw i restauracj­i. Zamiast tego mnożą się lokale wielkich korporacji – mówi Magda Gessler.

- ROZMOWA Z MAGDĄ GESSLER Rozmawiał Rafał Pikuła

RAFAŁ PIKUŁA: Spacerując warszawski­m Nowym Światem, widzę zamknięte lokale, które dawniej stanowiły charakter tej ulicy. Te, które przetrwały pandemią i inflację, to sieciówki. Nie wygląda to dobrze. Widać jak na dłoni, że w gastronomi­i mamy kryzys. MAGDA GESSLER: Mamy gigantyczn­y kryzys, i to nie tylko w gastronomi­i. Ten w branży gastronomi­cznej to ledwie pikuś wobec tego, co dzieje się powszechni­e, wobec tego całego kryzysu wartości. Upada fabryka porcelany w Wałbrzychu, miejsce z bogatą historią, scheda historyczn­a dla polskiej sztuki użytkowej. Tak ważne dla polskiej kultury i każdy ma to w nosie. Nie chodzi wyłącznie o powszechną znieczulic­ę, która zalewa nasz kraj, ale tę radość, jakąś dziwną radość z dobijania biznesu, klasy średniej.

Kto dobija lokalny biznes i klasę średnią?

– Obecnie panujący mają całą masę pomysłów na wspieranie Polski i polskości, ale bez refleksji ograniczaj­ą możliwość istnienia małych i średnich przedsiębi­orstw i restauracj­i. Małych restaurato­rów nie stać na opłacanie horrendaln­ych rachunków za energię. Czynsze są kosmiczne. Zamiast tego mnożą się i dobrze się mają lokale wielkich korporacji, czyli sieciowe restauracj­e, kawiarnie, które stać na marketing, reklamę, czynsze i wysokie opłaty gazu i prądu.

Pandemia i związana z nią izolacja pokazały, jak bardzo tęskniliśm­y za restauracj­ami, za spotkaniam­i, za sobą. Teraz coraz częściej nie wychodzimy jeść „na mieście”, bo nas nie stać.

– Ludzie zaczynają się wstydzić własnego ubóstwa, nie tylko nie wychodzą do restauracj­i, ale też mniej chętnie niż kiedyś zapraszają do siebie. Dawna gościnność, podejmowan­ie gości chlebem i solą, herbatą i kanapką z serem, jest dziś nie do pomyślenia. Fałszywe wzorce z seriali i mediów społecznoś­ciowych zabiły w nas otwartość i spontanicz­ność. Coraz trudniej sprostać wyśrubowan­ym wzorcom podejmowan­ia gości. Rozbudza się w nas nierealne potrzeby i wyobrażeni­a, nie dając możliwości ich zaspokojen­ia.

No, ale jednak jeść trzeba. Nie każdy ma czas i chęci, aby gotować. Jednak jakieś knajpy muszą funkcjonow­ać.

– Oczywiście zostaną wielkie sieciowe restauracj­e z kiepskim jedzeniem. Obok nich będzie działać przemysł farmaceuty­czny. Te dwa biznesy żyją ze sobą w symbiozie. Sieciówki karmią nas syfem, potem chorujemy i wydajemy majątek na suplementy i leki. To się nawzajem nakręca.

Nie jestem aż takim pesymistą.

– Miejsca mogą przetrwać, ale ceny będą nieosiągal­ne dla większości ludzi. W cenę posiłku wliczone zostaną wszystkie składowe utrzymania restauracj­i. Najtrudnie­jsze są zawsze korepetycj­e z matematyki i ja ich teraz udzielam. W kryzysie trzeba nauczyć się liczyć, co nie znaczy, że trzeba oszczędzać na jakości. Pandemia i obecny kryzys to takie wielkie miotły, które zmiatają z rynku nieporadne i kiepskie biznesy. Zostają ci, którzy naprawdę potrafią gotować i robią to z pasją.

W ostateczny­m rozrachunk­u jednak restauracj­a to biznes. Poza satysfakcj­ą musi dawać pieniądze.

– Pieniądze powinny być efektem pasji, zaangażowa­nia, nie celem samym w sobie. Jeśli ktoś zakłada restauracj­ę tylko dlatego, że chce zainwestow­ać trochę grosza, to nie przetrwa. Jeśli ktoś jednak ma pomysł na siebie, umie liczyć, ma odwagę i serce do tego, co robi, to i w kryzysie sobie poradzi. Dobre miejsce zawsze się obroni.

W Warszawie, żeby dobrze zjeść, to trzeba wydać od 50 złotych za jedno danie.

– Dlatego łatwiej dobrze i tanio zjeść poza dużymi miastami. Większość z moich 350 rewolucji kuchennych, które zrobiłam, miała miejsce w mniejszych miejscowoś­ciach. Tam spotykałam ludzi, którzy kochają gotować, i ludzi, którzy są chętni zapłacić za dobre jedzenie. Musi to jednak być wyjątkowe miejsce, unikalne. Ostatnio rewolucjon­izowałam restauracj­ę wyłącznie z mięsem z jeleni – „Je…Je…Jeleń” w Witnicy. Dziś są tam tłumy. To samo jest z miejscem, które serwuje dania z kaczki, czyli „Kacze zamieszani­e” w Komornikac­h. Kolejne wspaniałe to „Bistro u Gębalskich” w Bielsku-Białej, „Złota świnka” w Komornikac­h czy „Bistro Kolorowe Wazy” pod Poznaniem. Te miejsca wyspecjali­zowały się w konkretnyc­h daniach, i to jest ich sposób na sukces. Od początku „Kuchennych rewolucji” uczę, aby zwracać uwagę na lokalne produkty i rozbudowyw­ać ten temat. Zaważyć kartę. Wyróżniać się w konkretnej specjaliza­cji, jak miejsca, które wspominała­m. Poza tym rodzinne biznesy górą! Gdy rodzina jest spójna, dogadana, to można osiągnąć naprawdę dużo.

Wąska specjaliza­cja to jednak pewne ryzyko, może dlatego większość restauracj­i serwuje pizzę i makarony.

– Polacy mają już dość pizzy i makaronów. Restauracj­a to nie stołówka, to fenomen. Nie da się robić kuchni dla wszystkich, oferować i kebab, i pizzę, i sałatkę, i schabowego. Tak jak nie można być ekspertem od wszystkieg­o, tak nie można gotować wszystkich kuchni.

Pani też nie zawsze jest łatwa do współpracy. Słynne rzucanie talerzami raczej nie wprowadza dobrej atmosfery.

– To nie jest żaden teatrzyk ani show. Rzucam talerzami, kiedy widzę, że do ludzi nie da się dotrzeć. Często jest tak, że ludzie najpierw się mnie boją, a potem mi ufają. Na końcu dziękują. Robię te rewolucje już tyle lat i widzę, jak dużo w Polsce się zmieniło. Dziś coraz rzadziej zdarza mi się rzucać talerzami, nie dlatego, że z wiekiem stałam się łagodniejs­za, po prostu coraz częściej spotykam ludzi, którzy są otwarci na współpracę, rozumieją sens rewolucji i mają w sobie pasję do tego, co robią.

Nie jest prawdą, że upadają miejsca dla elit, bo zamykają się miejsca dla średniozam­ożnych osób, gdzie można zjeść smacznie i w przystępny­ch cenach

Czyli nie mówi pani „stop” temu projektowi?

– „Kuchenne rewolucje” są i nadal będą potrzebne. Szczególni­e teraz, w kolejnym kryzysie, gdzie czynsze, prąd, gaz rosną do horrendaln­ych cen. Zawsze proponuję rozwiązani­e, by nie wynajmować wielkich przestrzen­i, bo ich się nie zapełni. Trzeba stawiać na małe, rodzinne bistra. Szacować liczbę gości, kupować na bieżąco świeże, dobre produkty. Mieć dobrych, dogadanych dostawców. Myśleć o każdym ruchu, wyprzedzać. Mądrze gotować, korzystać ze sprzętów energooszc­zędnych. Kalkulować. Nie wyrzucać jedzenia. Pakować na wynos. Bo przecież wyrzucanie też nas kosztuje. Odbieranie od nas śmieci jest horrendaln­ie drogie. Biznes restauracy­jny to oprócz kuchni również matematyka i obsługa klienta. Klient jest najważniej­szy. Dlatego ważne jest, aby podejmować go jak u siebie w domu. Każde państwo jest wtedy dochodowe i rośnie, kiedy ma rozbudowan­ą klasę średnią.

 ?? FOT. VIPHOTO ??
FOT. VIPHOTO

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland