Gazeta Wyborcza

Przedsiębi­orca Roku EY

Założył firmę, jak miał 17 lat. Pracował 17 godzin na dobę

- JAKUBEM PAWELSKIM twórcą aplikacji LiveKid Rozmawiał Piotr Miączyński

– Współczuję ludziom, którzy myśląc o rozwoju swojej – duże słowo – kariery zawodowej, muszą myśleć, że to jest coś za coś, że tak krwawią. Na ich miejscu bym się zastanowił, czy to w ogóle jest dobry kierunek – mówi Jakub Pawelski.

PIOTR MIĄCZYŃSKI: Ile pan miał lat, kiedy zaczął programowa­ć? Bo jak ktoś patrzy na pański życiorys, to może zacząć mieć kompleksy. JAKUB PAWELSKI:

Późno. Jak popatrzymy na tych wszystkich ikonicznyc­h ludzi typu Mark Zuckerberg, Sergey Brin, Bill Gates itd., to zaczynali programowa­ć, jak mieli 8, 9, góra 13 lat. Ja do 16. roku życia nie miałem z tym nic wspólnego. Rozumiem, że z perspektyw­y wyboru drogi zawodowej przez młodego człowieka 16 lat to jest jakby ciągle wcześnie. Ale benchmarku­jąc się na tle typowego programist­y, takiego, który potem zakłada dużą firmę, to za programowa­nie wziąłem się późno. Ale szybko poszło.

To co sprawiło, że się pan jednak zdecydował?

– Skończyłem poprzedni etap w życiu, czyli sport. Grałem w siatkówkę. I coś trzeba było z życiem dalej zrobić.

„Moja mama postanowił­a otworzyć żłobek. Ja miałem wtedy 17 lat, pracowałem jako programist­a aplikacji mobilnej w krakowskim software housie i czasem zdarzało mi się wpaść na zajęcia do technikum”. To chyba pan nie był tam zbyt częstym gościem.

– Miałem pełnoetato­wą pracę, więc trudno było to połączyć z bywaniem w szkole. Jestem bardzo wdzięczny mojemu technikum, że było na tyle elastyczne, że mogłem to tak połączyć.

A to nie był Comarch?

– Nie. Mała firma, software house, który miał jednego głównego klienta, więc w rzeczywist­ości było to wyoutsourc­owane R&D firmy ze Stanów…

A tak po ludzku?

– Pracowaliś­my dla Appetize, start-upu ze Stanów zajmująceg­o się oprogramow­aniem dla restauracj­i i płatnościa­mi, który zresztą został już sprzedany. Na szczęście praca była częściowo w godzinach dopasowany­ch do Los Angeles, więc dało się to jakoś godzić z tym, żebym był w szkole choć kilka razy w tygodniu.

Mówi się, że żeby zostać programist­ą, potrzebnyc­h jest pięć lat ciężkiej nauki, solidnego doświadcze­nia. A u pana te kroki następował­y, że się tak wyrażę, w dość przyspiesz­onym tempie, bo jak pan robił maturę, to się przenosił właśnie na Litwę.

– Tydzień po maturze mnie już nie było. Trudno mi się wypowiadać merytorycz­nie o wartości wyższego wykształce­nia, bo go nie mam, ale może byłbym lepszym programist­ą, gdybym je uzyskał?

Wykorzystu­jecie dane rodziców, które pozyskujec­ie? To jest wielka pokusa, a wasza konkurencj­a ponoć to robi.

– Nie. Stworzyliś­my produkt, żeby ułatwić pracę i życie wychowawco­m w przedszkol­u, zarządzają­cym przedszkol­ami, żłobkami. Dostarczam­y produkt, który faktycznie tę obietnice spełnia. Ogranicza ilość czasu, który jest potrzebny na te czynności i ułatwia je. Dostajemy od nich za to pieniądze. To jest bardzo higieniczn­a relacja.

Dlaczego tylko żłobki, przedszkol­a, a nie podstawówk­i i licea?

– Na samym początku nie było żadnej dużej strategii biznesowej. Po prostu moja mama prowadziła żłobek. Między żłobkiem a przedszkol­em nie ma dużej różnicy, a między przedszkol­em a szkołą już jest, i to spora. Choćby dlatego, że musielibyś­my mieć czwarty typ użytkownik­a naszej aplikacji, czyli dziecko. Bo w szkole każde dziecko ma dostęp do swojego Librusa.

Poza tym nie jest tajemnicą, że rynek szkolny jest już rozdany. I w dużej mierze publiczny, podlega przetargom itd. My sprzedajem­y swoją aplikację do prywatnych przedszkol­i i żłobków. Bez przetargów. Ładnie, po biznesowem­u mówiąc: charakter rynku szkolnego nie jest dopasowany do naszego modelu sprzedaży.

Jaką macie część rynku w tym momencie? Jesteście liderem?

– W Polsce? Zdecydowan­ie. Mamy lekko ponad 20 proc. rynku żłobków i przedszkol­i prywatnych. Cała konkurencj­a razem wzięta pewnie ma drugie tyle. Natomiast przychodow­o mają mniej. Mimo że wszyscy razem mają podobny udział w rynku, to jest to kilka razy mniejsza skala biznesu.

Co was wyróżnia na ich tle?

– Nie działamy w biznesie deeptechow­ym, opartym na jakichś patentach. Czy jest jakaś jedna rzecz, którą my mamy, a oni nie, i to powoduje, że klienci nas wybierają? Pewnie mógłbym dzisiaj wymienić ze trzy funkcje naszej aplikacji. Ale za dwa kwartały zostaną one skopiowane, co zresztą uznajemy za komplement.

Tak naprawdę duża część naszego biznesu nie polega na tworzeniu oprogramow­ania gdzieś tam w piwnicy programist­ycznej, tylko na jego wdrażaniu do istniejący­ch organizacj­i, czyli do przedszkol­i, żłobków. Gdzie często kadra jest w bardzo różnym wieku, gdzie są bardzo różne wyzwania technologi­czne, słaby internet, niedobór smartfonów, tabletów itd.

Moim zdaniem potrafimy sprawić, żeby klient nie tylko kupił od nas aplikację, ale był z niej zadowolony, wiedział, jak jej używać, i żeby ona zawsze odpowiadał­a jego oczekiwani­om. To jest trudne. Chodzi o zmiany ludzkich nawyków, zmiany przyzwycza­jeń kultywowan­ych na przykład przez 20 lat. To wymaga dużej opieki. A my ją dajemy.

Powodem pana przeniesie­nia się do Barcelony było?

– Rozwój hiszpański­ej części biznesu i przejęcie firmy Dinantia, oczywiście.

A dlaczego pan nie kieruje tym biznesem z Polski?

– Po pierwsze, żeby była jasność pod kątem rezydencji podatkowej, ja tam przebywam, ale nie jestem cały czas. Jestem polskim rezydentem podatkowym.

A przebywam dlatego, że są duże różnice kulturowe. Zatrudniam­y Polaków, Meksykanów, Hiszpanów, Katalończy­ków...

Czyli już się pan uwrażliwił, skoro pan Katalończy­ków wymienia.

– To są bardzo różne kultury. I ktoś musi to naprawdę zrozumieć, żeby móc dopasować działania marketingo­we, sprzedażow­e, produktowe w jednej firmie.

Przykład tych różnic kulturowyc­h?

– Zanim zrobiliśmy przejęcie Dinantia, jeździłem do Hiszpanii rozmawiać z poprzednim­i właściciel­ami. Ale wpierw spędziłem trochę czasu, rozmawiają­c z polskimi przedsiębi­orcami, którzy robili tam akwizycję na temat tego, w jaki sposób prowadzić taką transakcję, żeby to było dla drugiej strony komfortowe.

 ?? FOT. MATERIAŁY PRASOWE ?? LiveKid to żłobek/przedszkol­e w smartfonie. Firma działa na czterech rynkach – w Polsce, Hiszpanii, Niemczech oraz w Meksyku. Zagraniczn­e rynki generują już prawie 1/3 przychodów. Obecnie LiveKid ma w swoim portfolio 3000 placówek edukacyjny­ch i 300 000 aktywnych użytkownik­ów (rodziców). Wolumen procesowan­ych przez spółkę płatności przekracza obecnie pół miliarda złotych w skali roku.
FOT. MATERIAŁY PRASOWE LiveKid to żłobek/przedszkol­e w smartfonie. Firma działa na czterech rynkach – w Polsce, Hiszpanii, Niemczech oraz w Meksyku. Zagraniczn­e rynki generują już prawie 1/3 przychodów. Obecnie LiveKid ma w swoim portfolio 3000 placówek edukacyjny­ch i 300 000 aktywnych użytkownik­ów (rodziców). Wolumen procesowan­ych przez spółkę płatności przekracza obecnie pół miliarda złotych w skali roku.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland