Jaka będzie Rosja w 2030 roku?
Dziesięć lat temu poproszono mnie o przedstawienie wizji Rosji w 2030 r. To były czasy wielkich nadziei w naszym kraju, potężnych protestów w Moskwie i innych miastach przeciw powrotowi Putina na Kreml, czasy, kiedy jego popularność spadła do rekordowo n
Mimo to moja napisana wspólnie z Julią Żuczkową prognoza mówiła, że w rok 2030 Rosja wejdzie w stanie ekonomicznego upadku i kryzysu ekonomicznego. Kraj zacznie rozumieć, jaki spadek zostawił jej niedawno zmarły (zakładaliśmy, że do tego czasu rozpocznie się era poputinowska) prezydent i jakie są jego perspektywy. A wtedy członkowie rządzącej bandy zaczną ostrą walkę o przywództwo po śmierci swego mafijnego bosa.
Wtedy oczywiście nie zakładaliśmy, że Kreml rozpocznie wojnę w Ukrainie i będzie zabijać setki tysięcy ludzi, zniszczy wypracowane jeszcze w czasach ZSRR partnerstwo energetyczne z Europą, doprowadzi do ucieczki z kraju ponad miliona profesjonalistów i przekształci Rosję w terytorium, na którym nie obowiązuje żadne prawo.
Ale teraz, odpowiadając na pytanie, jaki będzie stan kraju w końcu dekady, pozostaję mimo wszystko przy dawnej prognozie.
Rosją w 2030 r. będą rządzić, jeśli nie ci sami, co i dziś ludzie, to przedstawiciele ich kręgu, a więc nosiciele tego samego światopoglądu. Nie oczekiwałbym poważnych zmian kursu polityki zagranicznej i wewnętrznej.
Podstawowym powodem, dla którego trudno się spodziewać zmian, jest to, że ludność Rosji nie przejawia żadnej aktywności obywatelskiej. Pogrom ruchu Aleksieja Nawalnego, zniszczenie opozycji antywojennej, powszechna pokorna gotowość bycia „mobilizowanym” – to wszystko dowodzi, że żaden protest nie jest dla władzy niebezpieczny.
Władza rozdeptała wszelkie najdrobniejsze oznaki sprzeciwu nie mniej dokładnie, jak to się stało w ZSRR w latach 30. ubiegłego wieku, przy czym udało się jej to zrobić znacznie mniej okrutnymi metodami. A to rodzi pewność, że Rosję można wykreślić z mapy jakichkolwiek przemian politycznych.
Pod koniec lat 20. Nawalny pewnie umrze w więzieniu, zachodnie finansowanie opozycji się skończy, aktywni dziś politycy zasymilują się w krajach, w których osiedli, i zapomną o ojczyźnie.
Pewne ryzyko dla władzy jest związane z perspektywami wojny w Ukrainie, której Rosja nie może wygrać, ale i tego ryzyka nie oceniałbym jako bardzo wysokie. Wojna jest przedstawiana jako starcie ze „zbiorowym Zachodem”, trudne i nierówne. Uważam, że Kreml szykuje poddanych do porażki tłumaczonej tym, że kraj za mało sił wkładał w budowę militarnej potęgi, zbyt miękko zwalczał „piątą kolumnę”, zbyt wiele stawiał na współpracę gospodarczą z Zachodem.
Innymi słowy, wyprowadzenie wojsk ze wschodu Ukrainy i dezokupacja Krymu mogą być przedstawiane nie jako klęska polityki Putina, lecz efekt nie dość konsekwentnego wprowadzania jej w życie. A to da podstawy do wzmocnienia reżimu militarno-policyjnego.
Gospodarka ucierpi, ale się nie zawali Będziemy świadkami dalszej degradacji gospodarki Rosji, której oznaki stały się zauważalne jeszcze w 2014 r. Kraj nie ma i nie będzie miał żadnych źródeł wzrostu ekonomicznego, a stopniowe zmniejszanie się dochodów z eksportu surowców zagwarantuje spadek PKB rzędu 2-4 proc. rocznie przez najbliższe dziesięć lat.
W pełni zgadzam się z opinią ekonomisty Oliviera Blancharda, który przewiduje, że do 2030 r. PKB Rosji zmniejszy się o 20 proc.
Ale nie zgadzam się prognozą Kennetha Rogoffa, wedle którego kraj pogrąży się w nędzy. Rosja jest, było nie było, dużym i dosyć samowystarczalnym krajem, który może dać swym mieszkańcom wszystko, co jest im niezbędne, dzięki produkcji krajowej i importowi z Chin. Takie radykalne wizje zbliżającego się krachu Rosji biorą się moim zdaniem z mylnych przekonań o tym, że Rosjanie konsumują mnóstwo towarów zagranicznych, których brak wywoła szok. A przecież w rzeczywistości korzystający i w pewnym sensie „uzależnieni” od takiego importu to grupa 2-4 mln ludzi, z których większość i tak wyemigruje. Tymczasem otrzymujący średnią płacę mieszkaniec prowincji wcale nie zauważa efektu sankcji.
Rosja w najbliższych latach skieruje swój eksport na Wschód, zmniejszy wydobycie ropy o 12-18 proc., a gazu o 25-30 proc. Jej gospodarka będzie coraz bardziej prymitywna, ale do katastrofy nie dojdzie.
Innym marzeniem, które się nie spełni, jest rozważana w Ukrainie, Polsce i krajach bałtyckich jako „nieunikniona” perspektywa rozpadu Rosji. Ten scenariusz wydaje mi się zupełnie fantastyczny, i to z wielu powodów.
Dziś w Rosji krzepnie reżim policyjny. Etniczni Rosjanie stanowią 75 proc. ludności kraju. A przez ostatnie 100 lat, zauważmy, nie doszło do rozpadu żadnego monoetnicznego kraju, który nie został okupowany (to się stało z Niemcami i Koreą).
Istnieje potencjalne ryzyko wyłączenia się z Rosji niektórych republik etnicznych położonych przy granicach Federacji (Kałmucja, Tuwa, Buriacja, regiony Kaukazu Północnego). Ale one są tak biedne, że ich odpadnięcie byłoby dla państwa tylko korzystne.
Bogate republiki etniczne, czyli Tatarstan, Baszkiria, Komi, są otoczone regionami zamieszkanymi w zdecydowanej większości przez Rosjan i przez to nie miałyby szans na prowadzenie niezależnej, niekontrolowanej przez Rosję działalności gospodarczej.
Z punktu widzenia polityki zagranicznej Rosja pozostanie takim samym agresywnym państwem, jakim jest i dziś. Klęska w Ukrainie pozostanie w świadomości większości Rosjan „katastrofą geopolityczną” nie mniej ważną niż rozpad ZSRR. Rewanżyzm stanie się ideologią państwową, tym bardziej że Moskwa nigdy nie zgodzi się ani z wypłatą reparacji na rzecz Kijowa, ani z prawomocnością Trybunału Międzynarodowego, który w połowie lat 20. uzna praktycznie całe kierownictwo kraju za zbrodniarzy wojennych. W efekcie wprowadzane od 2014 r. sankcje (jak zapowiadałem jeszcze pięć lat temu) nie zostaną odwołane. A to też wyklucza możliwość zbliżenia się Rosji i „zbiorowego Zachodu”.
Dlatego Moskwa będzie orientować się na Pekin, a relacje między Rosją a Chinami będą budowane na zasadach stosunków wasala z suwerenem.
Prezentując te wszystkie procesy, muszę podkreślić podstawową przyczynę, która czyni je realnymi, czyli komercyjny charakter państwa rosyjskiego.
W czasach po rozpadzie ZSRR
(a nie tylko od wstąpienia na tron Putina) w kraju powstała szeroka klasa wielkich właścicieli. Przy tym praktycznie wszyscy oni doszli do swych majątków, działając poza prawem lub zgodnie z bezprawnymi regułami ustanowionymi przy Putinie.
Upadek czy też tylko istotna korekta reżimu sprawi, że nieunikniony stanie się nowy podział własności i aktywów. A to ugodzi w życiowo ważne interesy nie kilkuset rodzin, jak to się stało w późnym ZSRR, lecz co najmniej 3-4 mln ludzi.
Opozycjoniści rosyjscy, mówiąc, że reżim nie ma bazy społecznej, absolutnie mijają się z prawdą. Przy wyborze między pieniędzmi a wartościami, pieniądze bez wątpienia wygrają.
Zwróćmy uwagę choćby na to, ilu oligarchów po wybuchu wojny zostało na Zachodzie (nie więcej niż 10 z 200 figurujących w czołówce rosyjskiej listy „Forbesa”), a ilu grzecznie przybiegło do Rosji, by wiernie służyć władzy.
Korzyści płynące z posiadania Federacji Rosyjskiej jako własności prywatnej nie pozwolą na to, żeby klasa rządząca bez oporu odda swe pozycje „nawalnym”, uciekając z tonącego statku.
A przecież ci ludzie swych ogromnych majątków nie odziedziczyli, jak arystokraci przed 1917 r. po przodkach, tylko zagarnęli je w ciężkiej, ryzykownej walce na pazury i kły. Są zaprawieni do walki.
Wykorzenienie kliki putinowskiej będzie procesem nie mniej złożonym i trudnym od walki klasowej w latach 1917-23, choć raczej nie tak krwawym.
Tak jak pisaliśmy dziesięć lat temu, podstawowym warunkiem początku przemian w kraju jest koniec ziemskiego życia Putina. Większość z tych, którzy w tym czy innym stopniu decydują w Rosji, uważa go za gwaranta nie tyle wiele razy rozdeptanej i okaleczonej konstytucji, ale także porządku wewnątrz elity władzy i przewidywalnego rozwiązywania powstających w niej przeciwności.
Usunięcie Putina nie przyniosłoby korzyści nikomu w rosyjskiej klasie rządzącej, choćby politolodzy i eksperci zapewniali swoich odbiorców, że jest na odwrót. W przypadku śmierci dyktatora bieg wydarzeń stałby się nieprzewidywalny. Pewne byłoby jedno – odtworzenie reżimu bez jego założyciela nie będzie możliwe, co jest typowe dla wszelkich faszystowskich reżimów typu zachodniego.
Przy tym nie jestem gotów powiedzieć, że zdrowie Putina słabnie. Nawet to, że coraz częściej zasłania się sobowtórami, nie świadczy o niczym innym, jak tylko o jego paranoicznej obawie o własne bezpieczeństwo.
Tak więc powtórzę. Rosja w 2030 r. będzie krajem tylko zaczynającym się żegnać ze spuścizną putinowską i rozumieć, jak wiele przyjdzie mu zapłacić za 30 lat dyktatury petersburskiego idioty sprytnie zainstalowanego na tronie przez ludzi, którzy tylko udawali, że kochają demokrację.
Marzeniem, które się nie spełni, jest „nieunikniona” perspektywa rozpadu Rosji